piątek, 22 października 2021

Mistrzowski long

Po tygodniowym odpoczynku (ale nie biernym!) czekały nas Mistrzostwa Polski w longu. O longu to pamiętałam, ale ranga zawodów dotarła do mnie dopiero na miejscu, kiedy zobaczyłam ludzi z całej Polski. Jakoś tak mam zakodowane, że na poważne imprezy to się wyjeżdża i im dalej, tym impreza ma wyższą rangę. No i ja taka nieprzygotowana - u fryzjera nie byłam, makijażu nie zrobiłam, najlepszych ciuchów nie wzięłam. Porażka. Za to każde z nas kłuło w oczy nowiuteńkim SIAC-iem w porażającym seledynowym kolorze. W drodze na oddalony start Tomek udzielał mi instrukcji, jak tego SIACa obsługiwać.
 
Stacja i do ucha czy piszczy i rękę do mety wyciągaj....
 
Tym razem start był masowy (choć w grupach wiekowych) i tym sposobem startowaliśmy razem. W boksie startowym oszacowałam konkurencję i wyszło mi, że na więcej niż trzecie miejsce nie ma co liczyć, a i o to trzecie trzeba powalczyć.
 
W boksie startowym.
 
Do pierwszego punktu nie było co kombinować, tylko lecieć za konkurencją, bo dopiero tam zaczynały się rozbicia. Głównie leciałyśmy ścieżką i dopiero na końcówce trzeba było wejść w las.  Punkt stał w dołku przy leśnym bajorze, więc tak charakterystyczny, że łatwo trafić po każdej pętelce. Po jedynce już było wiadomo którą wersję mapy ma każda z nas. Wyszło, że Joasia i Dorota lecą w jednym kierunku, a ja z Gosią w drugim. Od jedynki trzeba było już zacząć na poważnie nawigować, a tymczasem okazało się, że na mapie nie ma południków. Zanim w to uwierzyłam obejrzałam całą mapę centymetr po centymetrze. No, nie było. Jasne, że bez tych kreseczek też się da, ale jednak jakby trudniej. Niemal przy każdym punkcie mozolnie składałam mapę, żeby mieć równą krawędź, do której  ustawiałam kompas.
PK 2, 3, 4, 5, 6, 7 kręciły się dookoła bajorka i dopiero po nich można było wyrwać się na dłuższe pobieganie. Do ósemki pobiegłam naokoło ścieżkami, bo nie wiedziałam, czy przez niebieskie na mapie będzie można jakoś sensownie przejść. Bo że teoretycznie można, to ktoś mi mówił. Postawiłam jednak na wygodę i nie żałuję, bo i trafić było łatwiej od tej strony. Tak sądzę. Za to do dziewiątki pobiegłam już na azymut i nawet wiele mnie nie zniosło. W sumie trafiłam na właściwy rząd dołków i wystarczyło znaleźć ten właściwy. 
Dziesiątka okazała się dla mnie najtrudniejsza. Zniosło mnie, a ponieważ nie zachowałam czujności, więc przeleciałam punkt w sporej odległości. Na szczęście w pobliżu było skrzyżowanie, z którego mogłam się namierzyć. Do jedenastki biegłam (no dobra, szłam, ale najszybciej jak potrafię) pełna wątpliwości, czy się wstrzelę, ale miałam nadzieję, że w razie czego pomoże mi małe zielone na mapie, które być może znajdę w terenie. Na szczęście nie było potrzeby szukać "małego zielonego", bo wyszłam niemal dokładnie na punkt. Dwunastka poszła równie dobrze, a potem mnie zniosło. Trochę się zdziwiłam, kiedy wyszłam na ścieżkę zamiast na lampion. Nie wiem, czy to nie wtedy poratowała mnie Gosia pokazując kierunek.
Czternastka była zbyt charakterystyczna żeby na nią nie trafić, więc nie było problemu, choć nie trzymałam się ściśle kreski.
Od czternastki pobiegłam (i tym razem nie przesadzam) ścieżkami, a w zasadzie leśnymi drogami do asfaltu i tam stanęłam przed dylematem - brać punkt od wschodu, czy od zachodu? Od zachodu było bardziej płasko i to przeważyło.
Potem jeszcze trzeba było wbiec w sam środek meandra rzecznego, ale przez niebieskie prowadziła droga, a poza tym niebieskie wyglądało na suche jak pieprz. Po meandrowej szesnastce jeszcze tylko ostatnia siedemnastka i sprint do mety. A na mecie fajna wiadomość - trzecie miejsce. Wiem, wiem - żadne osiągnięcie przy czterech zawodniczkach, ale bo to ktoś musi o tym wiedzieć. W robocie spokojnie mogę się chwalić:-)))

Ładne medale dawali.
 
Na mecie byłam przed Tomkiem, który miał dłuższą trasę, a potem czekaliśmy na Przemka, który przyjechał z nami i z nami miał wracać. Ale on miał koło dwudziestu kilometrów do zrobienia. Nominalnie, bo wiadomo, że zawsze wyjdzie więcej. Mi z ośmiu kilometrów wyszło prawie jedenaście. I ile kalorii.... Naprawdę warto było!
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz