środa, 28 września 2022

Warsaw Orient Races - ostatnia szansa na Pradze.

Wyjątkowo w tym roku nie było nam po drodze z Warsaw Orient Races i mimo że jest to jedna z fajniejszych imprez, załapaliśmy się dopiero na finałową rundę. Ponieważ trasy miały być dość krótkie, a start z puszki, więc zaszalałam i pomimo "tu mnie boli, tu mnie strzyka", zapisałam się na najdłuższą trasę. Wychodziło mi, że przy starcie zaraz na początku zawodów, nawet gdybym się czołgała, to i tak zdążę na metę przed zebraniem lampionów.
 
Tam będziemy biegać.
 
Dodatkowym atutem tej rundy była lokalizacja - Park Praski, czyli rzut beretem od nas. I jeszcze pogoda się udała - ani za zimno, ani za ciepło, bardzo przyjemnie.
Wystartowałam powoli, nawet wolniej niż planowałam, a to dlatego, że nie mogłam na mapie znaleźć trójkąta startowego:-) W końcu - jest! Można ruszyć.
 
Trudne początki.
 
Na początek trochę obiegłam alejką, zamiast skrótem na azymut, ale to tak tylko na rozruch, żeby w komfortowych warunkach wczuć się w klimat. Poszło dobrze. Dwójka była tuż obok, ale zmylił mnie bardziej widoczny lampion z innej trasy i najpierw ruszyłam w jego kierunku. Ponieważ kod się nie zgadzał, to poszłam jednak wziąć swój.
Do trójki pobiegłam już na przełaj, alejki podziwiając tylko z daleka, a trójka złośliwie schowała mi się i już byłam skłonna przypuszczać, że ktoś ukradł lampion. Kręciłam się dookoła kępy krzaków, w której powinien stać lampion, zaglądając nawet w mało prawdopodobne miejsca i za nic nie mogłam go wypatrzyć. Tak był sprytnie schowany za drzewem. Za to wyciągnęłam z tego naukę na przyszłość - trzeba dokładnie patrzeć, czy drzewo jest opasane linką:-)
 
Ukryty PK 3.
 
Kolejne punkty wchodziły bez problemów. Do odległej siódemki ułatwiłam sobie trasę biegnąc alejką i chyba to miało sens, mimo że nie biegaliśmy w nieprzebytej dziczy.
Zaskoczył mnie trochę przebieg do piętnastki - był dłuuugi i w trakcie ściągnęło mnie w prawo. Bliskość  placu zabaw była nieoczekiwana, ale za to świetnie mnie lokalizowała i wiedziałam co dalej. Za to do równie odległej siedemnastki pobiegłam całkiem dobrze.
Przed dziewiętnastką wypatrywał mnie już Tomek, który wystartował po mnie, ale za to przybiegł przede mną. 
 
Gdzieś przed PK 19.

PK 20

Do filmu to nawet przyspieszyłam, bo wcześniej poruszałam się tak bardziej rekreacyjnie. Ale jak tu się spieszyć kiedy pobyt w parku był tak przyjemny?
 
I meta.
 
Oczywiście zajęłam ostatnie (czy przedostatnie) miejsce i tak patrząc na wyniki zrobiło mi się strasznie żal... zwycięzców.  Jak oni króciutko korzystali z tej przyjemności - kilkanaście minut i po wszystkim. Toż nawet szkoda przyjeżdżać. Mi moje ponad pół godziny wydawało się za krótkie...
 
Taka poplątana trasa.

wtorek, 27 września 2022

Góra Nocą

Zbliżają się wielkimi krokami Mistrzostwa Polski w Nocnym Biegu na Orientację. Kiedy to ja ostatnio biegałem nocą po lesie? Na pewno dawno, dawno temu (chyba dokładnie rok temu)… Rok temu przed mistrzostwami była seria treningów – np. sławne UNTSowe robione przez Fryderyka. W tym roku rzutem na taśmę pojawiły się dwie inicjatywy – pierwsza to Rozbiegana Góra Nocą – jak łatwo domyśleć się w Górze Kalwarii. 

Do wyboru był 5-cio kilometrowy nocny cross i BnO. Dawało się wystartować w obu i do końca nie byłem zdecydowany, czy czasem nie zrobić 2-in-one. Troszkę odstraszała długość BnO dla kategorii C, wynosząca nominalnie ponad 7 km, czyli realnie po nocy jakieś 10+. W końcu zdecydowałem się tylko na BnO 

Dojazd do Góry Kalwarii w piątkowy wieczór to małe wyzwanie – szczególnie, gdy remontowany jest most na Wiśle w pobliżu Góry. Nawigacja poprowadziła mnie egzotyczną drogą i udało się dojechać na czas, a nawet przed czasem. 

W bazie jeszcze pustki, za chwilę dojeżdża Przemek. Oczywiście rowerem;-) Za chwilę wpadają biegacze z crossu – zmęczeni, spoceni, ale wyraźnie zadowoleni. Start BnO za obwodnicą – trzeba dojść kawałek obok MacDonalda, gdzie kręcą jakiś film. Start w środku lasu. Czekają już przygotowane linie startowe i mapy na ziemi. Tłum umiarkowany, ale zawsze start masowy po nocy robi wrażenie. 

Mapy czekają na nas w dwuszeregu

Przed startem od czołówek robi się jasno...

Coraz jaśniej od czołówek, odliczanie ostatnich sekund i lecimy. Dobra lecimy, ale gdzie ten start na mapie? Odwieczny problem biegaczy BnO:-). 

Po dłuższej chwili lokalizuję trójkąt startu, ustawiam azymut i ruszam. Widzę, że większość biegnie bardziej w prawo, ale mają być rozbicia, więc biegną swoje. Dopiero po chwili dociera do mnie, że bywalcy po prostu omijają wały strzelnicy! Ja tam nie jestem cienias i nie wymiękam, biegnę swoje! 

W świetle czołówki ukazuje się wał strzelnicy. Prawie pionowy! Znajduję jakieś zagięcie wału i wspinam się grzęznąc w jakiś jeżynach. Ale udaje się. Zbiegam z wału i za chwilę wczołguję się na następny. Tu górą widzie droga, więc biegnę nią w kierunku końca strzelnicy. Tam ma być dróżka na pierwszy PK. Zauważam koniec strzelnicy i orientuję się, że jeszcze nie przebiegłem strzelnicy w poprzek. Były dwa wały, ale to był tylko jakiś „przydupnik” strzelnicy właściwej! Zbiegam w dół i lecę do następnego wału. Ten jest już ekstremalnie stromy! Na czworaka, krok do przodu i zjeżdżam z ziemią dwa kroki! Zwiększam kadencję i tym sposobem udaje mi się wdrapać na szczyt! 

Znajduję ścieżkę i lecę do PK 1. W lesie widać ostatki świecących czołówek – moja trasa była wyraźnie nieoptymalna. Skręcam w las w poszukiwaniu dołu z lampionem. Patrzę na mapę – dołek ma być w obszarze otoczonym warstwicą. Wszystko malutkie na tej mapie i wychodzi mi, że to obniżenie. Szukam obniżenia. Tyle, że w nim ani śladu dołka! Dłuższa chwila błądzenia, chwilami po dość gęstym podszyciu, aż wreszcie dostrzegam na mapie, że to powinno być na górce, tuż obok drogi – wracam więc do drogi i lokalizuję lampion bez problemu. Obok tylko jedna, czy dwie ostatnie czołówki, w tym jedna Uli. 

Wiadomo - pierwszy PK to zawsze problem (dla mnie). Teraz idzie już znacznie lepiej. Ustawiam azymut i lecę gdzie trzeba. 

Przy PK 3 las ożywa – kręci się tu kilka osób, bo to punkt węzłowy. Z tego co mówił budowniczy przy starcie, trasa C ma aż 13 wariantów! 

Na PK 4 staram się ile się da, biec ścieżką. Zresztą spory kawałem za aktualną Mistrzynią Świata! Widać mamy ten sam przebieg i PK 4 szukamy w pierwszym odruchu nie na tej muldzie co trzeba. 

Wszystko idzie dobrze aż do PK 8 – węzłowego (tego samego co PK 3). Lecę na azymut, ale jak potem się okazuje, odmierzam się od złego miejsca. W efekcie znosi mnie w lewo, trafiam w jakieś krzaki i ostatecznie odmierzam się od ścieżki za punktem. 

Teraz długi przebieg do PK 9. Długi, ale prosty. Potem PK 10 na górce i długi powrót do PK 11 tożsamym z PK 1 – tym razem znalezionym bez problemu. 

Do mety już niedaleko – biegnąc na PK 11 widziałem grupę światełek biegnących do ostatniego punktu w lesie PK 15. PK 12 – tożsamy z PK 8, tym razem trafiam bez problemu. Czas na PK 13. Niecałe 200 m do jakiegoś młodnika i szukanie dołu przy rowie. Jest granica kultur, wbiegam w las, jest jakaś namiastka ścieżki…. Nie ma dołka. Ciut dalej jest rów, ale coś nie ten kierunek. Głupieję. Szukam więc wału, który miał być dalej – nie ma…. Wracam się, szukam… nie ma. Wychodzę na brzeg młodnika, znowu szukam, znowu nie ma. Kolejna próba – do drogi na północ od PK i od skrzyżowania na azymut…. Nie ma dołka;-( Teren nie zgadza mi się z mapą – nie ma tych wałów tylko jakieś rowy. Znowu wracam się do skrzyżowania i wreszcie… SUKCES. Patrząc na wydruk, przebieg PK 12-PK 13 czyli 165m zajęło mi prawie 20 minut, czyli jakoś tak 120 minut/km;-) 

Feralna 13-stka i moje błądzenie

Na mapie jest wał i rów. W terenie... same rowy to było mylące;-)

Dalej już prosto. Przy PK 15 po raz kolejny spotykam Ulę. Wiadukt, róg płotu, potem słabo widoczną ścieżką do furtki na stadion. Próbuję coś skrócić, ale krzaki, więc wracam. Finisz na stadionie. 

Czas nie jest rewelacyjny – prze tę feralną 13-stkę, gdzie straciłem co najmniej 15 minut. Jakby zsumować pozostałe dwa większe błędy, jak nic wyszłoby 20 minut krócej – czyli wynik jakiego oczekiwałem. Jak nic, do MP trzeba wyeliminować takie duże błędy i trochę tych małych, a będzie znośnie;-) Kolejne nocne biegnie już za kilka dni w ramach Mistrzostw Mazowsza.


 

czwartek, 22 września 2022

6 minut

 Ten tekst przeczytasz w 6 minut.....


Rajd Źródeł Chodelki jest specyficzną imprezą w PMnO. Lokalizuje się gdzieś tak pomiędzy Jaszczurami, Skorpionem, a Roztoczańską 13. Rzadko zaglądają tu biegacze z Top Ten PMnO, bo wymiar imprezy jest bardziej przygodowy niż sportowy. Przygodowy przez: specyfikę map - weźmy jak najgorszą dostępną mapę np. 100-kę przeskalujmy na 50-tkę, dobór punktów - punkty są bardziej krajoznawcze, często przy głównych drogach i rzadko dające możliwość powalczenia z wariantowością oraz technologię - częste błędy na mapach, płaskie lampiony itp. Ale Chodelka należy do tej magicznej triady z Lubelszczyzny – razem ze Skorpionem i Roztoczańską 13 zahacza o wąwozy, sady, czasem sporo błota i … rodzinna atmosfera. I najważniejsze - rogaining. Może ubogi pod względem możliwości wyboru wariantów, ale zawsze;-) 

Rok temu nie udało mi się pojechać na Chodelkę – może i dobrze, bo była to edycja „podwodna” ;-). W tym roku zapowiadało się lepiej, zwolnił mi się termin, więc w ostatniej chwili podjąłem decyzję wyjazdu. Wyszedł wyjazd razem z Tomkiem Dudą – potencjalnym zwycięzcą;-) 

Tym razem baza w remizie OSP w Słotwinach. Taki koniec świata. Nawet telefony komórkowe nie działają;-). Pogoda dopisuje – słoneczko wygląda zza chmur i przed startem zmieniam koszulkę na taką z krótkim rękawkiem. 

Odprawa. Mapa A3 + rozświetlania. Ale koszulki na mapę już nie ma – dobrze, że mam swoją. I zaczyna się zabawa. Na mapie są powielone punkty 63 i 64 – trzeba je przemianować. Na niektórych rozświetleniach nie ma numeru PK. PK 13 na samym końcu mapy to tylko drogowskaz do PK 92. PK 81 w rozwidleniu jarów niedostępnym przez wiatrołomy. Ot, takie typowe odprawowe informacje;-) 

Mapa pozwala na dwa warianty: na wschód od bazy – można uzbierać około 50 PP, punkty są blisko siebie, znacząco mniej niż 50 km, tyle że po nich mało czasu, by dotrzeć na zachodnie, najbardziej wartościowe PK. Wariant zachodni, gdzie można zebrać ok. 100 PP, ale są długie przebiegi i nie ma możliwości sensownego skrócenia trasy, gdy coś nie wyjdzie. Na zachodzie są dwa skupiska punktów i właściwie pozostaje tylko decyzja czy najpierw te południowe, czy północne. 

W prawo czy w lewo? fot. D.Czechowicz

Ruszamy w większości na wariant zachodni. I to w wersji południowej. Pierwszy PK 11 - kapliczka przy asfalcie – niecały kilometr od bazy. Wszyscy biegną tempem na rekord świata. Ja jakoś zostaję lekko z tyłu;-(. Przy kapliczce widzę grupę najlepszych skręcającą w prawo na PK 53 i 54 – czyli jednak oni wybrali wariant północny – ja nie czuję się na tyle mocny, by tak zaryzykować. Tu na powrocie jest z 15 km tylko z trzema dość wartościowymi PK i to trochę poza optymalną trasą. Jak będzie brakowało czasu to spora strata punktowa, a te 15 km trzeba przebiec. 

PK 32 wydaje się banalny – na prawo od asfaltu, przed zabudowaniami Karczmisk ma być droga gruntowa i ze 100-200 m dalej jar, a tam w jego rozgałęzieniu lampion. Jest nawet rozjaśnienie. Na nim to samo. Jest droga wprawo, gdzieś tam widać zarośla – wszyscy skręcają, ja także. Dogania mnie Hubert, który wybiega z jakiś krzaków - widać szukał jaru wcześniej. 100, 200, 300, 400 metrów - jaru nie widać. Konsternacja. Z Hubertem zbiegamy do zabudowań. Tu znajdujemy tych, co biegli przodem. Burza mózgów. Dla mnie jest stanowczo „za daleko od asfaltu”. Innym chyba także, więc wracamy przez wieś do głównej drogi wypatrując jaru – miał dochodzić do zabudowań. Jest asfalt, jaru nie ma! Ja, Hubert i jeszcze jeden zawodnik wracamy asfaltem (można namierzyć się z naświetlenia) w poszukiwaniu właściwej drogi gruntowej, zaś dwójka zostaje w miejscu i coś kombinuje. Przebiegamy 100 czy 200m i drogi nie ma, ale po drugiej stronie asfaltu widać krzaki jakby tam był jar. Olśnienie! Na rozjaśnieniu nastąpiło skomasowanie mapek w taki sposób, że wszyscy patrzyliśmy na asfalt z innego wycinka! A asfalt rzeczywisty puszczony został drogą gruntową z mapy i jaru trzeba szukać po drugiej stronie drogi! Teraz wszystko się zgadza! Ta dwójka co została w wiosce musiała na to wcześniej wpaść niż my! Taki drobiazg, a wyszło pond 2 nadmiarowe kilometry na punkt o wadze 3!! 

Poszukiwania PK 32

Teraz ponad 3 km na PK 47. Trochę asfaltem, potem przy lesie. Może nie w pełni optymalnie. Gdzieś tam miejscowi pracujący na polu z zainteresowaniem pytają czego szukam. Jak to czego? Dębu! Mówią, że dobrze biegnę, prosto do asfaltu, a potem za boiskiem. Wprawdzie na mapie nie ma żadnego asfaltu, boiska, a nawet drogi przy tym PK, ale wiadomo - mapa stara… 

Jest wreszcie dąb Władek z Zagrzempy (tak jest napisane na mapie jakby ktoś się pytał). No, może dąb to za dużo powiedziane – raczej pozostałości po bardzo solidnym drzewie. Ale ciągle zielone! 

Gdzieś tam na horyzoncie przede mną mignęły mi jakieś sylwetki. To pewno Hubert i ta parka co dobrze poradziła sobie w Karczmiskach. 

Przez las do PK 63 – w opisie wyczytałem „leśne miejsce na ognisko”, ale okazuje się że to kapliczka. Złożenie mapy w koszulce poskutkowało złączeniem dwóch opisów;-) Przed PK 63 widzę konkurencję odbiegającą od PK – ich przewaga trochę stopniała! 

Kolejny PK ma numer 71. Grodzisko za rzeką – Chodelką. Biegnę leśnymi drogami – na mapie jest jedna, w terenie co chwila się rozwidlają, więc na azymut w poszukiwaniu mostu. 

Od punktu odbiega konkurencja. Utrzymuję dystans. Niestety, nie znajduję lampionu od razu. Myli mnie opis „Kępa drzew na zewnętrznym wale”. Szukam jakiś wałów, ale nie znajduję – a lampion dynda wesoło na drzewie na skraju łąki, a wału nie widać… 

Teraz kolej na pierwszą dziewiątkę – PK 91. Opis wydaje się zwyczajny „Wierzba pomiędzy chatami, a Chodelką”. Zaraz za mostem widziałem sensowną drogę, nawet ze szlakiem rowerowym w tamtym kierunku. Próbuję ściąć przez łąkę, ale okazuje się, że to jakieś zaorane pole z odrostami i człowiek zapada się po kostki w ziemi. Wracam więc kulturalnie drogą do mostu. Do punktu jakieś dwa kilometry. Droga porządna, ale biegnie bliżej rzeki niż ta zaznaczona na mapie, za to idealnie na punkt. Do punktu już niedaleko, a droga zaczyna być mokra. Najpierw daje się wodę ominąć bokiem, niestety tylko przez chwilę. Buty mokre – brnę dalej. Na mapie owszem, jakieś niebieskie kreski, ale co się stało z tą porządna drogą, że nagle zanikła? Próbuję wałem nad rzeką, ale tu jeszcze gorzej – pokrzywy, chaszcze. Widzę ze 150 m przed sobą wierzbę (chat nie, ale to jedyna wierzba w okolicy) tylko jak do niej dojść? Wreszcie się udaje! Okazuje się, że to jakiś skansen! Przypominam sobie, że na tym szlaku rowerowym było coś o skansenie Żmijowisko i odległości 2.9 km. Pewno szlak rowerowy omijał lukiem tereny podmokłe. Zyskałem może 900m, ale jakim kosztem! 

Czas lecieć dalej, do PK 82 – czyli kolejnego grodziska (opis: pagórek w sadzie). Na szczęście porządną drogą. Na mapie koło tego grodziska są narysowane tory kolejowe. Oczywiście nie ma po nich śladu. Zamiast torów jest asfalt. Patrzę na te sady wypatrując pagórka. Jakoś płasko. O jest jakieś odkształcenie terenu. Nie powiem, że imponujące – może wystaje metr nad poziom gruntu? Ale wisi lampion na jakimś starym słupku ogrodzeniowym. Wtem z najmniej spodziewanej strony – z krzaków wychodzi konkurencja. Myślałem, że oni są kilka km przede mną, a tu taka niespodzianka. Jak widać chodzenie na azymut nie zawsze popłaca! 

Mam zaliczony południowo-zachodnie zgrupowanie punktów. W sumie 38 PP. Teraz bezproduktywny przebieg ponad 5 km na kolejne skupisko punktów. Którędy? Moje doświadczenie z Chodelką przy PK 91 nie zachęca do kierowania się jej brzegiem. Nie wiadomo czy tam jest jakaś droga, czy nie. Widać asfalt wychodzący poza mapę, ale taki, który powinien doprowadzić mnie do mostu przy Małe Dobre. Pewno z kilkaset metrów dalej, ale droga lepsza. Konkurencja podpytuje jaki wariant wybieram – widać, że wahają się przed próbą szukania skrótu. Jednak chyba ostatnie doświadczenie ze skrótami trochę ich onieśmiela przed kolejnym takim działaniem. Ruszamy asfaltem. Kurczę, skąd ludzie mają tyle sił do biegania? Mi już nogi wchodzą w 4 litery, stopy zaczynają palić od asfaltu (inov-8 nie nadają się na asfalty!) Zostaję coraz bardziej w tyle. Po drodze sklep – przywraca mi chęć do życia puszka zimnego bezalkoholowego Radlera! Oczywiście konkurencja znika za linią horyzontu. 

Zmaltretowany docieram do PK 62. To jest ławeczka z miejscem na ognisko i punktem widokowym na przełom Wisły. A przy podejściu na punkt zaczyna się pojawiać konkurencja biegnąca wariantem południowym. Raczej ta wolniejsza, bo ja mam na liczniku dobrze ponad 30 km. 

Przed PK 62. fot. D. Czechowicz

Teraz nawigacja na rozjaśnieniu w postaci ortofotomapy. Sama przyjemność! PK 65 kępa drzew przy drodze. PK 83 tuż obok, tyle że na skarpie. Nie wiem ile metrów (wydaje się, że ze 100 w pionie) do góry, ale strasznie stromo. Widzę, że ktoś pnie się po skarpie w górę. Para z którą podbijam lampion także postanawia zmierzyć się z zadaniem alpinistycznym. W pierwszym odruchu próbuję iść za nimi, ale zatrzymują mnie krzaki i świadomość, że jak zlecę, to żadnej pomocy (telefon także nie działa - przed chwilą Renata próbowała mnie wydzwonić, ale łączność byłą jednostronna), a i wchodzenie w tym miejscu nie jest optymalne – potem trzeba ominąć jakiś żleb. Cofam się do zabudowań – tam powinno być jakieś wejście na skarpę. Niestety to ślepy zaułek. Droga kończy się na posesji, a tablice ostrzegają o groźnych psach pożerających żywcem, strzelaniu bez ostrzeżenia do intruzów… 

Wracam się – może na skarpę wejdę gdzieś dalej. Spotykam Huberta idącego z naprzeciwka, ale wejścia na skarpę brak. Zerkam na mapę – wracając z PK 92 akurat mogę przejść przez ten punkt na skarpie. 

PK 64 pod mostem – oczywiście po drugiej stronie rzeki. To normalnie znęcanie się nad uczestnikami:-)

Teraz kolej na najdalsze punkty: PK 13 i PK 92. Znajduję całkiem dobrą drogę – malowniczo wiodącą przez sady pełne owoców. W oddali gdzieś z lewej wybiega (chyba) parka, z którą się ściągam od początku. Znaczy mają już PK 92 i lecą na PK 81 wariantem, o którym myślałem wcześniej – więc pewno mają już zaliczony ten lampion na skarpie. Sporo mnie wyprzedzili! 

Powinien być gdzieś tu PK 13. Ale lampionu brak! Nic to, idę nad Wisłę by dotrzeć do ujścia Chodelki. Koniec pól - jest ścieżka prowadząca do punktu. Może to tu powinien być ten PK 13? Ale także i tu lampionu brak. Idę w dół skarpy. Jest lampion PK 92! Można wracać. W opisie PK 13 jest tylko „koniec ścieżki”, więc na wszelki wypadek sprawdzam ścieżkę idącą na górze skarpy – kończy się trochę dalej za sadem ze śliwkami, ale na odprawie było mówione, że PK13 wskazuje ścieżkę, którą dochodzi się do PK 92. Nie ma co szukać tak mało wartościowego PK, wpisuje BPK i tyle. Coś zaczyna popadywać deszczyk. Z dołu wspina się Adam – wkurzony, bo do ujścia Chodelki szedł po krzalach nad rzeką. I wcześniej kilka razy namierzał się na PK 81, którego nie znalazł. Mnie ten PK 81 dopiero czeka. 

Punkt, którego nie było czyli feralna 13-stka

Wracamy w kierunku PK 83. Po drodze mijamy rowerzystów i innych uczestników. Na ortofotomapie jest droga prowadząca na skarpę. Przy granicy lasu Adam nie wytrzymuje i rzuca hasło – na azymut przez pole i las. Trochę wcześnie, ale co - nie jestem cienias – idę przebijać się przez krzaki. Za chwilę mamy porządną ścieżkę prowadzącą górą skarpy i drzewo z lampionem. Z góry śliczna panorama, a w dole widać drzewo z lampionem 65. Niby tak blisko, a zarazem tak daleko! Okazuje się, że Adam nie ma zaliczonego PK 65 i musi zejść na dół. W pierwszym odruchu próbuje zejść bezpośrednio przy punkcie, ale szybko się cofa. Jednak gdy dochodzimy do żlebu nie wytrzymuje i rusza w dół – widać, że ktoś tu lazł, więc może się uda. 

Ja truchto-drepczę górą skarpy, porządną drogą gdzieś tak w kierunku punktu 62. Konkretnie do drogi, która widzie w dół do PK 62. Z mapy wynika, że jak skręcę w lewo, to po 200 m dojdę do jaru z PK 81. Jest jar! Teraz kilometr jarem. Niestety jar jest mocno zabałaganiony. Sporo krzaków, powalonych drzew. Mi po czterdziestym kilometrze kiepsko zginają się plecy. Gdy muszę przeciskać się pod zwalonymi drzewami – nie jest łatwo! Na odprawie mówiono coś z o zwalonej sośnie koło lampionu. Podobno sosna jest tu unikatowa. Ale okazuje się, że po drodze zwalonych sosen są dziesiątki! Nie jest wcale taka unikatowa w tym jarze! Unikatowa za to jest dziura wymyta przez wodę. Łagodny jar i nagle uskok tak ze 3-4 metry w dół pionowej ściany! Trzeba jakoś bokiem obchodzić, bo do zeskoczenia bezstratnego za wysoko. 

Po kilometrze jest złączenie jarów i jest lampion. Abstrakcyjnie wysoko – jakby nie można było powiesić na dole! 

Czasu zaczyna robić się mało. Wychodzę wreszcie z jaru i odnajduję asfalt. Akurat mija 44 kilometr. Patrzę na zegarek. Gdybym był w stanie biegać jak na początku, zdecydowałbym się na wariant przez PK 54 i 53. Ale nogi ciężko chodzą – nie dam rady. Zostaje tylko PK 55. Marszobiegiem przemieszczam się do przodu. Asfalt i asfalt. Mam dość. Jest wreszcie PK 55. Zostało niecałe 50 minut czasu i jakieś 5 km w linii prostej do bazy. Ale w linii prostej się nie da czyli 6-7. Najpierw drogą pseudasfaltową. Ma być skrót w lewo. Jest jakaś droga polna. Skręcam. Droga robi się coraz gorsza. Wchodzi w las i pojawiają się co chwila na drodze zwalone drzewa… Nie wiem czy był to dobry pomysł z tym skrótem! Przebijam się jakoś (wolno) do asfaltu. Zostało 27 minut i ponad 4 km asfaltem naokoło. A może by skrótem? Widzę drogę w dobrym kierunku. Skręcam. Najpierw jest fajnie, a potem… zwalone drzewa. Wszędzie. 1800 m w 16 minut;-( Asfaltem naokoło byłoby pewno tyle samo odległości, ale szybciej o jakieś 3-4 minuty. Do bazy prawie 2,5 km i 9 minut. Nie wyrobię się. Po drodze jeszcze PK 23 tylko 10m od asfaltu - zawsze choć jeden punkcik na plus. Gdyby nie te fatalne decyzje ze skrótami przez las miałbym szansę zdążyć w limicie. Wtedy miałbym podium. Te feralne 6 minut mogłem wydziergać mniej filmując, nie pijąc piwa, zalepiając sznurowadła taśmą, by mi się nie rozwiązywały, albo choćby nie polec na PK 32… 

Feralne skróty...

A tak jak zwykle 4-te miejsce… Gdyby była choć klasyfikacja weteranów;-) 

 



środa, 21 września 2022

V Rajd Źródeł Chodelki TV

Na początek nietypowo bo tylko ruchome obrazki. Relacja słowna także będzie;-)

 

Jednozmianowe sztafety dla indywidualistów.

Trzeci dzień zawodów to sztafety. Tak właściwie to sztafeciarze zaczęli jeszcze w sobotę, a w niedzielę kończyli i wszyscy biegający luzem, a mający chęć zmierzyć się ze sztafetowymi etapami musieli czekać, aż tamci sobie pobiegają. Teoretycznie mogliśmy ruszyć koło 13.30, ale mogło się to stać zarówno wcześniej, jak i później. Na wszelki wypadek przyjechaliśmy koło południa, ale nie wyglądało, że będzie wcześniej. Tak czekaliśmy i czekaliśmy i z tego wszystkiego przed biegiem nażarliśmy się kaszanki, ale przynajmniej mieliśmy co spalać.
 
 Idziemy na kaszankę.
 
Tym razem start był masowy, w dwóch grupach w zależności od wybranej trasy. Ja biegłam w grupie pierwszej. Tak się jakoś głupio ustawiłam na samiutkiej linii startu i dopiero w ostatniej chwili uświadomiłam sobie, że za mną stoją o wiele szybsi zawodnicy i jak ruszymy, to mnie po prostu stratują. Niestety już było za późno na wycofanie się na bardziej bezpieczną pozycję, więc po starcie biegłam ile sił w nogach.  Zwolniłam dopiero na skrzyżowaniu, przy lampionie startowym, kiedy grupa rozbiegała się w różnych kierunkach w zależności od trasy i przyjętego wariantu.
 
Start podwyższonego ryzyka.
 
Pomna problemów poprzedniego dnia, zanim ruszyłam dalej, dokładnie ustaliłam, która droga jest która i jak planuję biec na jedynkę. Co prawda już po kilkunastu krokach koncepcja mi się zmieniła, ale wiedziałam przynajmniej, w która stronę podążać i o dziwo, bezproblemowo znalazłam jedynkę. Kolejne punkty także wchodziły łatwo i aż szkoda było, że to takie bieganie tylko sztuka dla sztuki.
Między piątką a siódemką był przebieg przez punkt widokowy, czyli polanę z bazą zawodów i  PK 6 pośrodku. Myślałam, że spokojnie sobie przebiegnę, ale ktoś z kibiców zaczął wołać:
- Szybciej pomarańczowa czapeczka (czyli ja), bo cię zaraz kolejny przegoni!!!
Nooo, skoro trafił mi się kibic, to nie mogłam go zawieść i pognałam ile fabryka dała. Tak leciałam, że nawet nie zauważyłam Tomka filmującego mój przebieg.

Przebieg przez punkt widokowy
 
Kiedy tylko dotarłam do lasu i już nie było mnie widać, zatrzymałam się i usiłowałam złapać oddech. Ależ się zmachałam...
Siódemka okazała się pierwszym punktem sprawiającym problem. Po pierwsze po tym szaleńczym biegu byłam lekko skołowana, po drugie nie wiedziałam jakiego obiektu mam szukać bo za nic nie mogłam skojarzyć, co oznacza malutki trójkącik na mapie i gwiazdka w opisie. Wypatrywałam więc przede wszystkim lampionu. Po jakimś czasie do moich poszukiwać dołączył jakiś dzieciak, aż w końcu ktoś, kto już znalazł punkt, pokazał nam gdzie szukać. Cóż, w miejscu postawienia lampionu nie zauważyłam żadnego charakterystycznego obiektu i dopiero dwa dni później dowiedziałam się, że było tam mrowisko. No to chyba zaślepłam, bo nie rzuciło mi się w oczy.
PK 8, 9 i 10 znowu były bezproblemowe, za to z jedenastką rozminęłam się, bo zaczęło mnie znosić w prawo. Jak ją znalazłam - nie pamiętam. Normalnie mam dziurę w pamięci. Albo pobiegłam za kimś, albo sama okazałam się taka genialna, ale raczej stawiam na to pierwsze.
Dwunastkę na górce łatwo było namierzyć, a drogę do trzynastki miałam już obcykaną poprzedniego dnia. Na mecie bardzo zdziwiłam się obecnością Tomka, bo byłam pewna, że już jest w lesie. Ale za to mam pamiątkę z mety:

I po zawodach...
 
Potem jeszcze wystartowałam Tomka, zrobiłam mu fotki na przebiegu widokowym i na mecie, a w międzyczasie obejrzałam dekorację zwycięskich sztafet. 
W sumie to był całkiem przyjemny wekeend. Żeby tylko to wszystko działo się trochę bliżej domu, bo 3 dni wypadły mi z życiorysu, a przecież nie samym BnO człowiek żyje.

Mój "sztafetowy" przebieg.

wtorek, 20 września 2022

A na middlu obciach.

Po nocnym sprincie pojechaliśmy do domu przespać się i rano wróciliśmy na ciąg dalszy zawodów. Starty miały się zacząć od jedenastej, ale oczywiście dotarliśmy godzinę wcześniej, bo to nigdy nic nie wiadomo czy coś po drodze nie zatrzyma, więc lepiej być za wcześnie niż za późno. Poza tym do samego startu trzeba było kawałek podejść. Ja startowałam już w drugiej minucie, ale Tomek aż półtorej godziny po mnie. Czyli zapowiadał się praktycznie cały dzień w lesie. No dobra, większość na polanie, ale przy panującej jesiennej aurze wolałabym ten czas spędzić gdzieś w pobliżu ciepłego łóżeczka.
 
A tak sobie łazimy w wolnym czasie.
 
Tym razem miałam więcej konkurencji, bo na liście startowej widniało aż 5 nazwisk. Jak się potem okazało mniejsza połowa nie dotarła na start:-(
Dojście na start okazało się zmałpowane z jednego etapu Wawel Cup, czyli na przełaj przez las, przez krzaki, bez śladu choćby wątłej ścieżynki. Bardziej ogarnięci oczywiście poszli drogą (wcale nie nadkładając), ale my jako praworządni obywatele ruszyliśmy za wstążeczkami.
 
Dojście na start

Tak dawno nie trenowałam orientowania się w lesie, że miałam trochę obaw i jak się okazało słusznie. Zgubiłam się już przed pierwszym punktem. Do lampionu startowego pobiegłam za innymi, a potem zgłupiałam. Nie wiem jak patrzyłam na mapę, ale nagle przestały mi się zgadzać kierunki ścieżek i w końcu w akcie desperacji pobiegłam jakoś tak "mniej więcej". Po jakimś czasie (i obejrzeniu lampionu z innej trasy) zaczęłam trochę myśleć i mniej więcej umiejscowiłam się na mapie. Ja nawet wiedziałam, że mój punkt jest nie tam, gdzie szukam, tylko niżej, za paskiem zielonego, ale jakoś nie nie potrafiłam zejść z obranego kursu. Coś mi się zacięło. Znalazłam kolejny lampion nie z mojej trasy i w końcu dotarłam do etapu: trzeba kogoś spytać, gdzie jestem. Oczywiście byłam tam, gdzie wiedziałam, że jestem i gdzie nie powinno mnie być, ale wciąż miałam opory przed zejściem z górki. No to żeby nie schodzić, zawróciłam i szłam tym samym wektorem, tylko z innym zwrotem.  Wreszcie natknęłam się na kogoś biegnącego na mój punkt i podłączyłam się do poszukiwać.
 
Gdzie jest PK 1?
 
Po tej bolesnej jedynce, kiedy brutalnie zostałam odarta ze złudzeń o zwycięstwie, skupiłam się na mapie i kompasie i do dwójki, a potem trójki dotarłam bez większych problemów. Niestety, moja radość była przedwczesna, bo chwila dekoncentracji i już nie mogłam trafić na czwórkę. Zniosło mnie za bardzo na południe i zamiast rozejrzeć się dookoła i ustalić charakterystyczne miejsca (a były), ja kręciłam się jak pies za własnym ogonem, z równą co on skutecznością. Znowu potrzeba mi była pomoc z zewnątrz:-( Fakt, że i ja w międzyczasie sama pomogłam innym zawodnikom jakoś wcale nie podniósł mnie na duchu. 
 
Na czwórkę nie pykło:-(
 
Piątkę, szóstkę i siódemkę namierzyłam bardzo mniej więcej i do lampionów trafiałam głównie za ludźmi. Szczególnie pomocny był zawodnik z męskiej, zbliżonej wiekiem kategorii, które niektóre fragmenty trasy miał identyczne jak ja. 
Ósemka i dziewiątka poszły nieźle, ale już przy kolejnych trzech punktach musiałam trochę poczesać okolice. Coś mi wybitnie nie szło i w ogóle straciłam ducha walki. O dziwo, na trzynastkę wyszłam idealnie, a do ostatniego punkty waliły już tłumy, więc wystarczyło tylko się ich trzymać.
Tomek na mecie już tracił nadzieję, że kiedykolwiek wyjdę z lasu i pewnie zaczynał myśleć, że coś mnie zjadło. Jednak wyszłam, a nawet wybiegłam. Co prawda z haniebnym czasem, ale przynajmniej ze wszystkimi punktami. Dobre i to.
 
Przynajmniej metę znalazłam bez problemu :-)
 
Mimo, że tak długo zajęło mi pokonanie mojej trasy, do startu Tomka wciąż była spora chwila. Odprowadziłam go na start, wróciłam sobie spacerkiem, a potem dłuuugo relaksowałam się w samochodzie. Szkoda tylko, że nie wzięłam żadnej książki, czy krzyżówki, bo nawet internetów tam nie było, nie mówiąc o innych rozrywkach. Tak się relaksowałam i relaksowałam, że przegapiłam powrót Tomka i nie zdążyłam powitać go na mecie. Jakoś za szybko wrócił.
Po tych kilku godzinach marznięcia, niewygody i nudy miałam tak dość, że stanowczo odmówiłam czekania na dekorację, mimo, że za sprint czekały mnie jakieś zaszczyty.  Tak w sumie to po tym nieszczęsnym middlu wstydziłam się ludziom na oczy pokazywać i wolałam umknąć do domu.

poniedziałek, 19 września 2022

Pułtusk nocą, czyli jak zostałam mistrzynią sprintu:-)

Po PUKS-owym treningu znowu miałam długą przerwę w bno, ale za to trochę biegałam, żeby nadrobić z kondycją na Klubowe Mistrzostwa Polski. Co prawda my twardo jesteśmy niezrzeszeni, ale indywidualiści też mogli brać udział.
Pierwszy bieg to nocny sprint w Pułtusku. Przyjechaliśmy odpowiednio wcześniej, zaparkowaliśmy na najdłuższym rynku w Europie i udaliśmy się na zamek. Dość egzotycznie jak na bieg na orientację, ale za to z jakim rozmachem:-)

Idziemy na zamek.
 
Miejsce zawodów oznaczono bardzo dobrze!
 
Od 19-tej wszyscy siedzieliśmy w amfiteatrze, w zamkniętej strefie kwarantanny i ... marzliśmy, bo pogoda była taka sobie. Niby można było czekać w zamku, ale tam niewiele cieplej, przynajmniej w tej części, do której mieliśmy dostęp.
Zgodnie z komunikatem technicznym w minucie -10 mieliśmy stawić się w pierwszym boksie startowym, tam clear i check, a w minucie -2 wejść do boksu drugiego. Wielką zagadka była ta minus dziesiąta minuta, bo wskazywała na jakieś długie wejście klatką schodową.  Oczywiście w czasie godzinnego oczekiwania usiłowaliśmy rozwiązać tę zagadkę, ale tam naprawdę nie było gdzie się plątać tyle czasu. O wpół do ósmej coś tam zaczęło się dziać na scenie, ale z powodu fatalnego nagłośnienia można się było jedynie domyślać kto i w jakim celu przemawia. Ponieważ i tak nie było nic słychać, nikt nie zwracał uwagi na to, co tam się dzieje. Dopiero odliczanie do tej minus dziesiątej wprowadziło nieco poruszenia. Wszyscy startujący w początkowych minutach rzucili się na górę, w stronę boksu pierwszego. Stamtąd zostaliśmy stanowczo pogonieni na dół. W międzyczasie usiłowaliśmy znaleźć clear i check. Ten pierwszy stał na dole, ale checka nikt nie mógł zlokalizować. Tymczasem zrobiła się minuta minus piąta, potem czwarta, trzecia, a my biegaliśmy góra - dół, przeganiani przez organizatorów. W końcu znalazł się ruchomy check noszony przez Konrada i oczywiście każdy chciał natychmiast dopchać się do niego. Ja miałam startować w pierwszej minucie i nawet już pogodziłam się z tym, że z boksu wybiegnę później i będę stratna kilka minut, ale organizatorzy jakoś tak zachachmęcili czasem, że niby wystartowaliśmy planowo. Najwyraźniej nastąpiło jakieś zagięcie czasoprzestrzeni. 
Tuż przede mną, w zerowej minucie wystartowała Dorota - moja jedyna konkurentka w kategorii wiekowej. Coś długo nie mogła się zdecydować, gdzie biec, bo przy lampionie startowym jeszcze ją widziałam. Pobiegła w dziwnym kierunku i nawet odruchowo zrobiłam kilka kroków za nią, ale mi z mapy wychodziło, że powinnam lecieć na schody. 
- Może zrobili nam różne warianty? - pomyślałam. Ale nie. Spotkałyśmy się przy jedynce, do której Dorota pobiegła naokoło i dalej już chcąc, nie chcąc (z przewagą tego drugiego) musiałyśmy biec razem. Raz pierwsza dobiegała do punktu, raz druga, ale w sumie nie miało to większego znaczenia. Jak byśmy się nie starały - nie szło się rozdzielić.
Trasa była łatwa, bez żadnych podchwytliwych umiejscowień punktów, w przeciwieństwie do innych tras nikt nam nic nie zamknął, nikt nas nie uwięził i bez przeszkód dotarłyśmy do mety. Na ostatniej prostej dałam z siebie wszystko, żeby wyszarpnąć to zwycięstwo i tym sposobem w swojej kategorii wiekowej zostałam mistrzynią Polski. Powaga. To BnO jest naprawdę bardzo wesołym sportem, szczególnie w pewnych kategoriach wiekowych:-)

Punkt sczytywania.
 
Potem pojawił się problem odzyskania swoich rzeczy, które zostały w strefie zamkniętej. Może i ogłaszano, że należy je przenieść do wyznaczonego namiotu, a nie zostawiać w amfiteatrze, ale przecież nie było nic słychać z powodu nagłośnienia. Z moimi na szczęście nie było problemu, bo Tomek zorientował się w temacie i doniósł, gdzie trzeba, Dorotę po odebraniu mapy wpuszczono do środka. Plecak i ubrania odzyskałam, za to nigdzie nie znalazłam kluczyka do samochodu. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać na powrót Tomka i mieć nadzieję, że kluczyk biega razem z nim, a nie zaginął w stercie bagaży w namiocie. Kiedy już dobrze wymarzłam Tomek z kluczykami zjawili się na mecie i mogliśmy wracać do domu.
Kolejnego dnia czekał nas powrót na bieg średniodystansowy.


 

czwartek, 15 września 2022

Street-O w drodze z pracy

Już zapomniałem jak się biega na Street-o. Ale skoro było takie po drodze z pracy… wstyd nie spróbować. Wprawdzie tego dnia miałem home-office, ale skoro się zapisałem, nie ma wymówki - trzeba jechać;-) 

Organizator – wyjątkowy – tym razem Przemek wymyślał trasę. Czekał na nas w magicznym parku – takim jakoś tak dla dzieci – wśród dziecięcych ścianek wspinaczkowych, huśtawek i innych takich;-) 

W oczekiwaniu na start

Na dojściu od auta do parku już widziałem wybiegające z furtki parku osoby z mapami. Wkrótce i ja dostałem mapę (a raczej mapy) i także wybiegłem za furtkę. Zerkam na mapę, a tu jest coś więcej – druga strona. A na niej trzy mniejsze mapki. Takie małowartościowe punkciki, ale koło siebie w łącznej wadze nastu punktów. I to był chyba haczyk jaki wymyślił Przemek. Bo kto normalny zbiera punkty o wadze 1? No, chyba że przez niego przebiegamy na jakiś bardziej wartościowy! Ale jak się dobrze pokalkuluje, to szczególnie kawałek 16B był wart zebrania. Tyle, że na starcie wcale tak nie myślałem. 

Na rozgrzewkę wziąłem 2T przy rondzie, gdzie zaparkowałem autko. Niby banalne pytanie, ale długopis coś słabo pisze, a i zanim zorientowałem się, że chodzi o napis na tabliczce z nazwą ulicy, mija co najmniej minuta. Taki to już urok Street-O;-) 

Kolejne punkciki – znowu zmitrężony czas na szukanie odpowiedzi i walkę z opornym długopisem. I walkę z zachodzącym słońcem świecącym zawsze w oczy! 

Prawdziwy horror zaczął się przy PK 4F. Pytanie „co wyłożono?” sugeruje jakąś tabliczkę z trutką na szczury/myszy/wampiry czy inne szkodniki. Tyle, że znajduję tu różne dziwne rzeczy – stertę skrzynek po owocach, stertę czegoś tam jeszcze i nie wiem co wpisać. A co tam niech będą skrzynki. Dwie minuty w plecy i wrażenie, że odpowiedź błędna… 

Dalej znowu kilka przestojów na punktach o wadze 1. Coś jestem dzisiaj wyraźnie nie w formie;-( 

Po PK 4C zamiast lecieć na opisaną wcześniej mapkę 16B lecę na 1K i 4B. Bez sensu. Teraz wiem, ale wtedy… 

PK 2H tracę 3 minuty i nie znajduję ceny jakiegoś tam masażu… Widzę konkurencję biegającą w okolicy. Zdenerwowany liczę paczkomaty (chyba 5 na jednym parkingu - to jakiś lokalny rekord!). 

42 minuta - zostało jeszcze 18, decyduję się na długi przebieg na zachód. Po drodze wartościowy PK 4D. Szukam go ponad 3 minuty. Wrrr! 

Teraz szybko 5F, 1O, 1P, 2N, 1W i 5H i mija godzina. Lecieć na metę, czy coś dozbierać? Trochę dalej to 18 PP i może coś w parku z małej mapki. Opłaca się. Lecę. Przebiegam PK 1Y (choć ktoś pod nim stoi), muszę się cofnąć. I dalej typowy błąd – lecę nie w tę stronę (byle dalej od mety!) Dwie minuty w plecy;-(. Nie dostrzegam 2U – strata 2PP. PK 5K - fryzjer dla zwierząt. Nazwisko właściciela? Próbuję pytać, ale jakoś bez odzewu. Wreszcie dostrzegam – na bocznej ścianie. Jestem 5 minut po czasie, zdobyłem 9PP, jestem więc do przodu. 

Rów z wodą. Niby jakaś gałąź rzucona w wodę, ale kwitnąca woda nie zachęca do przejścia. Lecę naokoło. 1Y, 2V, 4H i kierunek meta. Koło parku 16 minut po czasie, zdobyte 16PP. Decyzja - robię park. 1SS, 1U, 1T, 1R, 3G, 2O, 1TT – słowem 10PP na plusie, czas…8 minut, więc 2 PP do przodu. Jak widać te skupiska się opłacały. Choć w parku… łatwo się zgubić – wstyd powiedzieć nie mogłem znaleźć 1TT na początku:-)

Niby nie biegamy dla nagród, ale cukierek się należy!

Do pamiętnika selfie "po"

Po długim oczekiwaniu pojawiły się wyniki – wstyd – 10,5 km na liczniku, tylko 99 zdobytych punktów i kara 24 PP za spóźnienie, co daje 75PP w końcowym przeliczeniu. Ci co wygrali, brali tę mapkę 16B;-( Będę musiał się poprawić kiedyś!