Wiecie, że od Wawel Cupu aż do ubiegłej niedzieli nie biegałam na orientację? Nie było w okolicy żadnych zawodów, a jak się jedne trafiły, to akurat miałam już inne plany. Ta posucha chyba i innym dała się we znaki, bo Aleks zdecydował się zorganizować trening w Nieporęcie.
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, punkty jeszcze się wieszały, więc musieliśmy chwilę poczekać. W międzyczasie Aleks opowiadał o wycinkach, których nie ma zaznaczonych na mapie, bo i jego zaskoczyło, co dzieje się w lesie. Trochę spieszyło nam się na trasę, bo zapowiadali deszcze i burze i woleliśmy skończyć przed tymi atrakcjami.
Start podbijaliśmy w bazie na parkingu, ale lampion startowy stał daleko, daleko - chyba z 600 metrów dalej. Takiego dobiegu do lampionu startowego to jako żywo nigdy nie widziałam.
Start z bazy.
Razem z Tomkiem dobiegliśmy do tego realnego startu i tam już nasze drogi się rozeszły, a nawet rozbiegły.
Punkt pierwszy stał w pobliżu ścieżki, ale żeby wiedzieć, kiedy z niej zejść w las, umyśliłam sobie, że będę liczyła dwukroki, żeby wymierzyć odległość. Dwukroki na zawodach biegowych... Ale ostatecznie kto mi zabroni robić głupie rzeczy? Szczególnie, jeśli te głupie rzeczy działają. I to dobrze.
Dwójka była daleko, nic egzotycznego nie udało mi się wymyślić, więc pobiegłam po prostu po kresce. Sprawdziło się równie dobrze jak dwukroki i na punkt wyszłam idealnie. Przy trójce spotkałam Tomka, a potem kawałek biegliśmy razem w stronę czwórki, ale ja wybrałam wariant całkiem drogowy, a Tomek mieszany.
Przy piątce ponownie spotkałam Tomka, więc krótka sesja zdjęciowa musiała się odbyć. Bo wiadomo, że co się nie dobiega, to można próbować dowyglądać.
Przy piątce jedna z niespodziewanych wycinek.
Ponieważ teren był taki jak lubię, czyli płasko z niewielkimi odchyłkami w górę lub dół, to łatwo leciało się po kreskach i tak też zaliczałam kolejne punkty. Lampiony na ogół były z daleka widoczne, więc nawet jeśli mnie gdzieś odrobinę zniosło, to mogłam już z odległości reagować. Ponieważ było parno, gorąco i duszno to biegowo raczej się nie wysilałam, ot taki bardziej rekreacyjny spacer. Były też takie fragmenty lasu - przebieżne, czyste, równe, że aż nogi same rwały się do biegu. No to wtedy biegłam. Gdzieś tam jeszcze pod koniec trasy spotkaliśmy się z Tomkiem, ale tak z daleka, więc tylko pomachaliśmy sobie i każde poleciało na swój punkt. Obydwoje zdążyliśmy przed deszczem, a kropić zaczęło, kiedy już wracaliśmy do domu.
Do następnego biegania pewnie znowu trzeba będzie sobie poczekać, no bo wakacje, to i zawodów lokalnych nie ma. Ale spoko - wytrzymam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz