sobota, 20 grudnia 2014

V ChoInO

Ostatnie tegoroczne InO za nami.

Tradycyjnie w bazie byliśmy pierwsi, mimo że po drodze robiliśmy jeszcze dojściówkę. W naszym przypadku to akurat dojazdówkę, co dość ciekawie musiało wyglądać dla postronnego obserwatora. Auto zatrzymuje się co kilkadziesiąt metrów, wyskakują dwie osoby, lecą do krzaczka, drzewka, słupa, czy czegoś innego, kucają, coś tam robią tajemniczego, z powrotem do auta i za chwilę procedura się powtarza.

Jako, że to ostatnia przedświąteczna impreza, nie zabrakło uroczystej oprawy w postaci, przemówień, przemówień i przemówień oraz opłatka i życzeń. Kiedy już wszyscy wszystkim pożyczyli pełnych map, niezawodnych kompasów, sił w nogach, kompletu PK w podstawowym czasie, ciekawych tras, zwycięstw oraz tradycyjnego "wszystkiego najlepszego", można było ruszyć w las.

Organizatorzy już widać wiedzą, że jesteśmy najbardziej niecierpliwi, niejako więc z urzędu dostaliśmy  zerową minutę startową. Mapy w garść i za próg. Za progiem patrzymy na mapę, a tam ... mapa bez mapy. Jest długość trasy, jest limit czasu, jest ilość PK do potwierdzenia, a mapy niet. Jest tylko informacja gdzie szukać punktów X i Y - na końcówkach ulic roślinnych i historycznych. Z historii to my dobrzy nie jesteśmy, zaczęliśmy więc od ulicy "roślinnej". Na lampionie, oprócz kodu przemyślny budowniczy umieścił fragment mapy z kolejnym punktem. No tośmy sobie wykoncypowali, że co najdziemy na punkt, to na nim będzie mapka do kolejnego i tym sposobem przejdziemy całą trasę. Bardzo się nam ten pomysł spodobał.
W pierwszym odruchu chcieliśmy sobie sfotografować mapkę dla ułatwienia życia, no ale gdyby budowniczy chciał nam ułatwiać, to chyba by od razu dał mapy w garść (no, chyba, że na papier brakło). Poza tym my nie idziemy na łatwiznę, postanowiliśmy więc zapamiętać dojście. Nie wydawało się nam to zresztą trudne, bo tydzień wcześniej dokładnie w tym rejonie chodziliśmy na FalInO, wiec teren był nam znany. 
Po chwili znaleźliśmy lampion, ale zaskoczenie - bez kolejnej mapki. Cóż, najwyraźniej źle zapamiętaliśmy  treść poprzedniej. Jedyne co nam przyszło do głowy, to wrócić do pierwszego punktu i tym razem przerysować sobie dokładnie dojście do punktu. Tak też zrobiliśmy. Drugie podejście zrobiliśmy według mojej koncepcji i ... owszem, też znaleźliśmy lampion, ale też bez mapki. Tu nastąpiła konsternacja. Staliśmy wpół drogi między dwoma znalezionymi lampionami, z których żaden nie odsyłał nas dalej. To już wymagało przemyśleń.
Zalęgło się w nas niejasne podejrzenie, że idea znajdowania dalszej drogi musi być inna. Postanowiliśmy kontrolnie sprawdzić końcówkę innej ulicy (roślinnej lub historycznej) i zobaczyć, co tam zastaniemy. Ponieważ nie mogliśmy się zdecydować, którą ulicę chcemy sobie obejrzeć, zaczęliśmy, niczym na nocnym etapie Podkurka, biegać raz w jedną stronę, raz w drugą nabijając sobie minut i kilometrów. No, ale mówiłam już, że my nigdy nie idziemy na łatwiznę :-).
W końcu jedna z koncepcji przeważyła, a znaleziony lampion z mapką potwierdził nasz nowy pomysł na dalsze poszukiwania. Wydawał nam się on co prawda dość dziwny - końcówka ulicy z mapką - marsz po punkt z mapki - kolejna ulica - kolejny punkt itd. Wychodziło nam, że musimy zrobić jedenaście takich rund plus PK X i PK Y da nam w sumie potrzebne 13 punktów do potwierdzenia.
Przy jakiejś trzeciej rundzie zastanowiła mnie informacja, że minimum 7 PK musi być spośród tych z numerkami 1 - 11. Z tego wynikało, że 6 PK może być z końcówek ulic. Nigdy co prawda nie spotkaliśmy się z sytuacją żeby punkt o takiej samej nazwie (u nas X i Y) mógł mieć kilka kodów, ale postanowiliśmy zaryzykować i wpisać trzy iksy i trzy igreki (tak symetrycznie wydało się nam elegancko).
Ta metoda sprawdziła się nam rewelacyjnie i od razu punkty zaczęły przybywać w błyskawicznym tempie.

Rozczulił nas punkt z mapką powieszony na koszu na śmieci - widok kolejnych osób klęczących przed śmietnikiem niczym przed kapliczką - nie do kupienia za żadne pieniądze!
Śmierdzący punkt kontrolny (ŚPK) również robił wrażenie!
Jednym słowem - była uczta dla wszystkich zmysłów:-) 
- Dla czego InO? 
- Dla wzroku i dla węchu!

Na mecie zameldowaliśmy się z półgodzinnym poślizgiem, ale za to z kompletem punktów (tylko nie wiemy czy dobrych). 
Pomysł na trasę był rewelacyjny, ale wytłumaczenie o co chodzi (a raczej brak wytłumaczenia) był do .... niczego (że tak eufemistycznie powiem).

Mimo, że natłukliśmy dodatkowych kilometrów, jeszcze nie byliśmy syci wrażeń. Ustaliliśmy - idziemy jeszcze na TU. W końcu musimy się nachodzić na zapas, aż do przyszłego roku! Dostaliśmy jedną mapę na spółkę i pooooszli. Trochę nas rozczarowała prostota mapy, rozbawiło, że chwilami powtarzamy FalInO, no i po zrobieniu trasy TZ znaliśmy już rozstawienie punktów. Ale co tam, najważniejsze, że była okazja połazić jeszcze raz po lesie:-) Szybciutko znaleźliśmy co trzeba i na metę zdążyliśmy przed odjazdem organizatorów.

Jeszcze rzut oka na wzorcówkę, ostatnie życzenia świąteczne i powrót - do okien, odkurzacza, pralki i garów.

Wesołych przedświątecznych porządków życzymy wszystkim!

2 komentarze:

  1. Oj tam, przecież trafiliście, czyli więcej tekstu byłoby tylko laniem wody i marnowaniem cennego papieru ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś czuję, że jakieś niedobory papieru przeważyły....

    OdpowiedzUsuń