niedziela, 15 marca 2020

Ostatnie pobieganie...

Tak się długo zbieram do opisania tego ZZK, bo mam wrażenie, że potem to już tylko zamknąć bloga i koniec, kropka, pl. I, że gdybym wiedziała, że to ostatnie takie bieganie w najbliższym czasie, to zupełnie inaczej bym to zrobiła. Wcale nie spieszyłabym się ze startem, nie leciałabym byle prędzej, ba - nawet może i specjalnie bym się zgubiła, żeby przeżyć jakiś dreszczyk emocji.
Do Legionowa przyjechaliśmy prawie pół godziny przed minutą zero, ale ponieważ trasa była już rozstawiona, mogliśmy niemal od razu wystartować.

 Clear, check i staaart!

Pierwszy punkt był prawie na przeciwległym końcu mapy, daleko od startu i zastanawialiśmy się z Tomkiem jak najlepiej zacząć. W końcu ja postanowiłam pobiec naokoło drogami, on - na azymut, po prostej. Tak sobie biegłam tą drogą i wyszło mi, że muszę pół mapy oblecieć i w sumie to tak średnio się kalkuluje. Kiedy więc doleciałam do poprzecznej ścieżki, skręciłam w nią, a kiedy kawałek dalej się skończyła, pobiegłam na azymut. Po drodze odwiedziła PK 7, a w okolicy jedynki z daleka zobaczyłam Tomka. W sumie to trochę naprowadził mnie na punkt, bo znowu ściągało mnie w prawo. Dwójka była blisko i jeszcze widziałam przed sobą Tomka, ale w drodze na trójkę odpadłam. Nie żeby Tomek był mi do czegoś potrzebny, ale według tego jak długo widzę jego plecy, mogłam szacować swój czas:-) Jak już te plecy całkiem zniknęły mi z oczu, mogłam skupić się na mapie i od razu zaczęłam lepiej nawigować. Na kolejne punkty trafiałam bez najmniejszych problemów, pominąwszy problemy kondycyjne. Niby jakiś wielkich gór nie było, ale te niewielkie wzniesienia i tak dawały mi w kość. Szczególnie, że twardo usiłowałam na nie wbiegać, a nie wchodzić. Za piętnastką poratowałam dobrą radą Bartka, który trochę się zapędził w poszukiwaniu dziesiątki i szukał nie na tych dołkach, co trzeba. Z piętnastki na szesnastkę znowu był długaśny przebieg i znowu zniosło mnie mocno na prawo. Uratował mnie paśnik, na który się natknęłam i który był zaznaczony na mapie. Od paśnika pobiegłam do drogi i od niej atakowałam PK 16. Przy ostatnim lampionie czekał Tomek, chociaż spodziewałam się go już gdzieś koło osiemnastki. Ja taka szybka, czy on taka maruda? Na mecie oczywiście drobna sesja zdjęciowa, a potem rezygnacja z kiełbasek i ciastek i odwrót do domu.


A gdybym wiedziała, że to ostatnia impreza to zeżarłabym i jedno i drugie i wcale, ale to wcale nie miałabym wyrzutów sumienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz