piątek, 31 marca 2023

Nierówna nocna walka z Laskiem Bielańskim

Kolejna okazja pobiegania, tym razem po ciemku, to środa i Lasek Bielański. Najpierw tradycyjnym problemem jest zaparkowanie. Po kilku okrążeniach się udało, choć niezbyt blisko startu. Potem dojście.

Baza "pod drzewkiem" w ciemnym lesie;-)

Na szczęście nie pada, choć prognozy były takie sobie. Potem walka z latarką, w której zaśniedziały styki i chciała się wyłączać. Z tego powodu, po pierwszym starcie i zgubieniu się w ciemnościach nastąpił reset: clear, check i próba startu drugiego. 

O! widać start

Niestety latarka dalej gasła i znowu trafiłem nie wiem gdzie. Tak to jest gdy się latarki nie używa! Porządnie postukałem urządzenie, pokręciłem z zapałem wyłącznikiem i wreszcie wyglądało, że świeci stabilnie. Do trzech razy sztuka. Na wszelki wypadek tym razem ścieżką, bo gdyby zgasło znowu… No cóż, ścieżką wcale nie było łatwiej. Lampion z numerkiem 56 był jakoś zmyślnie ukryty i naprawdę ciężko na niego było trafić. Ale nie jestem tu dla wyniku, tylko dla pobiegania. 

Zaraz wystartuję (o ile zaświeci się czołówka)

Na szczęście PK 2 był w miejscu cywilizowanym, za płotem jakiejś turystyczno-sportowej zagrody. Co ja tam będę biegał ścieżkami, więc na kolejny PK zacząłem przedzierać się przez krzaki. Noc+krzaki daje w wyniku tempo ślimacze. Ale trafiłem, w miarę sprawnie, choć czy szybciej niż ścieżkami? Dlatego na PK 5, zamiast przedzierać się przez bardzo-ciemno-zielone pobiegłem już ścieżkami, ile się dało. Na mapie sprinterskiej są to odległości rzędu "rzut kamieniem"! 

Kolejne punkty to bieganie po trawie - po wielkiej polanie w środku mapy. Na PK 8 zaczęły się górki. Górki i bardzo zielone. Niestety, znowu uległem pokusie biegania na azymut. W efekcie trafiłem gdzieś…i się zawiesiłem. Dłuższą chwilę trwało zanim zlokalizowałem się na mapie. Czyli PK 9 i PK 10 po ścieżkach. Kolejne zawahanie przy PK 11, który powinien być o kilka kroków dalej – szukałem nie przy tej ścieżce. Zapomniałem jak to się biega po lesie nocą;-( 

Dalej już bezpiecznie ścieżkami. I niezbyt szybko. Ścigałem się z kimś mi bliżej nieznanym i zostawałem w tyle. Czasami miałem minimalnie lepszy wariant ale raczej poruszałem się statecznie i dostojnie, by znowu nie wyciąć jakiegoś numeru. 

Przed PK 20 budowniczy zastawił pułapkę, na którą nabrało się sporo osób. Lampion "jeden dołek wcześniej" w długiej rynnie. Na szczęście czytam zawsze kody na lampionach, ale chwile zmitrężyłem sprawdzając, czy to nie jest po prostu źle postawiony mój lampion. 

To była chyba ostatnia pułapka, reszta PK nie przedstawiała trudności, no może poza tym, że należało patrzeć pod nogi, by nie skręcić odnóży i uważać na oczy przedzierając się przez gęstwiny. 

Wynik może nie rewelacyjny, ale przy dystansie rzędu 3 km każde zawahanie generuje olbrzymią stratę. A ja mam jakoś uraz do szybkiego biegania po nocy, a okulary wcale nie pomagają w szybkim czytaniu mapy po ciemku. Dłuższe dystanse po nocy wychodzą mi znacznie lepiej! 


 

środa, 29 marca 2023

Niwka z wertepami

Ciągle walczę z rozcięgnem i oczywiście w weekendy sprawdzam czy coś się zmieniło, oczywiście na lepsze. Tym razem na testowanie (po sobotnim Leśnym Mózgu) załapał się ZZK w Niwce. Niwka to teren praktycznie płaski, bez większych utrudnień, oczywiście poza młodnikami, gęstwinkami i jeszcze większymi GĘSTWINAMI;-) No dobra, tym razem w bonusie dostaliśmy podłoże dokładnie zryte przez dziki;-)

Jak zwykle na ZZK grill

Lampion startowy

Dowód, znalazłem lampion startowy;-)

Ów bonus zaprezentował się w całej okazałości już drodze na PK 1, a potem dołożył swoje przy dobiegu na PK 2. Oczywiście zarośla nie dały na siebie czekać i czekały na mnie już w drodze na kolejny PK 3;-) 

No dobra, nie będę zanudzał - było gęsto i nierówno. Ale za to (pochwalę się) np. na PK 4 udało się pobiec prawie idealnie po kresce! 

Za to dołka z PK 5 szukałem chwilę, dając zły przykład jakimś wyraźnie początkującym adeptom trudnej sztuki orientacji;-) 

Kreska do PK 6 prowadziła przez młodniki. Ciekawe czy ktoś biegł na krechę? Ja się nie zdecydowałem przedzierać przez krzaki i obiegłem naokoło. Wszystko byłoby dobrze gdybym nie przegapił lampionu. Lampion leżał na ziemi, za pniem drzewa, zamiast w środku dołka . Zajrzałem do dołka i nie zobaczywszy nic pomarańczowego, szukałem następnego dołka. Całkiem długo szukałem i w licznym towarzystwie. Taki urok zawodów treningowych, gdy lampion nie wisi w sposób przepisowy. 

Po PK 7 i PK 8 powrót do dołka znanego z PK 6. Oczywiście także z problemami, ale już znacznie mniejszymi. Jak widać opłaca się zapamiętywać wygląd i otoczenie kluczowych PK! 

Do PK 10 zamiast rozsądnie obiec młodnik i dotrzeć do punktu w miarę przebieżnym rowem, niczym zawodowiec postanowiłem zdobyć punkt "na kreskę". Jak się kończy kreska w młodniku każdy wie. Zwykle znacznie dłużej niż bezpieczne obieganie. Dłużej, bo wolniej, a i wcelowanie w punkt przy przedzieraniu się przez sosenki nie jest proste. I oczywiście każda taka wtopa i stres z nią związany początkuje cały łańcuszek niekorzystnych zdarzeń. Do PK 11 zbyt asekuracyjnie, omijając to bardziej zielone na mapie, a PK 12 szukałem stanowczo za wcześnie. 

PK15 z "klubowym" lampionem o numerze 44;-)

Wreszcie wydobyłem się z młodników, odreagowałem i wszystko się polepszyło. I dobrze żarło aż do PK 19. Przedzierając się do przedostatniego PK 20, za bardzo zboczyłem w lewo, przeciąłem nie tę ścieżkę co myślałem, oczywiście jeszcze bardziej zniosło mnie w lewo i szukałem dołka nie tam gdzie trzeba. Wstyd;-( 

Został więc ostatni PK i meta. Trening ZZK zaliczony. Rozcięgno dokucza, ale chyba idzie ku dobremu. Będzie trzeba je wkrótce znowu przetestować ;-) 


 

Leśny Mózg, czyli nie do końca udany powrót do gry.

Po Falenicy dwa tygodnie odpoczywałam, ale nie żebym tyle potrzebowała, tylko tak wyszło. Kiedy nadszedł Leśny Mózg byłam już tak wyposzczona, że w porywie szaleństwa zapisałam się na trasę ponad pięciokilometrową, a żeby jeszcze bardziej zamanifestować swoją odwagę, nie założyłam na kostkę ortezy, tylko postanowiłam pobiec na golasa.

Przed startem.

Ruszyłam sobie spokojnie, ale jednak biegiem (no dobra, truchtem, wolnym truchtem). Dla bezpieczeństwa najpierw drogami, dopiero potem w las.

Start.

Jedynka, dwójka, trójka weszły spokojnie. Po trójce doznałam chwilowego zaćmienia umysłu, bo na czwórkę usiłowałam pobiec kilkoma wariantami naraz i w końcu już nie wiedziałam, którym biegnę. Na szczęście teren był charakterystyczny, bo musiałam przebiec za wydmę, a potem dobiec do właściwego skrzyżowania. Przy czwórce dogonił mnie Tomek, mam więc fotki z punktu i z przebiegu na piątkę.

 
PK 4.


W drodze na PK 5

Znowu przez kilka kolejnych punktów szło całkiem dobrze, chociaż gdzieś od ósemki musiałam zwolnić, bo jednak czułam nogę. Lecąc na azymut (a głównie tak) musiałam dobrze uważać na podłoże, które było takie sobie. Ale w lesie było tak przyjemnie, że aż szkoda było by się spieszyć, więc akurat.
Do dwunastki można było dotrzeć albo obiegając wydmę, albo włażąc na nią i złażąc potem w odpowiednim miejscu. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby włazić zamiast obiec. Przy włażeniu zmachałam się trochę i miałam wrażenie, że idę i idę i w efekcie zaczęłam szukać punktu za wcześnie. No bo skoro tak idę i idę... Miejsce było całkiem podobne (między dwoma gęstwinkami), a i jakiś innych zawodników widziałam czeszących. Ku swojemu zdumieniu lampionu nie znalazłam. Konkurencja też. Postanowiłam zejść do zabudowań i od nich się namierzyć, ale nawet trochę wcześniej  zidentyfikowałam jedno ze skrzyżowań i ostatecznie namierzyłam się od niego. Pełen sukces, punkt podbity.

 No gdzie ta dwunastka?
 
Do trzynastki poszłam jak po sznurku, a potem została już tylko "drogowa" czternastka i meta. I na tej ostatniej prostej drodze, gdzie sterczał jeden jedyny korzeń, ja oczywiście musiałam przywalić zepsutą (gołą) nogą z całej siły. W pierwszej chwili wydawało mi się, że końcówkę zrobię już na czworakach, ale zacisnęłam zęby i doszłam w pozycji pionowej, a do samej mety nawet podbiegłam.

 Uff..., meta.

Było bardzo miło, pogoda świetna, wynik nie ważny z założenia, tylko ta noga... Na wieczór trochę spuchła i pobolewała, ale przede mną i tak były dwa tygodnie bez zawodów, więc spoko. Przez dwa tygodnie to ho, ho....

 
Moja trasa


wtorek, 28 marca 2023

Prymulek w cieniu patodeveloperki

Prymulek to specyficzna impreza. Specyficzna formą i treścią. Jako dziecko Barbary jest odpowiedzią na brak w okolicy dobrych imprez typu TP50. Prymulek nie doczekał się jednak udziału w PMnO, choć technicznie na pewno zasługuje. Pomimo, że na mapie wszystko wygląda prosto i łatwo, na uczestników zawsze czekają jakieś niespodzianki. Raz to była źle wyskalowana mapa i z TP50 zrobiło się TP80, drugim razem trzeba było zabrać ze sobą peryskop… ale zawsze były jakieś zagwozdki nawigacyjne, czy optymalnego wyboru trasy. 

Tym razem Prymulek zawitał na zachodnio-północne obrzeża Warszawy. Jak to przy wielkim mieście - nieużytki, zabudowania, sporo "ekologicznych" PK w dołkach, gdzie zbierają się różne okruchy cywilizacji. 

Prymulek na pewno ma ciekawą formułę: baza czynna jest zwykle 13 godzin, startujesz kiedy chcesz i masz limit 12 godzin. Jesteś szybszy możesz wystartować później;-) Tym razem było mniej kameralnie. Ale tylko na trasie TP25, która wchodzi do nowego pucharu „połówek”. Na TP50 ciągle jest mniej niż 10 osób. 

Co w tym roku było fajnego? Na pewno "Mogiła żołnierza AK". Punkt występujący chyba na wszystkich trasach. Sęk w tym, że na mapie mieliśmy kropkę gdzieś w środku lasu. W lesie oczywiście było więcej dróg niż na mapie. A na drogach drogowskazy "Mogiła AK". Jak się okazało tych mogił było sporo w lesie, a tak ładnie oznaczona chyba tylko jedna. Dołożyli do tego zamieszania swoją cegiełkę lokalni biegacze spotykani w lesie, którzy w dobrej wierze odsyłali do coraz dalszych mogił… 

Kolejną specyfiką były płoty. Wiadomo, w okolicach wielkomiejskich płoty wyrastają jak grzyby po deszczu. Za dnia daje się jeszcze płot dostrzec i czasami ominąć. Gorzej po nocy. Gdzieś tam po zmroku przebijałem się przez las do drogi. Na azymucie zachodnim trafiam na płot. Wracam się do poprzecznej drogi i odbijam na północ. Droga kończy się na kolejnym płocie. Słowem wydostanie się ze skrawka lasu na drogę do następnego lasu trochę zajęło. Potem biegnąc drogą, do której chciałem dotrzeć widziałem, że te płoty miały przerwy, ale wypatrzenie ich w świetle latarki było co najmniej ciężkie. 

I oczywiście patodeveloperka. Droga z PK 29 na PK 31 prowadziła (na mapie) przez jakieś pola. W praktyce - przez nowo wybudowane osiedle domków jednorodzinnych. Ulice jeszcze niewykończone – krawężniki, szutr i trochę błota. Za domami las. I płot. Płot szczelnie otaczający całe osiedle! Jeden wjazd do setek domów. Wg folderów reklamowych developera – miasto-ogród, w zgodzie z naturą, las i takie hasła. Przy tej ilości domów i mieszkańców jeden wjazd to musi być koszmar. Podobno jest jedna furtka do lasu w otaczającym wszystko płocie, ale jej nie znalazłem. Wściekając się na tego patodevelopera nie dostrzegłem na rozjaśnieniu mapy sugestii, gdzie w płocie może być ta furtka. W efekcie powrót i obieganie naokoło - tak gdzieś z 6 dodatkowych kilometrów w nogach. 

Ale takie są uroki długodystansowych imprez na orientację: nieprzewidywalność i przygoda. 

Problem był w tym, że ciągle walczę z kontuzją. Liczyłem, że zgodnie z komunikatem technicznym zrobię 50 km, a może mniej i przetestuje jak sprawuje się rozcięgno przy dystansie dłuższym niż 5 km. Wyszło tych kilometrów ponad 60… 

Tu można pooglądać przebiegi na Liveloxie, a dla dociekliwych gorący jeszcze filmik na YouTubie


piątek, 17 marca 2023

Pod górkę w Modlinie

Bieganie po Twierdzy Modlin zawsze jest szczególne. Wały, gdzie trzeba wbiegać na czworaka, a zbiegać bojąc się o życie, fortyfikacje, bunkry, zakamarki. Dzięki temu czterokilometrowy sprint zajmuje tyle, co bieganie 10-ciu km i to pod górkę;-)

Tym razem pogoda nie dopisała. Zimno, tak na granicy padania śniegu, grunt zmrożony, więc twardy i nierówny. Zaleta taka, że to jeszcze kalendarzowa zima i roślinności niewiele. 

Modlin przywitał nas zimnem. My to jeszcze rozgrzejemy się w biegu, ale organizatorzy… Jak najszybciej wziąć mapę i lecieć. 

Zimno, ale zaraz się rozgrzeję biegając

Pierwszy PK przebiegam. Niewiele, ale zawsze. I pewno lepiej było biec górą… ale człowiek jest mądry dopiero, gdy analizuje przebieg na spokojnie w domu. 

PK 2 w "jaskini", znaczy w oknie jakiejś fortyfikacji. PK 3 ma być po drugiej stronie wału. Obiec – pieruńsko daleko, więc trzeba na czworaka wspinać się tu gdzie jestem. No, może nie zupełnie tu gdzie jestem, bo po pionowej murowanej ścianie ciężko. Przyjaźniejsza wydaje mi się lewa strona, czyli lecę na lewo od muru. Na górze jakiś fotograf amator poluje na ujęcia fortyfikacji. Ja zasapany patrzę i widzę lampion. Zerkam na mapę - rzeczywiście jest tu lampion. Przedzieram się przez jakiś dół, pika, patrzę na kod… i nie jest to PK 3! Jeszcze raz sprawdzam mapę - PK 3 jest na dole przy budynku, a to jest PK 23! Zbiegam w dół i znajduję lampion razem z Małgosią z trasy B. Teraz widzę, że należało wspinać się po prawej stronie PK 2 - nie trafiłbym na ten PK 23 i byłoby bliżej. 

PK 4, PK 5, PK 6 bez historii , tyle że pokonanie na czworaka dwóch kolejnych wałów. 

Taki wał ma prawie 10 m wysokości

PK 7 w miejscu magicznym. Nie wiem co to jest, ale taka kolumnada łuków robi wrażenie. Może chodziło o to, by atakujący stawali i zastanawiali się co to jest, a wtedy obrońcy…. 

Nie ma czasu na zastanawianie się, lecę dalej. Gdzieś tu ścigam się z Grześkiem. Znaczy wyścigam go.

 Z PK 9 do PK 10 trzeba przebiec przez kolejny wał. Na mapie dostrzegam trochę po lewej jakieś obniżenie w wale, a nawet tunel pod. Skręcam. Coś się nie zgadza. Nie ma tunelu, jest ściana bez przejścia. Może to bardziej po lewej? Biegnę w lewo. Pokonuję wreszcie wał tradycyjnie na czworaka, tyle że hen daleko od PK 10. Grzesiek mnie wyprzedza i to znacznie. Nic to, do PK 11 dość długi przelot po równym, więc się zbliżam. W górę do lampionu PK 11, w dół i znowu w górę do PK 12. Który to już wał? Mi wychodzi, że 9-ty. PK 14, 15, 16, 17, 18 ścigam się z Grześkiem (kolejne 5 wałów). Dopiero po PK 18 go wyprzedzam. PK 20 za kolejny wałem…, 21 znowu do góry, PK 23 już znam (17 wałów za nami). 

Ktoś zbiega na "łeb i szyję" z PK 21 ;-)

Na PK 25 tak się rozpędzam, że nie zauważam, że jest on na dole, a nie na górze – jeden podbieg i zbieg zaliczony ekstra ;-) Grzesiek zostaje wyraźnie w tyle. 

Ostatnie trzy punkty na kolejnym wale i sprint do mety po kocich łbach. 

Wyszło mi 19 podbiegów i zbiegów - całkiem niezły wynik! 

Wynik robi wrażenie;-)

Na mecie wydruk - patrzę i okazuje się, że biegałem 168 godzin i 56 minut! Jak nic rekord! Niestety, na którejś stacji był źle ustawiony czas i po korekcie podano tylko wyniki końcowe bez przebiegów. W ogólnej klasyfikacji Grzesiek mnie wyprzedził, przez te moje wtopy na PK 3 i PK 10;-( 

Następnym razem to ja wygram! 


 

FalInO z nowym terenem.

Ponieważ po Zimie na Pradze noga nie odpadła, postanowiłam poddać ją cięższej próbie i zapisałam się na FalinO. Udało się też namówić Agatę i znowu ruszyliśmy wesołą trójką na podbój nowych terenów, jak obiecywał organizator.

 Przybywamy!
 
Tak na wszelki wypadek wzięłam sobie krótką trasę, czyli z Agatą biegłyśmy to samo. Tomek oczywiście najdłuższą.
Wystartowałyśmy w tej samej minucie i wyglądało, że polecimy razem, bo nie zakładałam żadnych wyczynów, tylko stateczny trucht (w porywach).

 Ostatnie sekundy przed startem.
 
Najbardziej bałam się, czy będę jeszcze umiała posłużyć się kompasem, ale to jest chyba tak, jak z jazdą na rowerze - nie zapomina się, bo kiedy przyłożyłam kompas do mapy, od razu wiedziałam co robić.
Pierwszy dylemat - zacząć od jedynki, czy trójki? Padło na jedynkę. Jeszcze przed dwójką dogonił na Tomek i dzięki temu mamy fotkę przy najładniejszym i nieco zagadkowym punkcie - Villi Feiner.

Prawda, że bardzo malownicze miejsce?

Po dwójce my pobiegłyśmy na jedenastkę, a Tomek na dwunastkę. Ponieważ Agata już się wybiegała i zwolniła, porzuciłam ją (wyrodna matka) i pomknęłam dalej (miało być statecznie, ale bez przesady). Przy siódemce dogonił mnie Tomek, ale zaraz pobiegł dalej, dużo szybciej niż ja.

PK 7
 
Między ósemką a dziewiątką trochę się pogubiłam. Może na śladzie to się tak nie rzuca w oczy, ale plan był całkiem inny niż realizacja. Z ósemki planowałam biec na północ, ale zamiast kierować się kompasem, zaczęłam patrzeć na ścieżki i oczywiście wszystko mi się poptaszkowało. Naturalnie udało się trafić, ale czasu straciłam sporo.
Przy piątce już z daleka widziałam tłum ludzi kręcących się dookoła sporego kopca i od razu wiedziałam, że coś nie gra. Okazało się, że miejsce stuprocentowo jest właściwe, tylko lampionu nie ma. Trudno - nie ma, to nie ma. Uznawszy, że organizator powinien i tak uznać ten punkt, pobiegłam dalej, nie wracając się po żaden inny w zastępstwie.
Przy czwórce kręciłam się wokół budynków i nijak nie mogłam natrafić na lampion. Jakoś w rzeczywistości inaczej widziałam budynki niż na mapie. Po chwili nerwowego biegania to tu, to tam, postanowiłam metodycznie przeszukać każdy zakamarek i... już w pierwszym natknęłam się na punkt. Ufff....
W sumie to z piątki powinnam najpierw pobiec na szóstkę, a potem na czwórkę, bo zaliczając 5 - 4 - 6 znowu musiałam wrócić na czwórkę, bo nie było innego przejścia. Trudno. Jeszcze tylko ostatni PK - 3 i meta. Chwilę po mnie przybiegł Tomek, a potem dłuuugo czekaliśmy na Agatę. Okazało się, że po piątce wróciła poszukać zastępczego punktu i poszła aż na dwunastkę. Taki to zdyscyplinowany uczestnik - ma być 11 punktów, to będzie!

W oczekiwaniu na Agatę przepycham barierkę.


Jest nasza zguba!


 A tak wygląda mój ślad:

W kolejnych dniach po zawodach moja noga wciąż miała się nieźle, więc chyba pora wrócić na stałe. Zwłaszcza, że wiosna idzie i aż się chcę do lasu.

środa, 8 marca 2023

Zima na Pradze

Ta noga co to mi chciała odpaść i uwięziła mnie w domu, to jednak zdecydowała, że nie odpadnie, więc ja też powzięłam decyzję: wychodzę z ukrycia. Żeby jednak nie przegiąć, na początek wybrałam marsze, a nie biegi, bo to nigdy nic nie wiadomo. Padło na Zimę na Pradze, bo tam dają czekoladę. Do mojego zespołu dołączyła Agata, a Tomek zapisał się na bieg.
Trasa okazała się taka bardziej popularyzatorska i mało wymagająca, ale w sumie na tej imprezie tak powinno być. Bez problemów nawigacyjnych przeszłyśmy całą, choć co prawda zajęło nam to tak dużo czasu, że już Tomek zaczął nas szukać. Szkoda tylko, że mało punktów było w parku, a dużo w mieście. Najtrudniejszym zadaniem okazała się decyzja, czy uschniętą sosnę też wykazać w odpowiedzi na pytanie o ich ilość oraz różne sposoby liczenia lat zamieszkania. Ale w sumie to takie czysto akademickie dywagacje, bo przecież i tak najważniejsza była dobra zabawa. No i ten kupon na czekoladę. Nie zapominajmy o czekoladzie...
 
Gdzieś na trasie.
 
 
Meta!

Cała wesoła ekipa.
 
Moja noga (przezornie uzbrojona w stabilizator) dała radę, więc chyba zapowiada się powrót do InO, może nawet i biegowego.
Konkurencjo - drżyj!

poniedziałek, 6 marca 2023

Czwarte FalInO z niespodzianką

Czwarta runda FalInO miała być nietypowa. Nietypowa, bo w „Nowym terenie”. Gdzieś tam w stronę Miedzeszyna. Tyle, że w czasie ferii frekwencja nie dopisywała i w ostatniej chwili organizator zarządził zmianę – znowu będzie bieganie po wydmie. Jak mus to mus, biegamy po wydmie. No może nie za bardzo biegamy – raczej toczymy nierówną walkę z rozcięgnem. 

Do biegu gotowi... START

Dostaliśmy mapę dla ślepych czyli w skali 1:7500. Niby ten teren można by biegać bez mapy – ciekawe czy kiedyś będzie runda FalInO w postaci pamięciówki – na PK mapka z kolejnym PK – patrzysz zapamiętujesz i biegniesz;-) 

Tradycyjnie zacząłem od kościoła. Tym razem nietypowo – plebania;-) Podbijałem PK z jakąś dziewczyną, która chyba już wracała z trasy. 

PK 10 przy dziurze w płocie boiska, tego koło szkoły. PK 3 w krzakach za domami – tego fragmentu lasu nie lubię – tu raczej nie daje się biegać. 

PK 5 na wydmie. Przedzieranie się przez biegaczy górskich i szukanie lampionu za wcześnie, w innym dołku. Teraz wbieg na wydmę i "pod prąd" FBB nad Morskie Oko. Próbuję biec w stronę cmentarza i dopiero po chwili orientuję się, że to nie ten kierunek. Na szczęście zbyt dużo nie nadłożyłem. Wkrótce mam PK 8. 

Na PK 11 biegnę ścieżką. Rozpędzam się i… nie znajduję ścieżki w prawo, która ma prowadzić na punkt. Docieram więc naokoło, po raz kolejny ścigając się z jakimiś niedobitkami biegaczy górskich. 

PK 6, potem PK 13 za ul. Podkowy (na moje oko nie w tym dołku co trzeba, ale widoczny z daleka więc nie robi to różnicy). 

 PK 15

Znowu przez wydmę do PK 15. Za mojej młodości tuż za PK 15 po horyzont ciągnęły się pola zasiewane zbożami, gdzie chodziło się zbierać chabry. I jedna jedyna stodoła. Teraz jest tu pas gęstej zabudowy. I długi przebieg na PK 19. Tuż przed punktem spotykam jakiś biegaczy biegnących „pod prąd” – nie jestem pewien czy byli to biegacze z mapami czy bez. 

Do PK 18 przebijam się oczywiście przez największe krzaki. Coś chyba przestaję myśleć! 

Za to do PK 20 biegnę prawie idealnie po kresce. Jest tu sporo miejsc charakterystycznych: dwa rogi młodnika. PK 17, PK 16 to teren który lubię: albo pięknie przebieżny las, albo wyraźne drogi przez dobrze wyrośnięte już młodniki, drogi prawie idealnie na azymucie. 

Do PK 12 pieruńsko daleko. To już nie moje tereny. No, może za młodości je znałem, ale teraz zmienił się charakter lasu, układ ścieżek, zabudowa. Na szczęście lampion na słupie widoczny z daleka. 

W drodze na PK 14 z naprzeciwka mijam tramwaj konkurencji z mapami. Biegną i nawigują wyraźnie niesportowo – zespołowo;-) 

Na mapie zostały mi do mety jeszcze 3 punkty. Patrzę jeszcze na kartę czy wolne kratki odpowiadają numerkom 4, 7 i 1. Widzę, że na karcie niezadziurkowana jest jeszcze kratka z numerem 9. Szukam tego punkcie na mapie. Nie widzę! Sprawdzam jeszcze w opisach…. Jest 8 i potem 10. Ewidentnie budowniczemu zgubił się gdzieś PK 9. Uspokojony ruszam więc na ostatnie 3 punkty. Punkty proste i łatwe. Ostatni wręcz banalny na boisku przyszkolnym. Meta. Uff - po raz kolejny przeżyłem. Co niektórzy ponoć dobrze się zaplątali z tym brakiem PK 9 na mapie – u mnie poszło to prawie z marszu. Zawsze po tych najdalszych PK sprawdzam, czy nie pominąłem czegoś na końcu mapy, bo PK przy startomecie, nawet jeśli zapomnimy z małą stratą można zaliczyć.