środa, 1 listopada 2017

Przekoszony helikopter

Po dotarciu do Glinianki wymieniliśmy mapy etapów na mapy TRInO i znaleźliśmy kilka PK, po czym głodni i zmarznięci udaliśmy się na poszukiwanie ogniska i obiadu. Na początek uraczono nas pyszną drożdżową bułeczką z kapustą, co to ma nawet jakąś swoją specjalną nazwę, ale oczywiście nie pamiętam jaką, a potem informacją, że grochówka odjechała. No, ale jak to odjechała???? Okazało się, że ludzie przyszli, wyżarli i nic dla nas nie zostało. Na drugie danie zamiast kotlecika, o którym marzyłam pół etapu przewidziana była kiełbasa z ogniska. Nadzialiśmy na kije ostatnie dwa kawałki, podeszliśmy w miejsce wskazane jako ognisko, a tam.... a tam paliły się marne trzy deski nasączane impregnatem, a kilkoro szaleńców usiłowało nad tym upiec swoje kiełbaski. Zrobiłam natychmiastowy w tył zwrot i odłożyłam mój patyk - jeszcze mi zdrowie i życie miłe! Tomek był bardziej zdesperowany i chwilkę podgrzewał swoją porcję, ale też nie do stanu upieczenia. Propozycję zwiedzenia Izby Regionalnej musieliśmy odrzucić, bo trzeba było ruszyć na poszukiwanie jakiejś jadłodajni i zdążyć wrócić przed etapem nocnym. Summa summarum wylądowaliśmy w KFC, co może nie było nachalnie zdrowe, ale za to ciepłe, no i było.  A kartki obiadowe zostały nam na pamiątkę:-)
Mapa etapu nocnego ucieszyła mnie z trzech powodów: nie była przestrzenna, nie była za duża, była łatwa. Dopasowywanie jednakowych elementów z takiej samej mapy to moja specjalność, więc wirniki rozpracowałam w try miga, aczkolwiek poprzenosić ich w wyobraźni na właściwe miejsce nie potrafiłam, ale to już nie moja broszka.
Najpierw zaliczyliśmy LOP-kę, która w zasadzie służyła jedynie wyprowadzeniu nas na teren zawodów, a potem poszliśmy na PK 1. Azymutem. Od płotu. Tomek czujnie odliczał dołki, bo było ich tam chyba z pierdylion do wyboru. Na jedynce postanowiliśmy pociąć mapę, bo wyobrażanie sobie podczas całego etapu, w którym miejscu powinny być wirniki było ponad nasze, nadwątlone już siły. To znaczy wycięliśmy tylko wirniki, spadochroniarzy już nie, no bo bez przesady.


Z jedynki postanowiliśmy zaatakować "spadochroniarza" najbliższego mety, bo nie chcieliśmy zostawiać go na powrót, żeby czasem o nim nie zapomnieć.  Poszliśmy drogą na północ i od razu obstawiałam szesnastkę. Bliższe oględziny terenu potwierdziły moją teorię. Podwójność PK 6 i 2 też łatwo rzucała się w oczy, a trójka była już banalnie prosta. Z trójki poszliśmy na czwórkę i ósemkę, czyli takie TP na pełnej mapie:-) Gdzieś przed ósemką spotkaliśmy skrótowy tramwaj prowadzony przez Fionę, która nie przepuszczała żadnej kałuży, nie mówiąc już o bagienku między ósemką a piętnastką. W takich momentach cieszyłam się, że mam małe koty, które nie lubią wody, a nie dużego psa, mentalnie wodołaza:-)
Siódemka, dwunastka i dziesiątka stały zwyczajnie przy drodze, więc żadna filozofia, a dziewiętnastkę bezproblemowo wytypował Tomek. Z dziewiętnastki na jedenastkę podążaliśmy za Marcinem i Zuzą, nie dlatego, że nie wiedzieliśmy gdzie, tylko wiodła tam jedyna logiczna droga.  Do czternastki musieliśmy iść znowu przez dziewiętnastkę, bo skoro była droga, to nie było sensu chodzić na azymut. Zwłaszcza nocą. Osiemnastka, piątka, szóstka i siedemnastka znowu były łatwe i zastopowało nas dopiero przy dwudziestce. Normalnie doznaliśmy jakiegoś zaćmienia umysłu - na wycinku wszystko wyglądało prosto i łatwo, a w terenie nie szło znaleźć właściwego miejsca. Kręciliśmy się jak pies za własnym ogonem i w końcu za którymś kolejnym podejściem Tomek przeczesał metodycznie dosłownie wszystko od prawej do lewej, a może odwrotnie i w końcu znalazł. Ja stałam sobie spokojnie na ścieżce, no bo przecież musiał wiedzieć, gdzie wyleźć z tych krzaczorów. Jednym słowem robiłam za świecący punkt nawigacyjny.
Dwudziestka była naszym ostatnim punktem, a byliśmy dość daleko od mety, bo jakoś tak dziwnie ułożyliśmy sobie marszrutę. Nie pozostało nam nic innego jak tylko pobiec, szczególnie, że czas też nie był z gumy i każda minuta była cenna.
I jeśli ktoś by myślał, że po oddaniu mapy pojechaliśmy się wyspać przed niedzielnymi atrakcjami, to jest w bardzo, bardzo grubym błędzie...

C. D. N.

3 komentarze:

  1. My się załapaliśmy na chłodną grochówkę i jeszcze ciepłe ognisko, a nawet świeżą dostawę keczupu do kiełbasek ;)
    A kartek obiadowych nie zbierali, w każdym razie nam też zostały na pamiątkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. 22 yrs old Legal Assistant Taddeusz Edmundson, hailing from Mount Albert enjoys watching movies like The Golden Cage and Stand-up comedy. Took a trip to Historic Centre of Guimarães and drives a Ferrari 250 GT California. na na tej stronie internetowej

    OdpowiedzUsuń