piątek, 11 lutego 2022

Zimą na Pradze w duecie.

Przestaliśmy biegać parkruny, więc dawno nie byliśmy w Parku Skaryszewskim. No to w niedzielę trafiła się świetna okazja, żeby tam pojechać i pobiegać na orientację. A skoro Park Skaryszewski to wiadomo, że to Zima na Pradze. Obydwoje wzięliśmy trasę C, czyli najdłuższą. 
 
Przed startem.
 
 Pierwszy krok.
 
Wydawało mi się, że już tak dobrze znam ten park, że nic mnie nie zaskoczy, a jednak. Jedynka miała być przy mostku i biegnąc nawet widziałam i mostek i lampion, ale wydało mi się to jakoś dużo za wcześnie, więc pobiegłam dalej, do drugiego mostku widzianego z oddali. Mostek był, ale lampionu tym razem nie. Stanęłam zdziwiona i dopiero przebiegający Przemek uświadomił mnie, że jednak chodziło o mostek wcześniejszy. Dopiero wtedy sprawdziłam skalę mapy. Cóż 1:4000 znacznie różni się od 1:10000.
 
Mostek, to mostek...
 
Dwójka była na skraju mapy, za placem zabaw i główną alejką. Biegnąc cały czas słyszałam za sobą kroki. Ktoś najwyraźniej mnie śledził, bo biegł idealnie moim tempem. Trochę mnie to stresowało, ale nie odwracałam się i biegłam swoje. Dopiero przy punkcie, kiedy zatrzymałam się, zobaczyłam, że to młody mężczyzna wpatrzony we mnie jak w obrazek.  No proszę, sześćdziesiątka na karku, a tu faceci za mną jeszcze latają - pomyślałam, ale moje złudzenia szybko zostały rozwiane. Okazało się, że człowiek pierwszy raz biegł na orientację, pogubił się i jak zobaczył kogoś z mapą, to się podłączył. Mało tego, błagalnym głosem spytał, czy może przebiec ze mną resztę trasy, bo w ogóle nie ogarnia, a ma ochotę pobiegać. No przecież nie odmówię ... Usiłowałam tylko zasugerować, że możemy mieć inne mapy i inne punkty, ale stwierdził, że wcale mu to nie przeszkadza i możemy pobiec na moje. Ciekawe podejście. Ustaliliśmy, że kolejny punkt mamy ten sam i pobiegliśmy. Przy każdym kolejnym lampionie od nowa ustalaliśmy, czy następny punkt mamy znowu wspólny i jakoś żadnemu z nas nie wpadło do głowy, żeby po prostu porównać mapy. A na mecie okazało się, że mieliśmy identyczne (choć on biegł O-run) i wcale nie trzeba było tracić czasu na gadanie. Czas stracony na dyskusjach odzyskiwałam w biegu, bo nawet jeśli płuca już mi chciały wypaść, a nogi zostawały gdzieś w tyle, to głupio mi było przechodzić do marszu. Dodatkowo bardzo, ale to bardzo starałam się nie zgubić, bo to byłby już totalny blamaż. Na szczęście nawigacja szła mi przyzwoicie, co oczywiście nie znaczy idealnie - jak to w stresie. Dałam ciała tylko między PK 18 i 19, ale podczas zawodów nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. W tych emocjach przebiegłam przez zbiornik, otoczony grubą czarną kreską. Jakoś w ogóle tego nie skojarzyłam co to znaczy i teraz mi bardzo wstyd. W zasadzie to należy się dyskwalifikacja:-( I taki to przykład dałam początkującemu orientaliście. 
 
Na skróty.
 
Mimo, że biegłam dość szybko jak na swoje możliwości, to i tak miałam jeden z najdłuższych czasów. Chyba za dużo było w trakcie tego ustalania gdzie kto ma punkt i dokąd biegniemy. Ale nie żałuję. 

Po wspólnym biegu wspólny finisz.

I radość solo.
 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz