niedziela, 2 maja 2021

PUKSowa Majówka - dzień 1.

Nie wszyscy pojechali na Bukowa Cup, więc dla tych co zostali, PUKS przygotował treningi na każdy dzień majówki. Wszystko fajnie, tylko pogoda zrobiła się parszywa i usiłowała zepsuć nam zabawę. Sobota zapowiadała się jeszcze znośnie, więc i Agata zdecydowała się z nami pobiegać i znowu mogliśmy obsadzić wszystkie trasy, czyli A, B i C.
 
Gotowi do startu.
 
Kiedy startowaliśmy jeszcze nie padało, a jedynie z lekka straszyło. Szybko więc załatwiliśmy formalności i bez ociągania się każde ruszyło na swoją trasę. Pierwsza Agata, potem ja i na końcu Tomek - według rozwijanych prędkości:-)

Z górki, to można się rozpędzić.

Na jedynkę pobiegłam sobie ścieżkami, bo skoro były, to co się miały marnować. Do dwójki granicą kultur, choć w pierwszym odruchu zrobiłam krok w stronę młodnika. Dobrze, że się opamiętałam, bo to byłaby już straszna głupota tak utrudniać sobie życie. I przy jedynce i przy dwójce gdzieś tam mignęła mi Agata, najwyraźniej początek miałyśmy taki sam.
Dotarcie do trójki, czwórki i piątki ułatwiały mi płoty, bo stanowiły świetny element lokalizacyjny i było się od czego namierzać. Teren średnio sprzyjał bieganiu, więc na szóstkę postanowiłam pobiec trochę naokoło, ale drogami i faktycznie pobiec. Nie wiem czy był to wariant szybszy, wolniejszy, czy taki sam, ale mi pasowało i już.
Na siódemkę wyszłam idealnie, za to ósemkę kawałeczek przeszłam, ale tylko odrobinę i zaraz się wycofałam z pomysłu brnięcia w stronę drogi. Po ósemce nie mogłam się zdecydować czy kolejny płot obiec od prawej, czy od lewej strony. Jak teraz patrzę na spokojnie na mapę, to jasne jest, że od lewej, więc wiadomo, że ja wybrałam wersję od prawej. W ogóle do dziewiątki trochę dziwnie pobiegłam, ale chciałam ominąć gęstsze poziomnice, bo po co się męczyć, jak można nie. 
Dziesiątka, jedenastka i dwunastka po kreskach i to dosłownie. Tuż za dwunastką spotkałam Karolinę i zakładając, że biegniemy na ten sam punkt, puściłam się w pogoń za nią. Nie żebym nie umiała sama trafić, tylko włączyła mi się żyłka rywalizacji. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie biec w takim tempie, ale co szkodzi próbować.
Czternastka stała źle. Azymut kierował mnie zdecydowanie bardziej na południe niż biegli wszyscy poprzedzający mnie zawodnicy (a tłok zrobił się już niezły). Cóż, sprawdzić nie zawadzi, na azymut można wrócić jakby co. Faktycznie wlazłam na lampion, a skoro był, z dobrym kodem do tego, to podbiłam.
Do piętnastki maszerowałam ostrożnie, bo teren był zarowiony, a rowy to mój wróg, bo psują mi nogę. Pomalutku, ale do skutku i piętnastkę zdobyłam.
Został jeszcze tylko dobieg do mety, ale to już ścieżką, chociaż kawałek pod górkę. Na mecie czekała  Agata, która miała dużo krótszą trasę.
Ponieważ w trakcie biegu zaczęło padać coraz mocniej, byłyśmy obie ciut przemoczone i chciałyśmy wreszcie schronić się w suchym miejscu. I co się okazało? Kluczyki od samochodu biegały po lesie razem z Tomkiem:-( Tęsknie wypatrywałyśmy go na mecie, ale za to w miłym towarzystwie Karoliny, która z kolei czekała na swoją siostrę. W końcu Tomek wrócił, ale niezbyt zadowolony ze swoich wyczynów, bo trochę się pogubił. Może znowu próbował pobić Leszka? Ja tam ze swojej trasy byłam zadowolona.

Mój przebieg. Mi się nawet podoba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz