czwartek, 23 maja 2019

WiMnO

Po dwóch niepowodzeniach, w końcu udało mi się dotrzeć na zorientowaną imprezę. Nie walczyłam ani z ciśnieniem, ani z komunikacją miejską - pełną sił i energii dowiózł mnie Tomek na miejsce startu. I tak to ja rozumiem...
Jadąc na imprezę wspominaliśmy nasze pierwsze WiMnO, kiedy polegliśmy zupełnie nie ogarniając mapy.  Kiedy teraz dostaliśmy mapę pierwszego etapu od razu mieliśmy poczucie daja vu - też nie wiedzieliśmy co z nią zrobić. Mapa składała się z trzech kiści winogron, przy czym na jednej były drogi, na drugiej ukształtowanie terenu, a trzecia to lidar. I jak by tego było mało, grona zamieniały się miejscami, obracały, a pierwsza kiść była dodatkowo cała zlustrowana. Dodatkowe atrakcje zafundowała nam jeszcze pogoda - naprzemiennie siąpiło, padało, lało i waliło żabami.


Tu akurat tylko padało:-)

Ponieważ warunki były zdecydowanie niesprzyjające kontemplacji, a co dopiero cięciu i składaniu mapy, w pierwszym odruchu postanowiliśmy iść przede wszystkim na punkty z grona z drogami (bo najłatwiej), a co innego spotkamy po drodze i da się w sposób choćby przybliżony dopasować do pozostałych wycinków - bierzemy bez względu na wszystko. Tą metodą doszliśmy do zielono-żółtej kropki oznaczającej miejsce wspólne dla wszystkich trzech gron. Po drodze wbiliśmy abstrakcyjnie punkt, który postanowiliśmy podciągnąć pod L oraz coś co uznaliśmy za PK O i PK P.


A pogoda nic, a nic się nie poprawiała:-(

Na kropce sytuacja poprawiła się o tyle, że na niektóre punkty z wycinków niedrogowych mogliśmy pójść po prostu na azymut. Poza tym, kiedy już pierwszy stres związany z widokiem mapy odpuścił, w końcu udało się mniej więcej dopasować wszystkie elementy do siebie.



Malowniczy punkt na ambonie. Już nie pada!

Ponieważ cała akcja rozgryzania mapy, a potem odnajdywania lampionów trwała dość długo, na mecie zjawiliśmy się w 38-ej ciężkiej minucie, co dawało nam czas przebywania na trasie ciut ponad trzy godziny. W pełni wykorzystaliśmy nasze wpisowe - to się nazywa oszczędność! :-)
A nasza karta startowa wyglądała tak:


Jak na warunki pogodowe - całkiem porządna.

Pogoda, widząc, że się nie poddajemy, odpuściła i drugi etap pod tym względem był już całkiem przyjemny. Mapa powstała na kanwie prawdziwych wydarzeń i przedstawiała samochód organizatorów z wymienionymi oponami, bo poprzednie zostały brutalnie poprzecinane, gdy oni w lesie trudzili się rozwieszaniem lampionów. Cóż, życie to nie je bajka...
Etap wydawał się całkiem przyjazny, tylko zupełnie nie wiem dlaczego Darek tak nam tłumaczył fragment opisu dotyczący kół, że wynikało, że koła są zlustrowane i obrócone, a były przede wszystkim pozamieniane miejscami. Dopiero Andrzej, którego spotkaliśmy miotając się po niepasującym do mapy lesie, uświadomił nas co do wątpliwej interpretacji wypowiedzi Darka. Dzięki niemu udało nam się zaliczyć punkt S. PK T miał być na tym samym wycinku, właściwie blisko. Szukaliśmy go sami, potem z Andrzejem, grupowo, indywidualnie, tyralierą i w kupie, ale przede wszystkim bezskutecznie. W końcu odpuściliśmy, zwłaszcza, że punktów na mapie było więcej niż mieliśmy zebrać.
Z dopasowaniem szyb samochodu nie mieliśmy większych problemów, noże też mniej więcej się udało, klamkę założyliśmy, że albo znajdziemy, albo nie, ale gdzie samochód ma listwę to za nic nie mogliśmy wymyślić. To znaczy wiedzieliśmy, że gdzieś pomiędzy szybami a dolnym końcem samochodu, ale na jakiej wysokości???
Listwą postanowiliśmy martwić się później, a na razie zebrać to, co wiemy gdzie jest.


Niektóre punkty były bardzo malowniczo usytuowane i pięknie oświetlone.

Ten etap w porównaniu do poprzedniego szedł nam znacznie lepiej, a na koniec nawet udało nam się znaleźć rów z PK T. I nawet na klamkę się natknęliśmy. I w ogóle było całkiem sympatycznie. Jedyne co nam nie wyszło, to  zadania. Polegliśmy też na czasie, ale to w sumie u nas norma . Tym razem wychodziliśmy 29 tłustych minut. Tak to jest jak się nie umie liczyć (zadania) i chce się być oszczędnym (czas) :-)


To drzewo było rzeczywiście charakterystyczne - PK B.

Zresztą sami widzicie jak w lesie zrobiło się przyjemnie - żal było wracać.
W sumie na obu etapach wydeptaliśmy koło 25 km. Ja czułam je szczególnie w plecach i bardzo ucieszyłam się, kiedy wracając z drugiego etapu spotkaliśmy Przemka zbierającego lampiony z trasy biegowej. Przynajmniej bieganie mi nie groziło. Okazało się co prawda, że na kilka punktów można jeszcze się załapać, ale odpuściłam. Tomek oczywiście pobiegł. W sumie to mu się opłaciło, bo na trasie krótszej niż 90 minut był jedynym uczestnikiem i tym sposobem zajął pierwsze miejsce:-)
O naszym marszowym wyniku nie ma co mówić - bywało lepiej.

1 komentarz:

  1. 48 yr old Programmer III Ernesto Dilger, hailing from Dauphin enjoys watching movies like Only Yesterday (Omohide poro poro) and Watching movies. Took a trip to Ha Long Bay and drives a Alfa Romeo 8C 2900B Pinin Farina Cabriolet. sprawdz ta strone internetowa

    OdpowiedzUsuń