wtorek, 25 czerwca 2019

Średni dystans w samo południe.

Ponieważ bieganie przy 30 stopniach nie jest specjalnie zalecane, dlatego odpuściliśmy Rajd Czterech Żywiołów, ale żeby tak nie zostać z niczym, postanowiliśmy spróbować swoich sił w biegu średniodystansowym. Takie tam Mistrzostwa Mazowsza, gdzie w swoich kategoriach byliśmy pewniakami do medali ze względu na frekwencję:-)

Przy listach startowych z Anią.

Mój dystans (czyli dla starszych pań) wynosił 3,8 km, więc kiedy zapisywałam się, wydawało mi się, że to bułka z masłem, mały pryszcz, pikuś. Niestety, zawody były rozgrywane w samo południe, a temperatura paliła mózg, mapy i i podeszwy butów. Nawet siedząc czułam się zmęczona i w końcu zdałam sobie sprawę, że lekko nie będzie. Ale ponieważ w kategorii wiekowej byłam tylko ja i Joanna, więc nie było gdzie się spieszyć. Poza tym, jak ja się zaczynam w lesie spieszyć, to nic dobrego z tego nie wynika.
Na pierwszy punkt ruszyłam jeszcze biegiem, ale już w drodze na drugi odpuściłam - za ciężko. Na trzeci PK nie weszłam dobrze i musiałam chwilkę pokręcić się po okolicy - tam przegoniła mnie Joanna, która biegła. Nooo, ja biegać nie zamierzałam i uznawszy, że drugie miejsce też jest fajne, ruszyłam dalej spacerkiem.
Ponieważ do tego lasu wystroiłam się w krótkie spodenki, pierwotnie zakładałam poruszanie się wyłącznie po ścieżkach, ale organizatorzy tak perfidnie poustawiali lampiony, że trzymanie się ścieżek nie miało większego sensu. Ruszyłam więc szlakiem świętego Azymuta. Nie wiem jak ja ustawiałam ten kompas, ale chyba na żaden punkt nie weszłam bezbłędnie - zawsze kilka, a czasem kilkanaście metrów obok. Niby nie dużo, ale jak lampion jest schowany w dołku, to trochę trzeba poczesać. Na szczęście ani razu nie zgubiłam się tak, żeby nie wiedzieć gdzie jestem i w którą stronę iść. Na metę wbiegłam delikatnym truchtem, bo Tomek stał z aparatem, to trzeba jakoś na fotce wyglądać, nie? :-)

Meta!!!

W wynikach, które były wywieszane na bieżąco, Tomek wyczytał, że na metę dotarłam ze stratą coś koło 30 minut do rywalki. Myślałam, że będzie więcej.
Ponieważ oboje łapaliśmy się na podium (w kategoriach oczywiście), zostaliśmy za zakończenie. Kiedy po kategorii K50 wyczytano od razu K60 poczułam się zbulwersowana.  No zaraz! A my to co? Niewidzialne??? Ponieważ jednak jestem spokojny człowiek, nie zaczęłam się awanturować, szczególnie, że nie dawali w nagrodę samochodów, wycieczek dookoła świata, ani nic takiego, o co warto by kruszyć kopie. Tomek swój medal dostał, więc tak bardzo stratni nie byliśmy.

Nie wygrał, ale medal jest!

Kiedy wieczorem, już w domu obejrzeliśmy oficjalne wyniki, okazało się, że i ja i Joanna mamy NKL-kę. Nooo, to tłumaczyło pominięcie nas przy medalach. Ja poległam na PK 8 - w jednym dołku stał lampion z kodem 65, w drugim 56. Oczywiście trafiłam do tego niewłaściwego, cyfry mi się zgodziły, a na ich kolejność nie zwróciłam uwagi. Jak się okazało, sporo osób zrobiło ten sam błąd. Trzeba przyznać, że ten haczyk udał się organizatorom. Spryciarze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz