wtorek, 19 kwietnia 2016

Orientalioza w natarciu

Z Niepoślipki wrażeń mam niewiele. No bo tak niby byłam, a sumie to niezbyt. W piątek ledwo rozłożyliśmy sekretariat, a już się zaczęło:
- Pojedź i przywieź ...
- Jak wrócisz to jeszcze podjedziesz do ...
- Jedź do sklepu po ...
Normalnie taksówka. Kiedy już wyjeździłam całą benzynę i koło północy na stałe zagościłam w bazie, nagle mnie tknęło:
- A gdzie jest impreza?
Znaczy się tradycyjna impreza integracyjna. W bazie bowiem była tylko cisza jak makiem zasiał. Nawet przez moment pomyślałam, że może nikt nie przyjechał i niepotrzebnie tam siedzimy, ale podobno byli. Oczywiście, że nie miałam kiedy zobaczyć kto przyjechał, że już nie wspomnę o integracji. A niektórych uczestników po raz pierwszy zobaczyłam dopiero na zakończeniu. Organizator to ma jednak ciut przechlapane towarzysko.
Ostatni zawodnicy dotarli do bazy po pierwszej w nocy, a w sobotę zostałam wyrwana ze snu już o barbarzyńskiej szóstej rano (albo i wcześniej) bo trzeba było jechać po wędlinę i ser do kanapek. Tych kanapek, co to po północy kroiłam 80 bułek i myłam sałatę. Niby miałam satysfakcję, że Ania i Bartek też musieli świtkiem zerwać się do pomocy, ale w sumie co to za satysfakcja...
Soboty bałam się panicznie. Po oficjalnym rozpoczęciu wszyscy jechali w las, a ja miałam zostać z trasą TF, czyli Rodzinnymi MnO. TF ma to do siebie, że może przyjść 50 zapisanych osób i równie dobrze może przyjść drugie tyle niezapisanych. Map miałam sporo, ale bardziej niż ich braku obawiałam się czy zapanuję nad żądnym natychmiastowego wyjścia w teren tłumem. Na szczęście do pomocy miałam Zuzę i wspólnym wysiłkiem udało się nam wyekspediować wszystkich na etap, nie zapominając wyposażyć ich w mapy, zdjęcia i instrukcję postępowania. Nawet odnotowałam kto wychodzi i w jakim składzie. Ledwo zamknęły się drzwi za ostatnimi zawodnikami, a na horyzoncie pojawili się pierwsi wychodzący. Normalnie za łatwą trasę zrobiłam. Na drugiej rundzie trzeba będzie zwiększyć poziom trudności. (Tak, już zaczynam myśleć o czerwcowych zawodach.)
Część uczestników po powrocie z trasy szła do domu, ale spora grupa została robić lampiony. Bo ja to taka cwana jestem, że niby konkurs, to, tamto, a w rzeczywistości dzieci odwaliły za mnie kawał roboty i mam nowe lampiony na kolejną imprezę. Fakt - niektóre tak jakby z lekka nieregulaminowe, ale oj tam! Mi się podobają.
Podliczyłam ilość osób wychodzących i wracających i o dziwo - ilości się zgodziły. Obeszło się bez strat w ludziach:-) Kolejny sukces na koncie:-)
Chyba udało nam się znowu zarazić kolejną partię osób orientaliozą, bo dopytywali się gdzie i kiedy następne zawody. Zaraza rozprzestrzenia się szybko. Tylko patrzeć aż ktoś złoży doniesienie w sanepidzie.
Trasa rodzinna to było dopiero 1/3 moich sobotnich tras i myśl o odpoczynku już po pierwszej nawet mi nie przyszła do głowy. Przede mną były jeszcze moje nocne etapy.

I tu musi nastąpić mój ulubiony c. d.  n., bo trzeba dokończyć protokół:-)

2 komentarze:

  1. impreza zgodnie z zaleceniami schowała się za zamknięte drzwi żeby regulaminowi szkoły nie było smutno ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Normalnie dźwiękoszczelne drzwi tam mają:-)

    OdpowiedzUsuń