wtorek, 17 marca 2020

Koronawirus na orientację.

Od pierwszych dni narodowej kwarantanny działa podziemie nawigacyjne (jak uroczo określił to Igor) i wbrew początkowym obawom, jest gdzie pobiegać na orientację, a nawet powiedziałabym, że możliwości z dnia na dzień są większe niż w normalnej sytuacji:-)

https://www.facebook.com/groups/1559431677541313/

Niby biegamy sobie po lesie pod domem, ale orientacja, to orientacja. Tomek zarządził więc, że jedziemy przetestować koronowirusową trasę. Miało być kameralnie - tylko my dwoje, bo trasa wisi cały czas i nie ma stałej godziny biegania. Tymczasem na miejscu okazało się, że jednak impreza zaplanowana jest z całym rozmachem. Kiedy dojeżdżaliśmy właśnie do biegu liniowego startowała młodzież szkolna  tłumnie dopingowana przez kolegów, znajomych, rodziny. Orientaliści gromadzili się  w szkole, na sali gimnastycznej. Całość imprezy zabezpieczała Straż Pożarna.
Ja od razu kategorycznie zaprotestowałam przeciwko udziałowi w tym zgromadzeniu, ale Tomek uparł się, że jak już przyjechaliśmy, to chce pobiegać. On poszedł na odprawę przed biegiem, ja zakotwiczyłam w okolicach kibla, bo ze stresu mój żołądek zamienił się w wirówko-rozdrabniarko-mikser, co spowodowało wiadome konsekwencje. W końcu pobiegli, a ja nie mając jak wrócić do domu, czekałam na koniec imprezy, włócząc się po opustoszałym w końcu terenie szkoły. Kiedy wreszcie po ponad godzinie Tomek wrócił cały szczęśliwy, zakomunikowałam mu:
- Jak się nie umyjesz i nie przebierzesz, to nie wracam z tobą!
Drobnym problemem był brak ubrania na zmianę, ale twardo wyegzekwowałam zdjęcie i schowanie do szczelnego worka niemal całej garderoby zostawiając elementy niezbędne do zachowania przyzwoitości. Umycie się w umywalce też okazało się zadaniem niemal ekwilibrystycznym, ale nie odpuściłam. W samochodzie przezornie usiadłam z tylu, po przekątnej. Przez całą drogę powrotną zastanawiałam się jak najdelikatniej powiedzieć Tomkowi, że nie będzie mógł wejść do domu przez co najmniej dwa tygodnie i musi sobie jakoś sam poradzić - znaleźć lokum (pod mostem?), zorganizować sobie zaopatrzenie i wszystko co potrzebne do przetrwania. No bo przecież nie mogłam pozwolić żeby pozarażał nas wszystkich. W końcu podjechaliśmy pod dom i nastąpił ten najtrudniejszy moment....
I nie wyobrażacie sobie jak bardzo byłam szczęśliwa, kiedy obudziłam się we własnym łóżku i nie musiałam wyrzucać Tomka z domu.
Tak że uważajcie z tymi imprezami....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz