czwartek, 26 marca 2020

Schodzimy do podziemia - odsłona II

Wiem, wiem - #zostań w domu, ale nasze zdrowie psychiczne wymaga czasem wyjścia i pobiegania. Podziemie Nawigacyjne i TNCZ oferuje więcej możliwości niż normalnie. Co jak co, ale praca zdalna okazuje się bardziej męcząca niż normalna. Człowiek siedzi przy ekranie, ślepi, klika, telefonuje i nie ma czasu, jak w biurze, iść z kimś pogadać, na kawkę, czy do kuchni.

Tym razem pojechaliśmy do Rajszewa – byliśmy tam którejś zimy – teren nieduży, zgubić się nie daje i w dodatku BePeK, który pika jak trzeba, gdy odnajdziemy wirtualny lampion.

Pojechaliśmy na czuja, czyli bez nawigacji. Parking po prawej, trochę tłoczno, ale stajemy. Jakiś mały ten parking – jak byliśmy zimą, był jakby większy. Nawigacja w dłoń i sprawdzamy – jesteśmy o jeden parking za wcześnie! Zapalamy silnik i zaczynamy wycofywać, gdy nagle pojawia się Paproch z mapą. Hmmm… Uchylamy okno i krzyczymy na obowiązkowe 4 metry o co chodzi i czy to dobry parking. Paproch odkrzykuje, że dobry, bo ten właściwy jest zamknięty i rozkopany. Rzeczywiście, w zasięgu wzroku widać koparki, wywrotki i spychacze – wyraźnie budowana jest ścieżka rowerowa wzdłuż drogi. Wracamy na miejsce parkingowe, pakujemy się i idziemy na start te kilkaset metrów (pod górę, aby nie było).

Dochodzimy do startu

Pogoda fajna – słoneczko, tylko wieje chłodnym wiatrem. Ale pod górę udaje się utrzymać ciepło. Znajdujemy start przy szlabanie, włączamy telefony i ruszamy. Renata przodem. Ja chwilę później, bo mi telefon coś nie mieści się w uchwyt naramienny.

Renata ruszyła
 Jeszcze dla pełnego hardcoru zmieniam czułość potwierdzania PK na najmniejszy dystans - 5m. Wreszcie ruszam. Jakoś tak teren coś inaczej wygląda niż na mapie, ale co tam, mapa stara. Lecę na azymut, po lewej w oddali płot, a PK powinien być na górce. Jakiejś niedużej. Jest górka, wbiegam i nic. Ani faworki ani piknięcia. Rozglądam się… może to następna górka na południe? Na pewno ta. Biegnę na sąsiednie wzniesienie. Znowu nic - ani faworka, ani piknięcia. Fajnie się zaczyna. W zasięgu wzroku jeszcze trzecia górka – trzeba spróbować (wydawało mi się, że na niej już byłem). Wbiegam i jest PiPi. Ale faworka nie widzę. Grunt, że piknęło!

PK 3 i PK 4 to na szczęście formalność, choć na PK 2 jestem przy faworku, a telefon nie pika. Ale faworek potwierdza, że jestem w dobrym miejscu, więc podbijam manualnie. Okazało się, że mapa jest tak sobie dokładna i ustawienie czułości na 5m jest błędem – dużo PK będę musiał zaliczać manualnie. PK 4 znowu na górce. Wbiegam i ani faworki ani piknięcia. Nauczony doświadczeniem czeszę sąsiednie górki, ale bez efektu. Wracam na górkę, na której byłem na początku i nagle PiPi, ale faworka brak (a podobno wszystkie były!) PK 4 w malowniczym obniżeniu – faworka nie widzę, ale znowu pika – dobra nasza. PK 6 ma być niedaleko – ustawiam azymut i… znajduję PK 15!

Majstersztyk;-)

Dobrze, że na faworkach są numery lampionów! Nie wiem jak na dystansie 200m zniosło mnie o około 45 stopni w lewo, ale widać potrafię;-). PK 7 na szczęście wchodzi dobrze;-) Przy PK 8 widzę Renatę (myślałem, że dogonię/przegonię ją na drugim, trzecim PK, a dogoniłem dopiero na ósmym! Buszowała gdzieś na prawo od mojej trasy, więc zbaczam w jej kierunku. Mówi, że szuka już dobrą chwilę ósemki. Sprowadzam ją na dobrą drogę, którą wskazywał mój kompas i szybko znajdujemy faworkę. Cykam jej fotkę na PK 9 i wyrywam do przodu.

Renata na PK 9

Teraz się fajnie biegnie po mikrorzeźbie i trudno się zgubić, choć przed PK 12 dostrzegam jeszcze ze dwa inne charakterystyczne drzewa;-)

Dobrze idzie aż do PK 17. Na PK 18 znowu znosi mnie w lewo i szukam lampionu na innej mniejszej górce. Jest PK podwójny - 5/18 i tym razem faworka znajduję – dowiesił ktoś w międzyczasie, czy co? Biegnąc na PK 19, koło jedynki widzę z daleka Anię Olbrycht – machamy sobie wesoło – jaki ten świat jest mały!

Od PK 19 zaczyna się młodnikowy hardcore. Nie dość, że młodnik, to akurat po trzebieży i ścięte drzewka leżą pod nogami. Zero biegania! Największym wyzwaniem okazuje się przebieg (czy pełzanie można nazwać przebiegiem?) pomiędzy PK 22 i 23.

Tak wyglądał PK 23
Wybiegając z PK 23 na drogę znowu mijam Renatę, która zmierza dopiero do PK 20. Ona „lubi” takie przebiegi w młodnikach;-). Jeszcze PK 24 do którego dopełzam cały lepiąc się od sosnowej żywicy i dobieg do mety….. po ściętych tym razem odrostach liściastych. Nie wiem co lepsze;-) Uff… meta odpikana.

Na mecie
Chwilka odpoczynku i wracam po Renatę na PK 23 – zrobię jej kilka zdjęć z trasy;-)

W drodze na PK 24

Finisz
Trasa podziemna zaliczona, choć nie ma co się szczycić z błędów nawigacyjnych – bez lampionów jest jednak zdecydowanie trudniej. (o tu są wyniki jakby ktoś szukał) Po naniesieniu śladu na mapę wiem czemu mnie znosiło – po prostu północ na mapie jest przekoszona i te przebiegi gdzie nie było nic charakterystycznego tylko igła kompasu – tam znosiło mnie o kąt przekoszenia mapy. No cóż, może jestem za dokładny w ustalaniu północy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz