Kolejny etap Dystansu Stołecznego. Osiedle Ruda. Pamiętam, że tam był dawno temu jeden z etapów Pucharu Bielan (bo tak to się nazywało wtedy), na którym skręciłem sobie kostkę;-) Wtedy było lato - tym razem mamy środek zimy, niby bez śniegu, ale z bardzo nieprzyjemnym zimnym wiatrem. Start wyznaczony tuż przy rondzie Ruda. Pinezka na mapie pokazywała niewielki trawnik gdzieś pomiędzy rondem a parkingiem. Przyjechałem kilka minut wcześniej i szczęśliwie udało mi się zaparkować niedaleko koło tego miejsca. Ruszyłem szukać organizatora… ale trawnik wskazany przez współrzędne GPS pusty. No, może niezupełnie, bo wokoło krąży kilka zdezorientowanych osób (wyraźnie świeży narybek) z przygotowanymi czołówkami i nerwowo poszukuje organizatora lub innych zorientowanych w temacie osób. Ale na miejscu czuwa Konrad, który widział Karola rozwieszającego lampionu z samochodu i potwierdził, że to tu będzie biuro. Więc spokojnie sobie czekamy, co chwila pojawia się kolejna znajoma osoba.
Tu ma być start |
Na 3 minuty przed wyznaczoną godziną rozpoczęcia pojawia się organizator. Jak zwykle „na ostatnią chwilę”. Jakoś tak z organizatorem dociera Andrzej i rzuca nietypowe hasło: "Nie ma czasem ktoś pożyczyć spodni?" Różnych rzeczy ludzie zapominają zabrać: kompau (w mieście daje się bez kompasu), latarki, ale to zwykle bez problemu daje się pożyczyć od kogoś. Karol oferuje buty. Potem maskę. Niestety spodni zapasowych nikt nie ma. Pada propozycja biegania na drugą zmianę w spodniach po kimś z pierwszej, lub wręcz biegania bez spodni, ale za to w masce. Andrzej jednak nie decyduje się na takie nowatorskie rozwiązanie i będzie startował w jeansach.
Ekspresowe rozstawianie biura zawodów |
Gdy rozłożył się sekretariat uwagę wszystkich przyciągnął spory banner tuż za organizatorem. Zaraz wszyscy zaczęli Karolowi wtykać swoje telefony z pytaniem na kiedy je naprawi. Mnie zaintrygowała bardziej naprawa Działa, ale nie miałem takiego, by próbować je naprawić;-)
Ten banner wzbudził spore emocje. Mnie nieustannie intryguje "Naprawa Działa"! |
Pobieranie map (fot. Andrzej Krochmal) |
Dostaję mapę i idę na start, bo zimno. Wieje. Ruszam na trasę jako jeden z pierwszych. Latarka coś mi miga i sama zmienia tryb. Dawno nieużywana i styki musiały zaśniedzieć. W efekcie nie biegnę jakoś szybko, bo w takim świetle ani mapy, ani tego co pod nogami dobrze nie widać.
PK 3 Karol zafundował nam na górce. Jak widać, nawet w mieście można zrobić biegi górskie!
Docieram do PK 7. Widzę tam już dwójkę czy trójkę dzieciaków szukających lampionu. Dołączam i ja. Powinien być na dole schodów. Schody są, jest jakiś tubylec palący papierosa w zaciszu pod schodami, ale lampionu brak. Na wszelki wypadek sprawdzam na górze schodów, w załomie za schodami nigdzie lampionu nie ma. A lampiony są mocowane stalową linką z kłódką, więc raczej „przypadkowo” nie daje się ich urwać. Wreszcie biegnę dalej, ale startując jako pierwszy na trasie Chojrak pewno szukałem lampionu dłużej niż inni, z daleka informowani o jego braku. Lekko zniechęcony biegnę dalej. Zaczynam czuć moją niedawno kontuzjowaną łydkę – nie jest tragicznie, ale wolę nie przesadzać, by jej za bardzo nie dobić przed Biegiem Chomiczówki.
Kolejne punkty stoją jak powinny. No, może raczej wiszą, niektóre nawet dość wysoko. Szczególnie jeden taki wisi dość wysoko na brzozie. Jak się dowiedziałem po biegu ponoć pod oknem pewnej znanej osoby co dość kontrowersyjnie bada katastrofę związaną z pewną brzozą w Smoleńsku…
Pod koniec dogania mnie (i przegania) Przemek. Ale to miejscowy, więc ma prawo. Jak zeznawał po biegu jeden z lampionów był także pod jego oknem.
Meta |
Na mecie dyskusje na temat braku lampionu na PK 7. Zbiera się nawet ekipa, która chce zbrojnie odzyskać lampion od miejscowych podejrzewanych o jego przywłaszczenia. Ja tam zmykam do domu, bo zaczyna padać. A lampion podobno udało się odzyskać, choć nie znam szczegółów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz