czwartek, 7 sierpnia 2025

Trening w Markach, czyli jak mi przegrzało mózg.

Zapowiadała się posucha w BnO, a tu Aleks zrobił kolejny trening w niedzielę i to do tego w sąsiednich Markach, więc prawie w domu. Z powodu małej ilości chętnych (wiadomo - wakacje) trening był w wersji oszczędnościowej - bez stacji bazowych i czipów, bez pomiaru czasu, nawet prawie bez perforatorów, bo tylko gdzieniegdzie były. Grunt, że lampiony wisiały - co prawda bez kodów, ale kody są dla cieniasów.
Tym razem wybraliśmy się we trójkę - ja, Tomek i Agata. Tomek na trasę długą, my na średnią. Z tą średnią to nas Aleks trochę wykiwał, bo w ogłoszeniu było, że będą 4 km, a na mapie było już napisane 4,7. A wiadomo, że realnie wyjdzie jeszcze więcej. Do tego dzień był wściekle gorący, a trening niemal w samo południe.
 
Przed startem.
 
Start w terenie nie był niczym oznaczony, więc na podstawie mapy trzeba była zorientować się gdzie zacząć. Tomek dla ułatwienia życia innym zrobił na ścieżce kreskę podpisaną: start. My z Agatą i tak musiałyśmy dobiec do skrzyżowania, więc dokładny start nie był nam potrzebny.
 
Ruszamy.
 
Tak w sumie to do jedynki mogłyśmy się siłować z azymutem, ale po co? Ścieżka to ścieżka i jak się da to warto skorzystać. Z jedynką nie miałyśmy problemów, za to dwójki trochę się bałam, bo na mapie widniał zielony krzyżyk na zielonym tle, bez żadnych miejsc charakterystycznych. O dziwo, trafiłyśmy bezbłędnie.
Do trójki już musiałyśmy cała drogę nawigować na azymut, ale też wyszłyśmy na lampion. Coś mi się jednak ta trójka nie podobała. Obok lampionu stała budowla - niby szałas, niby ziemianka, a na mapie nic nie było zaznaczone.
 
 Konstrukcja przy PK 3.
 
Ale nic to, namierzyłyśmy się na czwórkę i ruszyłyśmy. Po chwili wyszłyśmy na ścieżkę, a mi się ubzdurało, że ścieżki absolutnie nie powinno tam być, bo ścieżka jest za czwórką. Nie wiem jakim cudem nie dojrzałam ścieżki na mapie. Zarządziłam odwrót i uznawszy, że znaleziony lampion to czwórka, zaczęłam szukać trójki. Agata najpierw delikatnie, potem coraz gwałtowniej protestowała przeciwko moim poczynaniom i w końcu udało się jej przekonać mnie, że jednak jesteśmy w dobrym miejscu. Jak już mnie przekonała, to nawet zaginioną ścieżkę nagle dojrzałam na mapie. Najwyraźniej z tego upału zaczęły mi się przepalać zwoje mózgowe, bo nie wiem czym tłumaczyć takie zaćmienie umysłu.
 
Trójka, czy nie trójka?
 
W tajemnicy Wam powiem, że tak do końca byłam pewna trójki dopiero gdy znalazłyśmy czwórkę i wszystko tam się zgadzało. Jednak kody to duże ułatwienie, szczególnie w takich niejasnych sytuacjach. 
Kolejne punkty już wchodziły bezproblemowo, szczególnie, że wzmogłyśmy czujność - ja w nawigacji, a Agata w kontrolowaniu moich poczynań:-)
Z ósemki do dziewiątki był długaśny przebieg i postanowiłyśmy ile się da korzystać z dróg i ścieżek, nawet jeśli wychodziło nam naokoło. Ale za to miałyśmy plan biec tymi drogami i ścieżkami, bo po lesie poruszałyśmy się statecznym marszem. No dobra, tego biegu wystarczyło nam na jakieś dwieście metrów, ale zawsze coś. Kiedy wreszcie dotarłyśmy do dziewiątki znowu coś przestało mi się podobać. Zaniepokoił mnie rów, który był coś za blisko lampionu, ale pomna kompromitacji przy trójce nic już nie marudziłam, tylko namierzyłam nas na dziesiątkę i ruszyłyśmy. No i tu już napotkana ścieżka na pewno nie powinna się znajdować w tym miejscu. Agata zgodziła się ze mną, że coś nie gra i wróciłyśmy poszukać prawdziwej dziewiątki. Dużym ułatwieniem był rów, który doprowadził nas we właściwe miejsce.
 
 Miedzy PK 9, a PK 10 stał punkt stowarzyszony:-)
 
W lesie rosły taaaakie paprocie!
 
Kilka kolejnych punktów znowu zdobyłyśmy brawurowym marszem po azymucie i dopiero od trzynastki mogłyśmy wrócić na ścieżki. No i tu mnie poniosło. Postanowiłam biec i to tak, że Agata została gdzieś hen w tyle, bo ona nie miała takich absurdalnych postanowień. Tak biegłam i biegłam i planowałam, w którą ścieżkę najlepiej skręcić, żeby znaleźć się na drodze z czternastką. Postanowiłam wycelować w tę koło cyfry 9 na mapie. Oczywiście, że pochrzaniły mi się odległości i weszłam w tę powyżej, ale z pełnym przekonaniem, że wyjdę tuż koło punktu. Znowu z opresji wyratowała mnie Agata, która w międzyczasie mnie dogoniła i pokazała na mapie, gdzie jesteśmy. Normalnie chyba mózg mi odparowało z tego gorąca.
 
Nie to skrzyżowanie.
 
Po czternastce została nam już tylko pętelka 15-16-17-18 w pobliżu mety i na szczęście z tymi punktami nie miałyśmy żadnych kłopotów. Co prawda od osiemnastki mogłyśmy mądrzej odejść, ale pokićkały mi się kółeczka, bo podpisy do punktów były tak daleko od kółek, że ciężko było zgadnąć który jest do którego i jedynkę wzięłam za osiemnastkę. Nie miało to większego znaczenia dla dotarcia do mety, jedynie zrobiłyśmy parę metrów więcej.
 
"Podbijam" metę.

I na koniec znowu wspólna fotka.
 
Nasz przebieg, czy raczej przemarsz.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz