wtorek, 14 października 2014

Przejście Smoka - noc

Przed etapami nocnymi dobrze jest się jakoś zregenerować. W tym celu zaliczamy mini ino, a właściwie T. zalicza, bo ja po pierwszych punktach daję sobie spokój. Nie wiem dlaczego, ale ZAWSZE mini ina wywołują u mnie wrażenie, że ktoś robi ze mnie idiotkę. Czy ktoś jeszcze tak ma???
T. chyba nie czuje się jeszcze całkiem odświeżony bo wyrusza na BnO  "Pęd w zwierciadle". Niech sobie pędzi jak mu mało. Ja tam wolę zjeść obiad.
Na ścianie płaczu pojawiają się pierwsze wyniki: pierwszy etap - drugie miejsce, drugi etap - pierwsze. Przecieramy oczy nie dowierzając - wygraliśmy etap z jajami!
Jeszcze mamy chwilę czasu do nocnego wyjścia, odwiedzamy więc znajomą w Zgierzu i robimy drobne zakupy.
Na start jedziemy samochodem - po drodze chcemy zaliczyć dwa PK z TRInO.

Po dziennych jajach trochę obawiamy się tego, co też przygotowano dla nas na noc. Już jednak pierwszy rzut oka na mapę mówi, że nie powinno być źle - fragmenty duże, czytelne i tylko cztery. Cztery to tam zawsze jakoś da się połączyć. Pierwszy PK bierzemy z marszu, do następnego wychodzi nam, że najlepiej iść wzdłuż strumyka. Tak też robimy. Pod koniec biegu strumyk rozlewa się szeroko, tworząc mocno podmokłą łąkę (?), bagno (?), czy w co tam wdepnęliśmy. Spotykamy błąkającą się ekipę tezetów i pozwalamy zerknąć na naszą mapę. Chyba nie są zainteresowani jeziorkiem, przy którym powinien być nasz punkt, bo oddalają się w las. Zdania po której stronie wody powinien być PK mamy podzielone, ale ponieważ i tak udaje się znaleźć tylko jeden, więc bierzemy co dają.
PK 11 trochę daje nam w kość. Przedzieramy się do niego idąc wzdłuż rowu, dochodzimy za daleko, wracamy - a wszystko przy zanikającej, a właściwie nieobecnej ścieżce. Ze względu na pajęczyny i pająki chodzenie poza przetartymi ścieżkami jest dla mnie traumatycznym doświadczeniem! Brrrrr....
Kolejne punkciki wpadają bez większych problemów, dopiero przy PK 2 dopada nas zaćmienie umysłowe. Idziemy właściwą drogą, we właściwym kierunku, tylko nie wiedzieć dlaczego zamiast PK 2 spodziewamy się znaleźć PK 3. Dwójka umiejscowiona jest na górce, trójka nad rzeczką, więc siłą faktu teren w żaden sposób nie chce się nam zgodzić. Na szczęście zauważamy nasza pomyłkę i od razu wszystkie elementy krajobrazu wskakują na swoje miejsce.
PK 4 nie ma. A przynajmniej nie ma w miejscu zaznaczonym na mapie. A przynajmniej w miejscu, które my uważamy za zaznaczone na mapie. Czeszemy równo las, ale dopiero wycofując się na z góry upatrzone pozycje, zauważamy lampion. I tak powinien być w innym miejscu! Mimo to spisujemy i pędzimy dalej.

Na mecie chwila odpoczynku: ciacho, herbata, czekolada oraz zapewnienie ostatniego budowniczego, że jego trasa będzie lekka, łatwa i przyjemna. Pobieramy "Smoczy ogon", przysiadamy na pniu i usiłujemy powstawiać trójkąty w schemat. Udaje się zlokalizować trzy, w tym ten ze startem i metą. Nie jest to imponujący wynik. Idziemy do PK 1 żeby nie robić tłoku na starcie. Znowu oglądamy mapę z każdej strony i wciąż nie mamy pomysłu co dalej. Do tego ten głupi dopisek autora - zakaz cięcia mapy! Zaraz, zaraz! Mapy to może i nie można ciąć, ale własną, prywatną, za ciężko zarobione pieniądze kalkę to sobie chyba możemy ciąć ile chcemy?! Następuje szybka akcja przerysowywania i cięcia trójkątów. Jakby to powiedzieć ... Zakaz cięcia jest chyba słuszny, bo niewiele nam to daje. Niby coś tam dopasowujemy, ale im bliżej szukanego punktu, tym bardziej go tam nie ma.
Cudem?, przypadkiem? intuicją? trafiamy na PK 4. Zakładając, że jest on na skraju mapy, ruszamy w jej głąb. Trafiamy na paśnik, który miał być całkiem gdzie indziej oraz na tramwaj tezetów, który mógł być gdzie tylko chciał. W poszukiwaniu LOP-ki ruszamy w dół mapy. Zamiast LOP-ki trafiamy na obiekt sztuczny i kolejny tramwaj. Do obiektu nie przyznają się tezeci, więc zgarniamy go jako PK 6, co potwierdza bliska obecność PK 5.
Przemieszczamy się w dół mapy powtarzając jak mantrę, że gdzieś tu musi być LOP-ka. W końcu trafiamy na dobrze widoczny lampion, usadowiony przy samej drodze i wmawiamy sobie, że to musi być ona, wyczekiwana, wytęskniona LOP-ka. Idziemy więc dalej drogą, lampionów jak nie było, tak nie ma, za to trafiamy na rów, którego długo, namiętnie i bezskutecznie szukaliśmy w przeciwległym krańcu mapy. Ustaliwszy, że w okolicy rowu musi być jedenastka odnajdujemy ją, znajduje się też leżąca w okolicy dwunastka. Jako, że czas pędzi nieubłaganie, a żadne pomysły co dalej nie przychodzą już do głowy, kierujemy się w stronę mety. Po drodze zgarniamy łatwe, położone przy niej punkty 2 i 7 i z ulgą oddajemy kartę startową.

Trochę czujemy w nogach te cztery etapy i po powrocie do bazy marzymy o ciepłym, miękkim łóżeczku. Po szybkiej kąpieli musimy się jednak zadowolić twardą podłogą i śpiworem. A także zapalonym światłem, chrapiącymi współtowarzyszami, a nad ranem dzwoniącym uparcie budzikiem, którego właściciel spędzał noc na korytarzu i nie słyszał alarmu. Do tego ledwo napoczęte śniadanie przerywają nam organizatorzy, bo zaczyna się ceremonia dyplomowania zwycięzców. No co za ludzie!!!
Ostatecznie zajmujemy drugie miejsce w naszej kategorii, odbieramy dyplomy, upominki, uściski dłoni, dojadamy i ... ruszamy robić TRInO. W końcu dzień bez orientacji to dzień stracony! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz