poniedziałek, 10 maja 2021

Mistrzostwa Polski 2021 - trening, wanna i szampan.

Na mistrzostwa w Szydłowcu postanowiliśmy pojechać w sobotę rano, żeby skorzystać z możliwości treningu proponowanego przez organizatorów. Na parkingu stało już kilkanaście samochodów, znaczy się inni też przyjechali trenować. 
 
Idziemy na start

 Mapa w skali 1:10000 wyglądała przejrzyście i mało groźnie, chociaż jej prawa część była mocno niebieska. Nawet samo dojście na start było chwilami dość mokre, choć obyło się bez moczenia nóg. Postanowiliśmy przetruchtać sobie trasę na spokojnie, żeby się za bardzo nie zmęczyć, więc biegliśmy razem, bo ja jestem gwarantem powolnego przemieszczania się.
 
Mokry start
 
Początkowo ja prowadziłam, ale kiedy zaczęłam wymiękać biegowo, Tomek wysforował się do przodu. Czekał na mnie przy każdym kolejnym punkcie, ale z czasem coraz mniej skupiałam się na pilnowaniu kierunku, a bardziej jego pleców. Taki "przewodnik" okazał się dla mnie bardzo demotywujący. Chociaż z drugiej strony Tomek potrafi czasem odstawić niezłe hece nawigacyjne i w zasadzie powinnam była bardziej pilnować trasy. Na szczęście trening był łatwy i punkty wchodziły bezproblemowo.
Przy szóstce spotkaliśmy Bartka z dwójką młodych chłopaków. Jak się okazało byli to "tambylcy", ale skąd Bartek ich wytrzasnął??? Najwyraźniej poczuł jakieś ciągoty pedagogiczne, bo usiłował nauczyć ich poruszania się w terenie za pomocą różnych metod. Jedną z nich było: "trzymajcie się tej pani, to nie zginiecie". Dzieciaki uwierzyły i usiłowały nadążać za mną, bo Tomek to w ogóle pognał pierwszy i zniknął z pola widzenia. Z tego wrażenia, że robię za wzorzec dla młodego pokolenia aż mnie zniosło (oczywiście w prawo) i Tomek musiał głosowo nakierowywać mnie na właściwe miejsce. Bartek z chłopakami jeszcze przez chwilę szli za nami, ale potem zmienili metodę poruszania się z "trzymajcie się tej pani" na jakąś inną, bo straciliśmy ich z oczu.
 
Spotkanie przy PK 6
 
Punkty od 5 do 7 były w mokrej części trasy i mimo starannego wybierania miejsca stawiania każdej stopy, to jednak w końcu wpadłam do wody. Co prawda tylko jedną nogą, ale kąpiel to kąpiel.
Z dziewiątki na dziesiątkę był dłuuugi przebieg i żeby Tomek nie zanudził się przy mnie na śmierć, szczególnie, że trasa prowadziła pod górkę, poleciał w swoim tempie. Z azymutu mnie zniosło tradycyjnie w prawo, jego w lewo. Ja jednak miałam lepszy punkt orientacyjny, z którego mogłam się namierzyć i trochę mniej błądziłam, w zasadzie to wcale, tyle, że nie szłam po prostej.
Od dziesiątki do mety lecieliśmy już razem. Lampion PK 13 wisiał na skraju głębokiego dołka pełnego wody (stary szyb po wydobyciu rudy żelaza) i tak sobie pomyślałam, że jeśli w nocy będą takie punkty, to na 90% zaliczę kąpiel. 

Meta

Trening miał nam dać przedsmak tego co będzie na trasach na zawodach i nawet odrobinkę poczułam się uspokojona, bo nie było jakoś strasznie. I żeby nie to, że w nocy jest zazwyczaj ciemno, to uznałabym podobną trasę za łatwą. Ale wiadomo - w nocy najprostsze rzeczy potrafią się kosmicznie skomplikować.
 
Mój ślad czerwony, Tomka  niebieski.
 
Po treningu pojechaliśmy do hotelu. Z tym hotelem to cała historia. Ponieważ Szydłowiec daleko od Zielonki, więc nie było wyjścia - po biegu nocnym gdzieś trzeba się przekimać w okolicy. Poszukiwania zaczęliśmy od agroturystyki. Okazało się, że teren jakiś strasznie mało agroturystyczny i praktycznie nie ma ofert. Trzydzieści lat temu pewnie zdecydowalibyśmy się na namiot, ale człowiek swoje lata ma, to odrobina luksusu należy mu się jak psu zupa. Zaczęliśmy szukać w poważniejszych ofertach i w końcu Tomek wyhaczył jakiś hotel. Cena jak za trzy agroturystyki, ale co tam - raz się żyje. W końcu czasem można wyjechać z mężem na romantyczną randkę do ekskluzywnego hotelu. Oczami wyobraźni już widziałam się relaksującą po treningu w wannie pełnej pachnącej piany, z kieliszkiem szampana w ręku, potem krótka drzemka i wyjście na obiad.
Hotel z zewnątrz nie wyglądał zachęcająco, ot, taki typowy przy stacji benzynowej, dodatkowo częściowo w remoncie. W środku wrażenie jakiegoś powrotu do przeszłości - kiedyś może miał i swoje lata świetności, ale to już dawano, dawno temu. Może pokój będzie lepszy - pomyślałam. Tjaaa... Pokój okazał się klaustrofobiczną klitką ze ściętym sufitem nad łóżkiem, zamiast wanny co to miałam się relaksować - natrysk z podrdzewiałymi rurkami i przyszarzałymi fugami, a w barku (czyli na tacy, na stole) tylko jedna mała buteleczka wody mineralnej zamiast szampana. I najgorsze - jedna kołdra na łóżku! Bez wanny i szampana da radę, ale bez własnej kołdry??? Albo będziemy w nocy walczyć, albo marznąć, bo każde drugiemu będzie odstępować kołdrę. Jedyna nadzieja, że po biegu będzie nam wszystko jedno i padniemy jak muchy.
Po odświeżeniu się postanowiliśmy pojechać do centrum, żeby coś zjeść. Cóż, pandemia w rozkwicie i wszystko tylko na wynos. Wybór praktycznie żaden, bo na każdym rogu kebab (co oni tam mają z tym kebabem?) i tylko jedno odmienne miejsce - "Krówka i Połówka", czyli burgerownia, jak się okazało. To już wzięliśmy tę krówkę i oszamali w samochodzie.
Szydłowiec zrobił na nas dość ponure wrażenie - opustoszały i bez życia. Czym prędzej więc wróciliśmy do hotelu regenerować siły na nocny bieg.
 
Wymarłe miasto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz