Do bazy dotarliśmy jako pierwsza ekipa, więc mogliśmy wybrać najlepszą miejscówkę. Była najlepsza do momentu, kiedy obok nas nie rozlokowała się Chrumkająca Ciemność, która nocą zamienia się w Bardzo Chrapiącą Ciemność:-) Ale jakoś daliśmy radę i tylko raz wstawałam na interwencję:-) Za to rano Michał był niekwestionowanym bohaterem nocy, bo nie było osoby, która by nie skomentowała wydawanych przez niego odgłosów.
Kilkanaście minut przed ósmą dostaliśmy mapy - trzy arkusze, z czego jeden duży, a dwa normalne. Część punktów mieliśmy na mapie głównej w skali 1:50000, a na dwóch pozostałych były mapy do BnO w skali 1:10000 i 1:15000, czyli całkiem przyjemne.
W pierwszym odruchu chciałam lecieć na to BnO, bo to tak miło jak punkty szybko i łatwo wpadają i takie motywujące to jest i w ogóle. Tomek miał od razu antykoncepcję, że niby lepiej najpierw wziąć większość z pięćdziesiątki, bo jak nas noc zastanie, to łatwiej będzie robić BnO niż resztę. No, to był argument nie do zbicia.
No to w drogę!
Kiedy już wszyscy ruszyliśmy i tak połowa poleciała w prawo, a połowa w lewo, więc obie wersje miały swoich zwolenników. Postanowiliśmy zacząć od PK 34, potem wziąć 32, 40, 39, a potem to się zobaczy. Do drugiego naszego punktu trzymaliśmy się blisko silnych zawodników, m.in. Staszka i Ani, czyli mocno zasuwaliśmy. Potem odległość między nimi a nami zaczęła się powiększać, no bo ile można tak pędzić? Przy PK 39 sytuacja się wyzerowała, bo kiedy dotarliśmy w jego okolice zastaliśmy wszystkich, którzy nas do tej pory wyprzedzili na czesaniu terenu. Czesaliśmy i my - najpierw indywidualnie, potem zbiorowo, a w końcu polecieliśmy za okrzykami, że jest, lampion jest! Coś chyba musiało być nie tak z rozstawieniem punktu, albo z mapą, skoro wszyscy mieli problem z namierzeniem się. Najbardziej skorzystali ci, którzy jako ostatni dołączyli do czesania, najwięcej stracili ci, którzy jako pierwsi zaczęli szukać.
Dalszą trasę zaplanowaliśmy tak: 36, 33, 35, 37, 38. Na odprawie i we wcześniejszych informacjach organizator zapowiadał, że trasa będzie szybka, krótka, sucha i mało skomplikowana. Faktycznie (poza PK 39) nie mieliśmy żadnych problemów, a że było po płaskim i dużo drogami więc tempo też mieliśmy wyższe niż standardowo. Co chwilę spotykaliśmy jakieś ekipy, ale to nie dziwne, bo punkty były tu gęsto, a stawka nie zdążyła się jeszcze rozciągnąć. No i faktycznie było sucho. W zeszłym roku opis typu "do przejścia" znaczył, że nie trzeba płynąć, teraz opis "oczko wodne" oznaczał małą kałużę. I niby fajnie, bo w butach sucho, ale mi to jednak tak czegoś brakowało.
Po 38 znowu musieliśmy podjąć decyzję co bierzemy idąc tam, a co idąc z powrotem. I wyszło, że na powrót z "dużej" mapy zostawimy sobie tylko 53 i 55.
W drodze na PK 29
Muszę powiedzieć, że w tym roku Wilga Orient była wyjątkowo nudna i nie bardzo jest o czym pisać :-) Punkty stały tam gdzie trzeba, albo widoczne z daleka (lampiony przestrzenne), albo z wiadomej strony drzewa (płaskie), dojścia były łatwe - albo drogi, albo pięknie przebieżny las, żadnych utrudnień, niespodzianek, problemów. Że na mapie mamy rozświetlenia zorientowaliśmy się niemal post factum, bo doskonale radziliśmy sobie bez nich. Dodatkowo w części trasy ułatwieniem były "dary lasu", bo niebieskie worki rzucały się w oczy:-) Wyszła taka wzorcowa impreza dla szybkobiegaczy:-) Z jednej strony to mi się nawet podobało, bo nie było bardzo męczące i nawet miałam czas i ochotę podziwiać piękne okoliczności przyrody, co to mi zwykle gdzieś umykają jak pot zalewa oczy, ale z drugiej strony cały czas się martwiłam o relację. No bo o czym pisać? No i macie teraz taką o niczym:-( Może dla mnie trzeba robić specjalną trasę z jakimiś atrakcjami? No dobra, jedna atrakcja była - w drodze na PK 33, w odległości rzutu beretem od nas, przebiegły trzy dziki. Jeszcze nigdy w życiu w lesie nie widziałam dzika z tak bliska. Na ulicy - owszem, dość często, ale w lesie pierwszy raz.
Dużą mapę skończyliśmy na PK 56 i stamtąd mieliśmy spory kawał pustego przelotu na Wielonek. Trochę się po drodze zdekoncentrowaliśmy i na jednym ze skrzyżowań skręciliśmy w złą drogę, ale na szczęście szybko się zorientowaliśmy. Wielonka zaczęliśmy smacznie, bo od punktu żywieniowego. Czego tam nie było w pudłach? Napoje wszelakiego rodzaju, ciasteczka, batoniki - wszystko to, co tygryski lubią najbardziej. A ja głupia chwilę wcześniej zeżarłam swoje zapasy i nic mi już się nie chciało zmieścić:-(
Porządny punkt żywieniowy!
Przy kolejnym punkcie - PK 1 wreszcie zaczęło się robić interesująco, bo mokro. Na tyle mokro, że pojawił się dreszczyk emocji co dalej, na tyle sucho, że punkt zdobyliśmy nie mocząc niczego. PK 3 okazał się jeszcze bardziej mokry i jeszcze trudniej dostępny i wreszcie poczułam się w pełni usatysfakcjonowana, bo nawet zamoczyłam czubek buta:-)
Po kolejne punkty polecieliśmy zakosami, tak żeby zakończyć na PK 11 i przejść na Zajączkowo. Atrakcji po drodze więcej nie było, dalszy teren okazał się suchy i w końcu już nawet nie zwracaliśmy uwagi czy na mapie jest niebiesko, czy nie, tylko szliśmy po prostej. Ja tak może monotematycznie o tej wodzie, ale po prostu poprzednia mokra Wilga wywarła na mnie niezatarte wrażenie i choć wtedy klęłam autora mapy, to teraz przynajmniej mam co wspominać:-)
PK 5 - początek wąwozu.
Zajączkowo zaczęliśmy od PK 21, a potem wszędzie było blisko i w półtorej godziny rozprawiliśmy się z trzecią mapą. Pewnie, że można było szybciej, ale po ostrym początku byłam już trochę zmęczona i zaczynałam robić za hamulcowego. Poza tym chwilami liczyliśmy kroki, ustawiali azymuty, czy po prostu podziwiali okoliczności przyrody. A co? Nie wolno?
Na PK 16 zastał nas zmrok i dobrze, że lampiony na BnO były rzucające się w oczy, bo nieduży kamyk z szesnastką łatwo byłoby przeoczyć.
W drodze powrotnej z głównej mapy zostały nam 53 i 55. O ile z pierwszym nie mieliśmy problemów, to na 55 straciliśmy parę minut na dwukrotne namierzenie się. Przy 53 spotkaliśmy Sylwię z Krzysztofem, co było dla mnie zaskoczeniem - spodziewałam się, że o tej porze są już w bazie. Od razu odezwała się we mnie żyłka rywalizacji, wykrzesałam z siebie resztkę sił i zwiększyłam tempo. My gnaliśmy prosto do bazy, oni mieli do zebrania po drodze 35 i 33. Spotkaliśmy się ponownie pod drzwiami stowarzyszonej mety i razem zameldowaliśmy się na mecie właściwej, po drugiej stronie ulicy. Pierwotnie braliśmy pod uwagę wyjazd na basen do Szamotuł, bo w bazie nie było prysznica, ale że przed nami była jeszcze daleka droga, odpuściliśmy te luksusy i po posiłku szybko ewakuowaliśmy się do samochodu.
A tutaj można się naocznie przekonać, czy nie naściemniałam w tekście powyżej, czyli co zarejestrowała nasza kamerka i jak to skomentował Tomek:
Jeśli chodzi o antykoncepcję, to wykminiłem to samo co Tomek - jak najmniej PK na mapie głównej na powrót do bazy. Mi z kolei po zaliczeniu większości PK z mapy głównej i obu map BnO na powrót zostały cztery PK - wszystkie robione już po zapadnięciu zmroku.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o PK56 ("skarpa przy rowie") to po dotarciu na metę wszedłem w kilkuminutową polemikę z Sebastianem. Jak dla mnie opis punktu powinien brzmieć "rów (przy skarpie)" lub "skarpa w rowie", a "skarpa przy rowie" jest najgorszą opcją. Seba nie dał się przekonać :)
OdpowiedzUsuńJa patrzyłam tylko żeby był i rów i skarpa, a przede wszystkim lampion:-)
UsuńTo za rok zamiast opisu punktów zastosuję piktogramy :) Wtedy nie będzie niejasności z interpretacją. Dzięki za relację oraz świetny film - już drugi raz oglądam :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie rozumiem problemów z tym 39. Wiele osób miało problemy, a mi wszedł prawie jak po sznurku. Ale może mogę się tak wymądrzać, bo na trasie rodzinnej miałem czas spacerkiem zmierzyć dystans, ustawić azymut i obejrzeć każdą kropkę z poziomic (o dziwo zgadzały mi się poziomice na mapie 1:50000!) ;)
OdpowiedzUsuńU nas jedna z poziomnic była ukryta pod czerwoną linią kółka. A że w naturze brakowało jednej drogi (widocznej)... to gdy pojawiła się górka interpretacja była prosta "najwyższy pipek na górce", a nie "pojedynczy pipek w obniżeniu za górką". To efekt spieszenia się i podbiegania bez lupy;-)
Usuń