Lato minęło, pokończyły się wszystkie mistrzostwa wszystkiego i zaczęły wracać lokalne imprezy. Jako pierwszy wystartował Szybki Mózg. Tomek wciąż nie powinien biegać, ale miałam nadzieję, że przynajmniej zawiezie mnie na zawody, zwłaszcza że miały być stosunkowo blisko. Ale Tomek jak to Tomek - od razu zapisał się na najdłuższą trasę, bo co tam noga, najwyżej będzie boleć. Ja za to obniżyłam loty i zamiast tradycyjnie na zuchwałych, zapisałam się na odważnych. Po tak długiej przerwie jakoś nie miałam ochoty się zbytnio męczyć.
Trochę bałam się czy jeszcze pamiętam co się robi z mapą, czipem i kompasem, ale próba nie strzelba.
Moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne - od razu po wzięciu mapy w rękę wiedziałam co robić i nie miałam ani chwili zawahania.
Po mieście w sumie biega się łatwo, wystarczy mieć dobry wzrok i szybkie nogi i sukces murowany. Ja akurat nie mam ani jednego, ani drugiego, więc zamiast sukcesu miałam radochę i satysfakcję.
Jeszcze przed startem myślałam, że pewnie część trasy przejdę, a nie przebiegnę, ale o dziwo, udało się przetruchtać całość. Nawigacyjnie też było spoko. No, może przebieg z siódemki na ósemkę był trochę idiotyczny, ale jakiś błąd w końcu trzeba popełnić.
Nie wiem po co leciałam tak naokoło.
A po biegu nadrabianie zaległości towarzyskich z całego lata. Fajnie znowu zobaczyć te biegackie gęby:-)
I koniecznie pamiątkowa foteczka!
Cały przebieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz