poniedziałek, 6 czerwca 2022

Powrót Szybkiego Mózgu

Hurrra! Wrócił Szybki Mózg i wreszcie można sobie pobiegać po mieście. Nie żebym miała coś przeciwko lasom, ale już tęskniłam za jakąś odmianą, a Szybki Mózg to jedne z moich ulubionych zawodów.
W pierwszym odruchu ekscytacji zapisałam się na trasę dla profesjonalistów, ale na szczęście po kilku dniach przyszło otrzeźwienie i przepisałam się na zuchwałych. Gdzie mi tam biegać z mistrzami i wyczynowcami? I tak nie wiem czy nie mierzyłam za wysoko, bo prawie cała moja naturalna konkurencja wylądowała w odważnych.
Biegaliśmy na Ursynowie, czyli bloki, bloki i bloki. I fajnie.

Zaraz zaczynam. (Fot.UNTS)

Tuz po starcie osiągnęłam pierwszy sukces - znalazłam trójkącik startowy i od razu zorientowałam się, w którą stronę biec. Wcale nie zawsze jest to takie łatwe, żeby nikt nie myślał sobie. Biegło się fajnie. Pierwszy błąd popełniłam po czwórce, bo mój wariant na piątkę nie był optymalny, ale w końcu nie mniej skuteczny. Zresztą co ja tam nadłożyłam - kilkanaście metrów? Za to przebieg z siódemki do ósemki nadaje się do dyskwalifikacji mnie. Tak byłam skoncentrowana na dotarciu do celu, że nie zwróciłam uwagi, że przebiegam ulicę w miejscu zakreskowanym. W sumie byłam pewna, że jestem o jedno przejście dalej, więc beztrosko pobiegłam, szczególnie widząc inne osoby lecące tak samo.
Po dziewiątce włączyła mi się moja ślepota i biegnąc na szesnastkę, byłam pewna, że to dziesiątka. Przecież 10 i 16 wygląda niemal tak samo. Jakoś tak w ostatniej chwili dokładnie zerknęłam na mapę i skorygowałam, ale jeden blok obiegłam zupełnie niepotrzebnie.

Gdzieś na trasie. (Fot.UNTS)

Do jedenastki już pobiegłam przykładnie oznaczonym przejściem przez ulicę, choć na nielegalu byłoby bliżej.Z piętnastki do szesnastki znowu ciut nieoptymalnie, ale chciałam się wyindywidualizować z rozentuzjazmowanego tłumu, który przeszkadzał mi się skupić. Czasem człowiek potrzebuje chwili samotności, nawet na zawodach. Reszta trasy poszła już gładko. 
Przez całą drogę starałam się biec, ale było ciężko, bo jak dla mnie temperatura powietrza była ciut za wysoka.  W okolicach 20 stopni męczy mnie już samo życie, a gdzie tam jeszcze dokładać bieganie... Na metę wpadłam sprintem, po czym przewiesiłam się przez stojak do rowerów i wyglądało na to, że zostanę tam na zawsze. Każda próba podniesienia się i doczołgania do biura zawodów kończyła się zawrotami głowy. Obok mnie umierała sobie Becia, więc towarzysko było całkiem OK. 
 
Jak by tu wstać?
 
Po chwili zobaczyłam Tomka biegnącego na metę, żeby sfilmować mój finisz, co to się już dawno odbył, więc ostatkiem sił i we współpracy z Becią zawołałam go, żeby sobie pobrał moje zwłoki. W końcu udało się dotrzeć do punktu sczytywania czipów i wiecie co? Ja tak pędziłam do utraty tchu, do ostatka sił, do granic możliwości, a wynik... taki sobie, z lekka marnawy. Ale za to mam fajne fotki z zawodów, bo na trasie szalał UNTS-owy fotograf, który był dosłownie wszędzie. A może ich było kilku? Bo gdzie się odwróciłam, to z każdej strony sterczała jakaś lufa obiektywu. Na wszelki wypadek na kolejną rundę muszę zadbać o fryzurę i makijaż:-)

Mój (nielegalny) przebieg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz