niedziela, 15 lutego 2015

Żółte harce szczęśliwickie

Pomna przestrogi, że "gdyby kózka nie skakała...", wybrałam dzisiaj harcujące myszy, bo są milutkie i mają miękkie futerko.
Miałam iść na to TP ze starszą siostrą M., ale zanim dopełniła swoich obowiązków poborcy podatkowego i oskubała z kasy wszystkich inoków, ja zdążyłam przymarznąć do gruntu i przemarznąć do szpiku kości. Litościwie więc zwolniła mnie z obowiązku czekania na nią i przekazała w ręce siostry. Z., wraz z koleżanką, były już co prawda wystartowane, ale poczekały.
Mapa, jak przystało na TP, była prawie w pełni pełna - miała tylko wygryzione cztery dziury. Wiadomo - myszy!
Ruszyłyśmy spokojnie, zwłaszcza, że wzmiankowana koleżanka pierwszy raz brała udział w takiej imprezie, więc Z. tłumaczyła, pokazywała, demonstrowała. W sumie to najtrudniejsze okazały się zadania. O pierwszym przypomniałyśmy sobie już po odejściu  z PK B, co prawda niezbyt daleko, ale że nie chciało nam się wracać, to azymut wyszedł trochę na oko. Nawet wpisałyśmy różne, bo zawsze to wtedy któraś z nas będzie bliżej prawdy:-) Znając moje szczęście to raczej Z.
O zadaniu drugim pamiętałyśmy jeszcze w PK E, ale w drodze do PK J pamięć o nim i o liczeniu odległości zaginęła.
Same punkty raczej nie nastręczały większej trudności i nawet dziury w serze udało się sprawnie załatać.
Poruszałyśmy się wolno, a nawet wręcz. Odniosłam wrażenie, że koleżance Z. zabawa podoba się tak średnio. Powiedziałabym nawet, że zauważyłam bierny opór. Ale, niech tam. W końcu nigdzie się nam nie spieszyło.
Dwa razy spotkałyśmy T. (on twierdzi, że trzy) - stał wpatrzony w mapę z obłędem w oczach, więc tylko cichutko przemknęłyśmy, nie nawiązując porozumienia.
Przed oddaniem kart startowych jeszcze spisałyśmy z sufitu (w tym przypadku z chmur) odległość między punktami E i J i dopisałyśmy jakieś bzdury o myszach i serze.
Na mecie nie czekał T. Uprzejmie się zdziwiłam, bo na ogół jest odwrotnie - on wraca wcześniej, ja później. Pomału wszyscy zaczęli się rozchodzić, a T. nie ma i nie ma. Już się zaczęłam poważnie martwić, zwłaszcza, że ktoś go tam widział lecącego na główkę ze skarpy. Nadszedł, kiedy organizatorzy już niemal spakowani przestępowali z nogi na nogę:-) Skrajna degustacja biła od niego z daleka. I to mnie upewniło, że mój wybór kategorii był jak najbardziej słuszny!
Dla poprawy nastroju, w drodze powrotnej, uzupełniliśmy ostatnie brakujące punkty trino, co znacząco poprawiło T. humor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz