czwartek, 1 grudnia 2016

Brak słów

Napisz relację i napisz relację - jęczy Tomek od wczoraj, a o czym tu pisać, jak wszystko poszło nie tak. Najpierw nie mogliśmy dojechać. Tkwiliśmy w koszmarnym korku, nawigacja nie mogła złapać GPS-a, a potem tak nas wykierowała, że musieliśmy pół Warszawy objechać żeby zawrócić tam, gdzie źle skręciliśmy.  W końcu jakoś dotarliśmy. Darek cierpliwie czekał, a w międzyczasie przygarnął do zespołu Anię. W momencie kiedy wystartowaliśmy rozszalała się śnieżyca. W połączeniu ze światłem czołówki dawało to widoczność zerową. Ja i tak z zasady nic nie widzę na ortofotomapie, bo nigdy nie mam przy sobie okularów, więc gdybym nie dostała mapy ostateczny efekt byłby ten sam. Dodatkowo mapa była zlustrowana, poszatkowana i poobracana. Tego już było za wiele.  Wściekłam się i stawiłam bierny opór. To znaczy nie patrzyłam w mapę i szłam bezmyślnie za Darkiem i Anią. 
Na początku, jak zaczynałam startować z Darkiem to cały czas byłam czujna, pilnowałam gdzie jesteśmy i dokąd iść, bo to wcale nie byłam pewna, czy mnie gdzieś nie zostawi wpół trasy, albo sam się pogubi i nie będzie wiadomo co robić. Teraz już wiem, że ogarnia mapy całkiem dobrze i nie dość, że mnie nie zostawia na pastwę losu, to nawet dba o mnie - nosi mi batoniki, wyciąga z rowów i wciąga na górki. No to nie pilnowałam mapy, bo po co.
Na drugim PK spotkaliśmy Wojtka a potem Leśne Dziady i kawałek szliśmy mocną grupą. Śnieg na widok naszych zjednoczonych sił wycofał się chyłkiem. Nawet ukradkiem zerknęłam na mapę, ale i tak nie wiedziałam gdzie aktualnie jesteśmy i jak iść dalej. W drodze na N pogubiliśmy się, bo kto by przypuszczał, że cmentarze są dwa, jeden obok drugiego - totalnie wbrew logice. Poszliśmy więc do główniejszej drogi, bo w cywilizacji to w razie czego i języka można zasięgnąć. Przy G mniej więcej ogarnęłam sytuację i nie czułam się całkiem nieświadoma, ale i tak tezety podpowiedzieli nam, że punkt na który patrzymy, to ten właściwy. Przy M znowu stowarzyszyliśmy się z Wojtkiem i Leśnymi Dziadami i wspólnym wysiłkiem zlokalizowaliśmy się. Pod koniec Darek stracił czujność, Ania szła na luzaka, a ja w biernym oporze i żeby trafić na metę śledziliśmy Dziady. Dobrze chodzą, to i doprowadzili.
Na koniec nawet postanowiliśmy zrobić zadania, chociaż zupełnie nie wiedzieliśmy jak. Zadanie drugie wpisaliśmy na oko, a pierwsze metodą wyciągnięcia średniej z trzech losowo podanych azymutów. Tak jakby nie trafiliśmy. Szkoda.
Na mecie ciasto, letnia herbata i ani śladu Tomka. Zdążyłam już zmarznąć kiedy wreszcie się pojawił i ... oznajmił. że jeszcze nie jedziemy, bo czekamy na Przemka. Tak się dziwnie złożyło, że Przemek przyszedł ostatni. Już nawet nic nie mówiłam bo mi mówienie przymarzło, tylko czekałam pokornie coraz mniej czując ręce i nogi. Tomek z Przemkiem umówili się, że się umówią mailowo na wyjazd i zupełnie nie wiem po co czekaliśmy, bo mogli od razu zaocznie się umawiać. Ale kto to za nimi trafi.
Z imprezy wyciągnęłam następujące wnioski:
- jak jest zimno, to nie należy iść na InO,
- jak jest ortofotomapa, to albo należy brać okulary, albo nie iść na InO,
- jak jest zimno i ortofotomapa należy zabarykadować się w domu, nie odbierać telefonów, nie otwierać drzwi.

6 komentarzy:

  1. Uprzejmie zwracam uwagę, że w relację wkradły się kardynalne błędy: we wnioskach jakiś chochlik drukarski podostawiał "nie".

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram! Oczywiście wnioski w... felietonie :)
    I potwierdzam: GPS nie działał, korki były :)
    Gdyby nie to, że miałem dostarczyć herbę i... napy, to by mnie nie było - c.d.:)

    OdpowiedzUsuń