wtorek, 28 czerwca 2022

Korona Mazowsza, czyli powrót do lasu.

Ale narobiło mi się zaległości! 
Po Szybkim Mózgu wróciliśmy do lasu, bo wreszcie udało się dotrzeć na Koronę Mazowsza. W sumie taki las nie las, bo nie dzikie ostępy, tylko swojski Park Młociński, ale zawsze. Ja to do tego stopnia nie doceniłam lasowatości parku, że wybrałam się w krótkich gaciach, czego potem szczerze żałowałam. Ale faktem jest, że biegaliśmy w tej najdzikszej części.
 
 Przygotowania do startu - clear, check.
 
 
Start, ale jakiś taki bez entuzjazmu:-)

Do czwartego punktu szło dobrze, głównie na azymut, ale jeszcze pamiętałam jak to się robi. Przy piątce coś nie pykło. Fragment z rozwidleniem alejek tuż przed punktem jakoś nie mógł mi się przełożyć na to, co widzę i przegapiłam jedno skrzyżowanie. Biegłam sobie spokojnie dalej, chociaż po pewnym czasie wydawało mi się, że jestem już dużo za daleko. Jak bardzo za daleko, okazało się, kiedy dotarłam do dziesiątki. No, ale przynajmniej wiedziałam, gdzie jestem:-) Zawróciłam. Jeśli ktoś myśli, że tak od razu znalazłam piątkę, no to niestety - nie. Z dziesiątki trafiłam na dwudziestkę dziewiątkę, wykierowana przez Piotrka, bo "tam jest jakiś lampion". Na szczęście do piątki było już bardzo blisko i w końcu udało się. Uffff....
 
 
W poszukiwaniu piątki.
 
Potem poszło już znacznie lepiej i nawet jak mnie trochę ściągnęło w którąś stronę (najczęściej na prawo), korygowałam na bieżąco. W okolicach PK 14 spotkałam Tomka, ale od razu każde pobiegło w swoją stronę. Pogadać to sobie możemy w domu.
 
Lecimy, lecimy dalej.
 
Kolejny poważniejszy problem pojawił się przy dwudziestce jedynce. Wyjątkowo ściągnęło mnie w lewo, przeszłam obok punktu widząc go z daleka i pomaszerowałam dalej. Dlaczego? Otóż ubzdurało mi się, że dwudziestka jedynka jest za ciekiem wodnym i z uporem godnym maniaka szukałam tego cieku, aż zawędrowałam na jedynkę. Tam dokładniej obejrzałam mapę i okazało się, że nie żaden ciek, tylko normalny południk nakładający się częściowo na alejkę. Ale jak człowiek sobie coś wbije do głowy, to przepadło.
 
Bo południki organizatorzy powinni jakoś znaczyć na podłożu.
 
Więcej wpadek już nie było. Udało się dotrzeć do mety bezproblemowo, jak zawsze z haniebnym czasem, ale co tam.Tomek z niecierpliwością wyglądał, czy wreszcie wracam, bo on swoją trasę, choć dłuższa, zaliczył dużo szybciej.
 
Ostatnie kroki na trasie.
 
O, tu źle pobiegłam...

Zwalimy to drzewo!
 
 
Mój przebieg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz