Już na mecie
czwartek, 9 listopada 2017
Ooooo! Street-O!
Należę do osób, które nigdy nie czytają instrukcji obsługi ani innych wyjaśnień i nie dlatego, że uważam, że wiem lepiej, ale dlatego, że nie mam do tego cierpliwości. Kiedy więc na stronie klubowej pojawiła się informacja o nowej formie imprezy, czyli Street-O, wymiękłam już po pierwszym akapicie. Na drugi już tylko rzuciłam z daleka okiem, a widząc hasło "punkty przeliczeniowe" od razu zamknęłam stronę. Tym sposobem, o tym, że jest to impreza biegana dowiedziałam się dopiero jadąc na start. Co prawda Tomek usiłował przemycić mi tę wiedzę, ale byłam wyjątkowo odporna i cały czas mi się zdawało, że chodzi mu tylko o podbieganie między punktami. Trochę dziwiłam się, że ubiera się tak strasznie biegacko, ale w końcu każdy może mieć własne fanaberie i nic mi do tego. Ja, upewniwszy się, że impreza jest miejska, a nie po krzalach, wystroiłam się w dżinsy i niewiele brakowało, a wzięłabym wyjściową kurtkę. Nie chciałam jednak aż tak bardzo kontrastować z wyglądem Tomka. Kiedy więc dostaliśmy mapy i zaświtało mi o co chodzi, uzmysłowiłam sobie, że jestem totalnie nieadekwatna do zadania jakie mnie czeka - ubrana stanowczo za ciepło, w mało wygodnych spodniach, z plecakiem - jedynie buty miałam odpowiednie. Dodatkowo wyobrażałam sobie, że po otrzymaniu mapy przynajmniej na nią spojrzymy i spróbujemy ogarnąć o co chodzi i gdzie mamy lecieć. Nic z tego. Tomek od razu rzucił hasło: biegniemy! I pobiegliśmy. Od razu okazało się, że nie wiadomo gdzie biec, ale czy to ważne? Pobiegliśmy więc przed siebie, potem kawałek wróciliśmy, potem znowu w pierwotnie obraną stronę, a w końcu odpuściliśmy 1G zakładając, że może 1F będzie łatwiej znaleźć. No, faktycznie - trafiliśmy. Przy 2D zaczęłam się rozpinać, a najchętniej rozebrałabym się z jednej warstwy, ale nie miałam co z nią zrobić. Do 3C jeszcze dałam radę dolecieć, ale w drodze na 4F, kiedy Tomek już nabrał rozpędu, a ja rozpaczliwie usiłowałam go dogonić, złapał mnie skurcz. W łydkę. Aż przysiadłam na chodniku, bo poza wściekłym bólem, to w ogóle nie miałam poczucia posiadania nogi i trudno było podpierać się na czymś, czego jakbym nie miała. Najwyraźniej moje nogi nie zdążyły się jeszcze zregenerować po Azytmut Oriencie, a dodatkowo we wtorek byłam na gimnastyce, na której prowadząca już na wstępie zakomunikowała, że "dziś robimy nogi". No to mi zrobiła... Na szczęście po chwili ból zelżał i choć noga nadal była nieczuła, jakoś dałam radę pobiec dalej. W tej sytuacji Tomek poleciał na 4F, a ja ostrożnie pomaszerowałam do 5C. Gdybym przed biegiem zrobiła rozgrzewkę, pewnie obyłoby się bez atrakcji, bo potem już nie miałam żadnych problemów. Chociaż fakt, że raczej nie leciałam na zbity pysk, tylko bardziej asekurancko. Potem bezproblemowo zgarnęliśmy 5D i 5E i zatrzymało nas dopiero 6B. Kilka osób kręciło się już po skwerku usiłując dowiedzieć się "na jakiej farmie", ale nigdzie nie było widać odpowiedzi. W końcu zostawiłam Tomka z tym problemem, a sama pobiegłam na kolejny punkt 6C. Okazało się, że punkt umiejscowiony jest na zamkniętym osiedlu, a spieniony cieć najchętniej wymordowałby kolejne wbiegające mu na teren osoby. Udało się umknąć. Ponieważ wykorzystaliśmy już ponad połowę czasu, pora była kierować się w stronę mety zgarniając po drodze co się da. Dało się 5F i 4G, z którym chwilę się kotłowaliśmy bo podobnie jak 6B nie był zaznaczony tam gdzie stał w rzeczywistości. 3G było na wyciagnięcie ręki, tyle tylko, że tę rękę trzeba by wyciągnąć daleko za ogrodzenie, a nasze ręce okazały się za krótkie:-). Odpuściliśmy. Wzięliśmy za to 3H, a potem to już naprawdę trzeba było biegusiem lecieć w stronę mety. Tomek chciał jeszcze powalczyć o 1G, ale okazał się trudno dostępny. Tym sposobem zaliczyliśmy trzynaście punktów kontrolnych i zebraliśmy 54 punkty przeliczeniowe, co dało nam czternaste miejsce. Na 36 możliwych. Moim zdaniem całkiem przyzwoicie, choć oczywiście mogło być lepiej. I o ile początkowo byłam niechętnie nastawiona do tej nowej formy mapy (zwłaszcza mapy), to wraz z upływem czasu coraz bardziej podoba mi się ten Street-O. W ogóle, zauważcie, jaki ten nasz klub jest awangardowy - jako jedni z pierwszych rzuciliśmy się na ZPK-i, potem szaleliśmy na BPK-ach, a teraz mamy Street-O. Aż strach pomyśleć, co będzie kolejne:-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz