piątek, 18 lutego 2022

NKL-ka na żądanie.

Im słabiej wychodzi mi bieganie, tym dłuższe trasy wybieram na zawodach. Zamiast więc w niedzielę pobiec lajtowo, znowu wzięłam ambitne ponad 6 km. Ale za to przelicznik czasu spędzonego w lesie w stosunku do opłaty startowej mam chyba najlepszy ze wszystkich!
Tym razem biegaliśmy po wydmie w Mostówce, tam gdzie są te słynne wrzosowiska. Już dojeżdżając na miejsce zauważyliśmy, że w lesie leży masa pościnanych drzew i gałęzi. Trochę niefajnie, bo ciężko po tym biegać, a uszkodzić się łatwo.

  
 
Przed startem

Już za chwilę, za momencik...

Już przed pierwszym punktem zaczęło mnie ściągać w prawo. Po ukształtowaniu widziałam, że powinnam biec niżej zbocza, a nie gramolić się na szczyt, ale kompas uparcie wołał: w górę! w górę! W efekcie krakowskim targiem pobiegłam tam, gdzie większość innych biegaczy, czyli do punktu. 
Do dwójki znowu miałam wrażenie, że mnie ściąga, więc dla równowagi naginałam ciut w lewo, żeby wyrównać i jakoś poszło. Do trójki prowadziła wygodna droga. Niestety, kiedy tylko ją opuściłam, mój kompas znowu usiłował wyprowadzić mnie w nieznane i zamiast prowadzić mnie na wschód, on wolał na południe. Dobrze, że natrafiłam na ścieżkę, którą udało mi się zlokalizować na mapie i wiedziałam jak się dalej namierzyć.
Czwórka była w tak charakterystycznym miejscu, że nawet nie patrzyłam na kompas, podobnie było z piątką. Potem miałam dylemat - biec do szóstki lasem, czy drogą? Drogą ciut naokoło, ale wygodnie, lasem - znów trzeba pertraktować z kompasem, który najwyraźniej w tej okolicy coś się gubił. Oczywiście pobiegłam lasem i nawet trafiłam bezproblemowo. Na ósemce (to też moja jedynka) spotkałam Tomka i chyba to spotkanie musiało mnie zdekoncentrować, bo od razu zaczęły się kłopoty.
 
 Jak podpisać? Jedynka czy ósemka? :-)
 
Biegnąc (czy raczej już bardziej idąc) dokładnie według wskazań kompasu dotarłam do punktu. Już miałam go podbić, ale z nawyku sprawdziłam kod i... to wcale nie był mój punkt. Mój miał mieć kod 40, a ten miał 39. Niby niewiele mniej, ale jednak. W okolicy kręciło się kilka osób i w końcu okazało się, że wszyscy szukamy tego samego lampionu. Szukających osób przybywało, ale byli i tacy, co podbijali punkt i biegli dalej. Postanowiłam zaczaić się na nich, żeby mi pokazali na mapie, gdzie mają to kółeczko zaznaczone, ale jak na złość nikt się nie pojawiał. Obeszłam okolicę n-ty raz, ponownie bez skutku. Niby wszystko mi się zgadzało - blisko szczytu, obok ścieżki prowadzącej do asfaltu, we wgłębieniu i tylko ten kod... Rozszerzyłam zakres poszukiwać i po jakimś czasie trafiłam na inny lampion. To była moja dziesiątka. Super! Teraz to się można dokładnie namierzyć. Tak zrobiłam i... ponownie wylądowałam przy stojaku z kodem 39. Kurna, może organizator coś źle postawił? - pomyślałam. Ponieważ pomysły na znalezienie właściwego punktu już mi się zupełnie wyczerpały, a nie planowałam reszty życia spędzić na wydmie mostowieckiej, postanowiłam olać punkt, przyjąć z godnością nkl-kę, a dalszą część trasy zrobić dla przyjemności i własnej satysfakcji.
 

Ze śladu nie wynika żebym na dziesiątce była dwukrotnie, ale tak było - nie zmyślam.
 
Tyle razy okręciłam się przy tym niezidentyfikowanym punkcie po powrocie z dziesiątki, że już nie byłam w stanie przypomnieć sobie jak do niej trafić z powrotem. Ustawiłam więc azymut z PK 9 na PK 10, ale miałam świadomość, że tak dokładnie to przecież nie wiadomo gdzie jestem. Liczyłam na to, że po drodze spotkam kogoś i przekonsultuję swoje położenie. Tak też się stało, ale o dziwo - mój azymut okazał się prawidłowy i do dziesiątki dotarłam. Jakim cudem idąc z innego punktu??? Przy okazji - mapa zupełnie nie oddawała ukształtowania terenu i mijane po drodze rowy i wąwoziki wcale nie były zaznaczone.
Po wyrwaniu się z tego Trójkąta Bermudzkiego przez chwilę było całkiem normalnie i PK 12, 13, 14 i 15 poszły po kresce. Przed szesnastką gwałtownie zniosło mnie w prawo, ale  spotkanie w drogą uświadomiło mi szybko ten fakt i mogłam skorygować trasę. W drodze na siedemnastkę tak gorliwie pilnowałam tego znoszenia w prawo, że dla odmiany zniosło mnie ciut w lewo, ale przede wszystkim to minęłam punkt, przechodząc dość blisko niego. Na szczęście zawołała mnie dziewczyna, z którą szukałyśmy tej nieszczęsnej dziewiątki, a potem ciągle się spotykałyśmy na trasie. Osiemnastka była daleko, ale łatwa i częściowo drogami, a między osiemnastką a dziewiętnastka rozciągały się wrzosowiska. Oczywiście o tej porze roku nie mieliśmy z nich  żadnej radochy. Przez wrzosowiska to już tylko szłam, bo byłam tak zmęczona, że potykałam się o własne nogi. Koleżanka z trasy też się specjalnie nie spieszyła, więc mogłyśmy pogadać. Okazało się, że ona znalazła tę nieszczęsną dziewiątkę, jak ja już się ewakuowałam. Jeszcze wołała wtedy za mną, ale byłam za daleko i nie słyszałam. Trudno.
Dwudziestka dwójka, będąca jednocześnie nieszczęsną, nigdy nie odnalezioną dziewiątką, od innej strony okazała się całkiem łatwa do namierzenia, aczkolwiek trudna do podejścia z powodu pościnanych młodych drzewek, a ja oczywiście nie bawiłam się w ich obchodzenie. Na odejściu od punktu po raz kolejny spotkałam Tomka. Zgadnijcie z jakim punktem miał problem? Dokładnie z tym, który ja za każdym razem znajdowałam szukając swojej dziewiątki. Tam chyba musiała być jakaś kosmiczna anomalia, skoro nic się nie dawało znaleźć.
Przy dojściu do PK 23 spotkałam Zuzę, która szła sobie spokojnie, więc lazłyśmy noga za nogą konwersując o braku formy. Tuż przed samą metą postanowiłyśmy jednak podbiec, żeby to jakoś wyglądało, ale też bez przesady.
No szkoda, trochę szkoda tej dziewiątki, ale cóż - bywa.


 Cała trasa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz