poniedziałek, 29 września 2014

Hubal-InO


Z nowymi nadziejami na wygraną ruszamy na kolejną imprezę. Po drodze ustalamy kto zbiera PK, a kto grzyby  (co zresztą nie ma większego sensu, bo jedno i drugie zbieram tak samo, czyli marnie).

Na starcie dużo młodzieży. Zaczynamy rozumieć, co w formularzu zapisów znaczyło ***+25, czy 2c. Czujemy się trochę jak w Kozienicach, ale pojawiają się w końcu i starzy wyjadacze, więc nie jest źle.

Dostajemy mapę i … lekkie rozczarowanie. Taka łatwa? Taki duży limit czasu? Od razu lęgnie się chytry plan – przelecimy TU w godzinkę, a potem zrobimy TZ.

Szybko zaliczamy PK A, B i C trenując przy okazji kondycję biegową. Udało mi się przebiec 200 metrów! Sukces!

Teraz decyzja – idziemy tam gdzie wszyscy, czy pod prąd? Oczywiście, że pod prąd, co okazuje się być dużym błędem. Nie udaje nam się znaleźć przecinki, wchodzimy więc w las i na oślep szukamy PK U. To znaczy, ja na oślep, T. twierdzi, ze idziemy na azymut i liczymy odległość. Prawdę mówiąc nigdy nie widziałam na oczy żywego azymutu i tak niezupełnie wierzę w jego istnienie (podobnie jak nie wierzę w prąd). Moja niewiara tak jakby się potwierdza, bo znaleziony PK U w ostatecznym rozrachunku okazuje się nie być PK U.

A przecież mówiłam, że ta górka to nie jest górka!

Nadal na oślep (a niektórzy zgodnie z azymutem i odległością) szukamy PK G. Jak wiadomo, punkt G jest najtrudniejszy na świecie do zlokalizowania, w efekcie mamy PK F, ale przynajmniej wiemy, że F to F. Stąd już łatwo do G, z G łatwo do prawdziwego U.

Limit czasu przestaje nam się wydawać tak absurdalny jak na starcie.

Szybko zbieramy pozostałe punkty i marszem godnym Korzeniowskiego wracamy na metę.

Apetyt na TZ nie osłabł, mimo że czas bardzo się skurczył. Dostajemy mapę z zastrzeżeniem, że mamy wrócić najpóźniej za godzinę. Trudno, dobra i godzina.

Zaliczamy szybko dwa powtarzające się punkty z poprzedniej trasy i pędzimy do tych nowych dla nas. W końcu to żadna frajda zbierać dwa razy to samo.  Łatwo znajdujemy PK Y, aczkolwiek mamy wątpliwości co do jego ulokowania w stosunku do oznaczeń na mapie. Nic innego jednak nie ma w pobliżu. Trochę „na oko” wyznaczamy PK X i dążymy mniej więcej w jego kierunku. Drogą logicznych skojarzeń i eliminacji odgadujemy, że nasz pierwszy (błędny) PK U z trasy poprzedniej, to właściwy PK X z tej. Jako jedyni zaznaczamy go prawidłowo. W końcu jakaś korzyść z chodzenia pod prąd.
Podarowany nam czas dobiega końca, więc z żalem porzucamy trasę i wracamy na metę. Okazuje się, że w lesie jest jeszcze dużo grup i niepotrzebnie tak się spieszyliśmy. Mogliśmy zaliczyć całą trasę i wygrać chociaż TZ, jak już TU się nie udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz