Do startu trzeba było kawałek podejść, ale całkowicie w ramach rozsądku, a dodatkowo w miłych okolicznościach przyrody.
Zorientowana/Zorientowany
Marsze na orientację, biegi na orientację i bieganie bez powodu:-)
niedziela, 20 października 2024
Warszawska Olimpiada Młodzieży - klasyk
Do startu trzeba było kawałek podejść, ale całkowicie w ramach rozsądku, a dodatkowo w miłych okolicznościach przyrody.
poniedziałek, 14 października 2024
360 wariantów, czyli: ciemność, widzę ciemność!
Problemy zobaczyłam bardzo szybko - po pierwsze było ciemno, po drugie było ciemno, a po trzecie było ciemno. Po ciemku nie biegałam już sto lat i zupełnie zaskoczyło mnie to, że widoczność jest tylko na kilka metrów, w zależności od mocy czołówki.
niedziela, 6 października 2024
Znowu rower bez roweru...
Co mnie znowu podkusiło, by biegać, zamiast jeździć na RJnO? I to żeby było mało, przed rowerowym BnO zafundowałem sobie ParkRun i to z niezłym wynikiem (wyrównałem tegoroczny rekord, ale w warunkach terenowych, z górką z piachem itp.) Ale patrząc z drugiej strony, zbliżają się Mistrzostwa Polskie w Longu BnO i może warto troszkę potrenować?
Dotarłem do malowniczej willi w Otwocku. Tuż obok szkoły do której chodziłem (Technikum Nukleonicze). Jak widać Jaś zawsze organizuje coś przy szkołach do których chodziłem (podobnie jak 124 w Falenicy).
Muzeum Ziemi Otwockiej |
Willa śliczna. Właściwie taki mały pałacyk. Przy okazji Muzeum Ziemi Otwockiej, tyle że jak sprawdzam w internecie toto muzeum coś nie za bardzo przyjmuje zwiedzających…
Idę na start |
Baza zawodów i organizator |
Pobrałem komplet dwóch map, dwa Pawełki i ruszyłem. Najpierw ostrożnie na PK 17. Postanowiłem zacząć od dokładniejszej mapy, tej w skali 1:7500, części wschodniej terenu. Na takiej mapie fajnie się biega. Punkty są „blisko”, wszystko widać. No oczywiście, mapy do RJnO nie są specjalnie dokładne: te z Pucharu Integalaktycznego nie trzymają proporcji, przebieg dróg jest zwykle umowny, a lokalizacja lampionów tych „przy drogach” jest baaardzo umowna.
W każdym razie te punkty z mapy 7,5 k wchodziły dość dobrze. No, może poza PK 16 – ze śladu wynika, że wybiegłem „na punkt”, a lampion był dobry kawałek na wschód…
Ogólnie uwielbiam bieganie po otwockich lasach. Lubię i już. Nawet niedokładne lokalizacje lampionów (np. PK 33, czy PK 30, czy PK 44) mnie nie zniechęcały. Trochę dziwiłem się klasyfikacji dróg – coś co na mapie było narysowane porządną grubą kreską, w terenie było prawie niedostrzegalne. Ale ja się nie znam na mapach rowerowych (np. przebieg z PK 35 w kierunku PK22)!
Lekką wtopę zaliczyłem pod koniec trasy: PK 34. Liczyłem odchodzące drogi, skręciłem we właściwą i okazało się, że jestem o jedną drogą za daleko. No cóż, zdarza się.
PK 44, który stał o wile za blisko |
Dzięki „pomyłkom” odkryłem w Otwocku sporo miejsc, o których nie widziałem – pomniki, czy zamek w lesie (marzenie każdego dziecka).
Ogólnie dobrze spędzony czas i całkiem niezły trening – wyszło mi ponad 23 kilometry i w wynikach wcale nie jestem ostatni!
Dawno nieodwiedzane Street-O
Dawno nie byłem na Street-O. Na tyle dawno, że zapomniałem, jak to się robi. No, oczywiście nie zapomniałem zasad, ale zapomniałem strategii, czy choćby jak zorganizować trzymanie karty, sprawne zapisywanie odpowiedzi i przed wszystkim, jak sprawnie szukać odpowiedzi na pytania. Ale, że Street-O było „tuż pod domem”, to ciężko było by się nie wybrać.
Pogoda średnio zachęcała – coś kropiło, nastawał przyspieszony zmrok. Najpierw wyzwaniem było znalezienie startu, który schronił się pod pobliski daszek w wejściu do bloku mieszkalnego. Akurat ja znalazłem, ale co chwila dzwonił telefon z pytaniem: „gdzie start”?
Pobrałem mapę i ruszyłem. Spodobała mi się wschodnia strona mapy. Więc ruszyłem… na północ. Biegało mi się dobrze, problemem okazało się wpisywanie odpowiedzi na kartę startową. Karta od razu rozmokła z powodu padającego deszczu, nie miałem podkładki i pojawiały się problemy. Pierwsze problemy to PK 4C – szukałem go na parkingu zamiast przy szkole – deszcz po prostu rozmiękcza myślenie;-)
Prawdziwe problemy to PK 3K. Biegłem sobie spokojnie, liczyłem ulice w bok, skręciłem w lewo i… brak punktu. Był płot i ilość przecznic się zgadzała… Po chwili ruszyłem dalej i wreszcie znalazłem właściwe miejsce (kręcili się tam inni uczestnicy zabawy).
Chwilę zajęło także poszukiwanie PK 2O – w ciemnościach karmnik był niedostrzegalny.
Przy PK5A należało zacząć wracać. Miałem po drodze zaliczyć PK 2N i 1) ale… nie znalazłem ich. Także chwilę szukałem muralu z PK 4B i liczyłem owady (czy pająk jest owadem?)
Na metę przybyłem z 10 sekundowym spóźnieniem;-(, a szkoda. Teraz widzę, że przy starcie były jeszcze punkty o dużej wartości – może należało biegać dalej i zaliczyć 4fFi 5C? Albo w ogóle zacząć od małej pętli i dopiero potem lecieć na punkty końcowe? Ot, brak wprawy. A dodatkowo Strava mówi mi, że z tych 60 minut to dwadzieścia z nich… nie biegałem (czyli spisywałem wyniki, szukałem PK). Może wyniki gdzieś zaginą i nie będzie wstydu?
Mistrzostwa Mazowsza i Województwa Lubelskiego, czyli złoty klasyk.
Potem złość mi opadła i na dwójkę zaczęło mnie już normalnie znosić w prawo. Dobrze, że jacyś zawodnicy odbiegali od punktu, to trochę mnie naprowadzili. Do trójki znowu z prawościągiem, ale tam wypadłam na kopczyk i dołek, to wiedziałam gdzie jestem. Do czwórki już zaczęłam korygować i wyszłam idealnie.
czwartek, 3 października 2024
Mistrzostwa Mazowsza i Województwa Lubelskiego w Sprinterskim BnO, czyli jak z braku konkurencji łatwo zostać mistrzynią.
niedziela, 29 września 2024
Zakapslowani czy Wszechpuchar Intergalaktyczny
Jak mówi internet: 21 września to Dzień Kapsla. Pod takim patronatem odbywała się kolejna runda pucharu w Rowerowej Jeździe na Orientację, zwanego także Wszechpucharem, a czasami nawet Pucharem Integalaktycznym;-) Coś w tym jest, bo w owym pucharze regularnie startuje nasza kadra narodowa i tu doskonalił swój warsztat nasz Mistrz Świata!
Co ciekawsze, do RJnO wcale nie trzeba mieć roweru, bo organizator daje możliwość startu pieszo. Dostaje się „specjalną” mapę, gdzie są wszystkie punkty kontrolne z tras rowerowych. W takim czymś startowałem jednen raz – wtedy najdłuższa trasa (czarna) dystansu średniego miała naście kilometrów, a moja mapa z punktami sprintu i middle wszystkich tras – to wyszło coś koło 12 km. Tym razem liczyłem, że będzie podobnie. I w jakiś sposób było. Dostałem jedną kartkę A4, tyle że skala mapy była trochę nietypowa bo 1:16 tys. (normalnie jest 1:10 tys.). Organizator coś mówił o niecałych 15 kilometrach. No dobra, 15km to dam radę.
Na starcie - Przemek także zalicza trasę piechotą! |
Odhaczyłem karę startową i ruszyłem na trasę. Najpierw na zachód. Drogami, bo ta część Lasu Sobieskiego nie grzeszy zbytnią przebieżnością. Truchtało się fajnie, nawet tempo całkiem znośne wyszło. PK 3, PK 4, PK 6. PK 17 chwilę szukałem i ruszyłem na PK 7. Coś mi się przestało zgadzać, bo trafiłem na lampion w miejscu, gdzie go być nie powinno, z oznaczeniem „PK 17”. Konsternacja. Wróciłem do właściwego PK 17 i naokoło znalazłem PK 7. Słowem w terenie był o jeden lampion za dużo;-)
W lesie masa biegaczy zrzucających zbędne kilogramy lub budujących formę w ten sobotni poranek. Druga grupa to spacerowicze z psami, a trzecia grupa to potencjalni piknikowcy z kocami i podobnymi sprzętami potrzebnymi do śniadania na trawie. Słowem tłum. Kluczyłem miedzy nimi przez kolejne PK 3, PK 9, PK 20. Przy PK 20 ścieżka zaznaczona na mapie całkiem wyraźną kreską w terenie… ciężka do wypatrzenia nawet dla biegacza (ci na rowerze to dopiero będą mieli problem!)
Mapa ze wszystkimi punktami ma do siebie to, że punkty są wszędzie. Nie ma jakiejś sensownej metody zatoczenia koła, trzeba poruszać się zygzakiem. W efekcie wracam prawie pod start do PK 19 (pewno mogłem go wziąć jako pierwszy PK, ale się zgapiłem). Biegam więc sobie wesoło pomiędzy dołem a górą (no może środkiem) mapy zygzakiem przesuwając się na wschód. Licznik mi pokazał 10 km, a na oko to jeszcze nie dotarłem do połowy trasy! Oj coś dużo wyjdzie tych kilometrów!
Las zaczął być coraz bardziej przebieżny, terany dobrze znane z WesolInO lub Wesołych Biegów Górskich – można zacząć biegać na azymut, a nie tylko po drogach. Niestety mapa rowerowa, poza drogami zawiera zbyt mało szczegółów. Przy PK 22 i PK 40 ścieżki nijak się miały do terenu, a znane z mapy BnO młodniki i dołki nie były wcale zaznaczone. Także droga do PK 23 - na mapie przejezdna, kończyła się ślepo na czyimś podwórku… Ot takie uroki tego RJnO;-)
Po zdobyciu najwyższej w okolicy góry z PK 23 w prawym górnym rogu rozpocząłem powolny odwrót do bazy (stan licznika 12,5km). Chwilami czułem się dziwnie niepewnie w terenie – gdy naniosłem ślad na mapę, wszystko stało się jasne: drogi na mapie i w terenie mają inny przebieg! Pewno na rowerze tego się nie zauważa, ale przy poruszaniu się per pedes….
W czasie całego biegu spotykałem dziwnie mało uczestników. Na początku przy tym drugim PK 17 mignął mi jakiś rowerzysta i właściwe dopiero teraz, przy PK 25 widziałem kogoś na piechotę, a przy PK 27 aż dwoje rowerzystów!
Kolejny zygzak tym razem w północnej części mapy przy przebiegu na zachód. Dobiegam do zagęszczenia punktów w okolicy pętli autobusowej. Najpierw nie mogę znaleźć PK 15. Nie tylko ja, bo jacyś rowerzyści także. Okazało się, że szukałem go nie po tej stronie górki co trzeba. Ot uroki skali i niedokładnie naniesionych dróg.
Kolejne lekkie szukanie przy PK 11 – znowu w terenie więcej ścieżek niż na mapie…
Do mety zostały już ostanie punkty. Część przy asfalcie i końcówka PK 1, 2, 18 i 41 gdzie znowu drogi totalnie się nie zgadzały. Na szczęście był to niewielki wycinek terenu do przeszukania.
Wreszcie wpadam na metę. Zegarek pokazuje 23 km. Nie przewidziałem takiego dystansu, nie zabrałem nic do picia i ostatnie pięć kilometrów pokonywałem na rezerwie. Ale za to jak fajnie było na mecie wlać w siebie litr zimnej wody! Nie ma to jak RJnO bez roweru;-)
czwartek, 26 września 2024
Rajd Źródeł Chodelki czyli firmowa impreza integracyjna
Jak twierdzi sam organizator, Rajd Źródeł Chodelki to: „Proste nawigacyjnie i kameralne zawody na orientację. Staramy się udowodnić, że nawet w miejscach bez "renomy" może być ciekawie...”
Sęk w tym, że przy dłuższych dystansach, presji czasu wynikającej z rogainingu nawet proste zawody nie są proste;-)
Chodelka to zawody fajne. Kameralne, a teren Lubelszczyzny zawsze dostarcza atrakcyjnych jarów.
W tym roku jest to moja pierwsza 50-tka. Powoli wychodzę z poważnej kontuzji kontuzji stawu skokowego, której nabawiłem się na „firmowej integracji” i testowo postanowiłem sprawdzić się na dłuższej trasie.
Aby było ciekawiej, w ramach „odwetu” wyciągnąłem „firmę” na integrację na … Chodelce;-) Trzeba udowodnić, że bieganie po bezdrożach jest mniej kontuzjogenne niż skakanie na trampolinach;-)
Z firmową ekipą dotarliśmy do Starego Gaju. Maleńka wioska, maleńka remiza, mało miejsca do parkowania. Na tyle mało, że trzeba było zaparkować gdzieś w przydrożnym rowie. Dobrze, że samochód z tych bardziej terenowych!
Na sali kłębi się tłum znajomych: Paprochy, Tomek Duda, Hubert czyli legenda Chodelki, inne twarze znane z poprzednich edycji Chodelki, a nawet Leszek, który zamiast na odwołany Mordownik dotarł w okolice Lublina.
Karty startowe, koszulki i nieubłagalnie zbliża się chwila startu. Wreszcie dostajemy mapy. W tym czasie za oknem zaczyna padać – Niż Genuański, który zalał dolny Śląsk i „zmył” Mordownik. Według prognozy ma padać mniej niż w Karkonoszach, ale suchą nogą nikt trasy nie przejdzie.
Dostajemy po dwie mapy formatu A3 i tylko co niektórzy dostają na mapę koszulkę (w odróżnieniu od koszulek na Człowieka, których nie zabrakło). Organizator omawia punkty kontrolne, czego właściwie nikt nie słucha, bo wszyscy ślepią w mapę, szacują swoje możliwości i rysują marszruty. Pomagam mojej firmowej ekipie wybrać kierunek i przewidywany schemat przejścia. Wreszcie zbliża się minuta startu.
Ekipa "Firmowa" gotowa do startu |
Wychodzimy na zewnątrz złapać GPSa, w oddali grzmi i błyska, deszcz wesoło pokapuje. Dostajemy sygnał startu. Ruszam w lewo, przed sobą widzę potencjalnych zwycięzców. O dziwo za mną biegnie Natalia (moja szefowa) i Kamil. A mieliśmy biec w różne strony! Po dłuższej chwili orientuję się, że to ja lecę nie w tą stronę co planowałem. No cóż, nie chce mi się wracać, a trasę można pokonać w obu kierunkach, choć w takim wariancie na koniec nie będę miał wielkiego wyboru przy wyborze punktów….
Start (zdjęcie organizatora) |
Kawałek asfaltu, potem las. W lesie ciemno i mokro. Wyprzedzam rowerzystów. Mam pierwszy PK 21. Kolejny punkt tuż obok – na azymut. Ruszam na oślep – zapadane okulary, mrok w lesie – można kierować się tylko igłą kompasu i omijać co większe, nieprzebieżne skupiska roślinności. Minimalnie nie trafiam na PK 22, ale jak widzę pretendenci do zwycięstwa mają większe problemy, bo ich doganiam.
Teraz w kierunku rzeki – na azymut. Spotykam Natalię z Kamilem, którzy nawet całkiem sprawnie podążają na PK 22. Rzeka, most, skręt w lewo i szukam PK 33. Dogania mnie jakiś rowerzysta i wskazuje drogę w las i jakiś jar. Wchodzę za nim w las, ale ten jar jakiś za mały. Przebijam się przez niewielki grzbiecik i w oddali błyska mi lampion przy dziurze jaskini. Docieram do jaskini, a lampion gdzieś się schował. Szukam w jaskini – nie ma. Wychodząc drugim wejściem wreszcie go dostrzegam - wisi ponad wejściem do jaskini, tak że bez zadarcia głowy do góry jest niewidoczny. A kto zadziera głowę przy padającym deszczu i podchodzeniu po stromym, mokrym zboczu?
Wracam nad rzeczkę i lecę dalej. Znowu spotykam firmowy zespół idący w kierunku jaskini – mam nad nimi jakieś 10 minut przewagi, ale i tak dobrze im idzie jak na „pierwszy raz”. Druga firmowa ekipa jak na razie nigdzie się nie pokazała.
PK 31 na końcu dłuuugiego wąwozu. Potem na skróty przez pole pełne mokrych dyń do PK 32.
Rozmoczone dynie |
Za PK 32 szukam drogi z mapy, tyle że nie ma jej w terenie. Przepływam rzeczkę (no dobra, rzeczka była do kolan) i znajduję asfalt. Troszkę naokoło, ale za to lepsza droga. Mija pierwsza godzina: na liczniku jakieś 7 km i 13 punktów przeliczeniowych. Czyli w normie. 8 godzin da zatem około 90 punktów i około 50 km. Oczywiście o ile uda utrzymać się tempo przemieszczania się i odnajdowania lampionów.
Dłuższy przebieg asfaltem. Niestety sporo pod górę, więc nie idzie tak szybko i lekko jak bym chciał. Wreszcie koniec lasu i skręt w lewo. Jest jakaś niby droga, ale wkrótce zanika. Przebijam się przez zarośla do lasu – tu jest jakaś „druga” droga. Nie jestem pewien, czy już nie przeszedłem lampionu, ale ryzykuję i prę do przodu. To słuszna decyzja, bo wkrótce coś mi błyska na czerwono.
Dalej prosta droga na przedmieścia Nałęczowa. Docieram wreszcie do wąwozu gdzie ma być „przydrożny krzyż na skarpie” i z daleka witają mnie okrzyki radości drugiej firmowej ekipy. Radość wywołują zjazdy ze skarpy od krzyża do srogi w niewielkim wąwozie. Jak widać humory dopisują, pomimo padającego deszczu.
Na przedmieściach Nałęczowa zaczyna się rozjaśniać |
Nałęczów. Szczyt górki Jabłuszko (PK 43) i bieg na szczyt góry Poniatowskiego. Po Nałęczowie jeżdżą meleksy pełne turystów – a ja czuję się trochę jak eksponat, bo wszyscy odprowadzają mnie spojrzeniami…
Przy PK 45 na górze Poniatowskiego znowu spotykam Natalię z Kamilem. Planują jeszcze zaliczyć PK 63 i wracać do bazy. Na czasomierzu właśnie mijają dwie godziny od startu, więc przy trasie 4-rogodzinnej to jak najbardziej właściwa decyzja z ich strony. Ja przez dwie godziny zdobyłem 26 punktów i przebiegłem prawie 15 km, czyli zgodnie z planem.
Ambitnie „cofam się” do PK 42 w malowniczym jarze. Tu spotykam spore tłumy uczestników i lecę na PK 52 na drugiej mapie. Teraz widzę, że nie był to optymalny wybór: zmieniając kolejność na 43-42-45-52 oszczędziłbym prawie kilometr!
Przebieg na PK 52 był trochę dziwny: trafiłem na park zdrojowy, mostki nad rzeczką, których nie było na mapie. Przez chwilę nie byłem pewien, gdzie jestem. Wreszcie zidentyfikowałem ulicę prowadzącą w górę w kierunku wąwozu PK 52. Docieram na górę, skrzyżownie, jest wąwóz, jest rozwidlenie, są barierki jak w opisie, tylko nie ma lampionu. Szukam tu i tam, a lampionu dalej nie widać. Filmuję moje poszukiwania dla potomności i organizatora i wreszcie dzwonię na numer alarmowy opisując sytuację. Opisuję barierki – zgadza się, kolejne barierki itp. Pewno lampion zginął – jednak to „środek miasta”... Ruszam dalej i nagle trafiam na kolejne skrzyżowanie dziwne podobne do tego gdzie ma być PK 52… Z wąwozu wychodzi ekipa z najmłodszym uczestnikiem… czyżby to było , a nie tam gdzie szukałem? Oczywiście! Jest jar, barierka , rozwidlenie i LAMPION! No cóż, kwadrans stracony na poszukiwania o kilkaset metrów wcześniej. Przed chwilą minęła trzecia godzina rogainingu: 20 km i 39 punktów, czyli „jak w zegarku”.
Moje poszukiwania PK 52 - tam gdzie szukałem była droga na wschód, zabudowania... |
Na punkcie dogania mnie jeden z ekipy potencjalnych zwycięzców. Na następny PK 63 lecimy razem. I tu mamy dylemat – PK 62 – niby niedaleko, ale opisany „Żeremia bobrów (jedna z wielu)” – nad samą rzeką, kropka na mapie po drugiej stronie rzeki, deszcz pada, wody wzbierają, żeremia to rozlewiska… Ryzyk-fizyk – idziemy na 63 – i tak jesteśmy mokrzy!
Rzekę udaje się sforsować bezstratnie (dzięki bobrzej budowli), rozlewiska ominąć górą. No, przez pokrzywy, ale jakoś się daje. Lampion jest oczywiście na najdalszym żeremiu, ale za to jaki malowniczy!
PK 62 |
Za to gorzej dostać się do następnego punktu. Krzaki, pokrzywy. Mapa mówi, że powinna być jakaś droga, ale w ternie coś jej nie widać. Ja wybieram wariant wąwozowy, a kolega gdzieś cichaczem ginie w gąszczu….
O dziwo wąwóz doprowadził mnie tam, gdzie trzeba, w miarę sprawnie zlokalizowałem PK 72. Czwarta godzina, tylko 25 km na liczniku (po krzakach tempo wyraźnie spada), ale za to przybywa 19 punktów i mam ich 58.
Kolej na długie przebiegi. Najpierw PK 81. Zajęło to ponad 30 minut (4 km). I teraz dylemat co dalej: czy „bezpiecznie” PK 94 i powrót przez 71-52-11, czy „iść na całość” i zaliczyć dwie dziewiątki? Czasu jest tak „na styk”, ale to normalne w rogainingu. Jeszcze raz kalkuluję i podejmuję ryzyko. Gdybym osłabł lub coś się nie zgadzało w terenie najwyżej wezmę tylko 94 – także powinienem mieć wtedy zapas czasu. Do PK 93 jest około 6-ciu kilometrów. Asfaltem, ale znowu „pod górę”. Ma to zaletę, że w drodze powrotnej będzie „z górki”, a wiadomo z czasem nogi są bardziej zmęczone.
Piąta godzina dopada mnie na 3 km przed PK 93, na 32 kilometrze (dorobek punktowy: 66), szósta na 39 kilometrze chwilkę przed PK 94 (dorobek punktowy przyrasta wolniej tylko: 75 punktów).
PK 94 znajduję bez problemu, zostaje godzina i 50 minut czasu, do mety ponad 10 km. Powinienem zdążyć.
Nie znajduję dróg „na skróty” i prę asfaltem – jedyną pewną trasą na mapie w kierunku PK 71. PK 71 jest na górce – znajduję właściwą (błotnistą) drogę i pnę się pod górę wąwozem. Tu zastaje mnie 44 kilometr.
Klubowy 44 kilometr. |
PK 71 zaliczam w szóstej godzinie zawodów (45 km, 90 punktów). Zostaje mi wyczołganie się z wąwozu i powrót do bazy. Po drodze są dwa punkty: PK 53 i PK 11. Niestety droga (ta grubsza na mapie) okazuje się błotnistą breją. Ta mniejsza prowadząca na PK 53 pewno jest w jeszcze gorszym stanie. Nie ryzykuję, bo zaliczenie PK 53 wydłuża trasę co najmniej o kilometr, a kawałek jest wyraźnie na azymut. Przy tej jakości drogi, rozmiękłej po deszczu biegać średnio się daje.
Błotnistą drogą w kierunku mety |
Idę bezpośrednio na PK 11. Poruszam się szybkim marszem i gdzieś tam doganiam i wyprzedzam Joasię. Na koniec, gdy droga się poprawia, podbiegam by zaliczyć ostatni PK 11. Zmęczenie dało się we znaki, bo lampion wisiał znacznie dalej niż się spodziewałem. W każdym razie docieram na metę z czterominutową rezerwą. Dobrze że nie poszedłem po ten PK 51, bo znowu spóźniłbym się „sześć minut”.
Analizując na zimno: poszukiwania PK 52 – 15 minut straty, zła kolejność PK w Nałęczowie – kolejne 5 minut straty. Oczywiście mogłem szybciej biec, ale te dwa proste błędy pozwoliłyby mi zaliczyć PK 51. Z tego co widzę nic by to nie dało. Dopiero dodanie 5-6 km dałoby wynik trzycyfrowy. Jeszcze za słabo biegam;-( Ale za rok się odkuję;-)
A na deser można to wszystko obejrzeć:
czwartek, 19 września 2024
Trening u Aleksa na luzie.
Dwójka też po ścieżkach, bo to nawet logicznie wychodziło, a po co działać wbrew logice? Za dwójką skończyły się ścieżkowe możliwości, ale las był przebieżny, teren w miarę płaski, a lampiony powieszone tak, że widać je było z daleka. Przynajmniej większość. Od samego początku na tej trasie czułam się dużo lepiej niż poprzedniego dnia. Jakoś wszystko wydawało mi się przejrzyste i klarowne. I w sumie tak było, w efekcie leciałam po kreskach, nic mnie nie znosiło i wychodziłam idealnie na punkty. Sielanka trwała do PK 11, czyli całkiem długo. Połowę odcinka między dziesiątką a jedenastką leciałam po kresce (z górki nawet było), a potem nagle zachciało mi się w lewo. Po co? Nie mam pojęcia. Oczywiście rozminęłam się z punktem, doszłam do drogi, której nie powinnam przekraczać i musiałam wracać. Na szczęście cały czas byłam blisko punktu i tylko należało go wyczesać. Namierzyłam się ze skrzyżowania i poszło ok.
Z dwunastką zrobiłam podobny manewr, tyle, że minęłam ją z prawej, a nie lewej, no i w bliższej odległości. I też sobie od razu poradziłam, więc spoko.