Taka mała świecka tradycja – 4-tego grudnia ruszamy niczym górnicy (z czołówkami) na Mokotów w ramach imieninowego InO Barbary. Kiedyś przechodnie regularnie zaczepiali nas i pytali, czy mamy coś wspólnego z górnikami (to przez te czołówki), choć w tym roku tego już nie doświadczyłem. Przyzwyczaili się?
Pierwsze wyzwanie to znaleźć start. Wszyscy szli na GPS, który wskazywał na … kosz do koszykówki;-) Na szczęście Barbara siedziała 20 metrów dalej na ławeczce.
![]() |
| Ławeczka startowa w tle z Barbarą;-) |
Życzenia, pogaduszki i czas na trasę. Tym razem do potwierdzenia 25 PK (nie mieszczą się na karcie!) z ponoć 30 dostępnych na mapie. Do tego kalkulacja, bo tych PK z literką B miało być nie mniej niż 6, parzysta ilość tych z literką A, a tych z literką R… to ilość podzielna przez 3. Wyższa matematyka. Zwłaszcza ta podzielność przez 3… Barbara lubi się na nas wyżywać w swoje imieniny. Nic dziwnego, że na trasie niby o trudności TO widziałem Marcina Krasuckiego biegającego…. Bo w czasie naprawdę ciężko było zmieścić się z tymi wyliczeniami, 10-cioma wycinkami i szukaniem lampionów, czy właściwie odpowiedzi na pytania, które nieraz nie były oczywiste.
Ja tradycyjnie nie przyjechałem tu „na wynik”, tylko by dokładnie obejść wymagane punkty i wpisać je na kartę, towarzysko odwiedzić te nie wymagane, by nie było im smutno, spędzić na trasie tyle czasu, ile się da (by był lepszy przelicznik wpisowego) i oczywiście zdążyć przed zamknięciem mety.
Jak zwykle nie wyczaiłem jednego wycinka tuż przy starcie i musiałem go zaliczać na końcu, wracałem się do punktu A9, plątałem się bez sensu szukając R6 (obchodziłem jakieś płoty), a potem za wcześnie szukałem B7 (bo był także w terenie beczkowaty dom, którego zabrakło na mapie).
Na koniec próbowałem dotrzeć do B4 od strony zakazanej (co mi się nie udało) i musiałem wracać i dreptać po zapomnianym trawniku pełnym… psich kup. (Tu powiem, uprzedzając fakty, że Renata wyrzuciła moje buty z domu jak wróciłem po BrabaInA - szczęście, że tylko buty!)
Czas… jak pisałem wykorzystany w 200% minuty lekkie, ciężkie i nawet te bardzo ciężkie. Ale za to na mecie zjadłem kilka nadmiarowych cukierków (bo niewiele osób zostało na trasie a cukierków zostało całkiem sporo:-)
