środa, 15 lipca 2015

Dziadowe etapy.

Po zaliczeniu etapów TMWiM wreszcie nadszedł czas na odpoczynek i konkretny posiłek. Uskuteczniłam dalszy ciąg orgii żywieniowej i zgrillowałam schab, cukinię i pieczarki.Na samo wspomnienie aż dostaję ślinotoku... T. dołożył do tego jeszcze przydziałową kiełbasę wydawaną w stołówce i tym sposobem zaprzepaściliśmy odchudzające skutki dwóch etapów. W tej sytuacji nie pozostało nam nic innego jak zawinąć kiecę i znowu lecieć do lasu. Ponieważ pora zrobiła się lekko przedwieczorna pozostał nam do wyboru tylko etap pojedynczy. Namówiliśmy Leśne Dziady na wspólny spacer, żeby było i pożytecznie i towarzysko.
"Cień greckiej Ośmiorniczki" dał się łatwo naprowadzić na właściwe miejsce i ku mojej uciesze znów mieliśmy punkty podwójne. Dużo radości, już wszystkim, dostarczała też głowa ośmiorniczki, nieodparcie kojarząca się z deską klozetową:-)
Trasa okazała się łatwa i nie wymagająca jakiegoś wielkiego skupienia, dzięki czemu można było nagadać się do woli. No, może nie tak do woli, bo już przy pierwszym PK okazało się, że jedynie T. jest czujny i pilnuje lampionów. PK 22, 23 (ze swoimi odpowiednikami 32 i 33) oraz 34, 35 stały w miłych oku okolicznościach przyrody, śmiało można więc powiedzieć, że etap dostarczył nam także przeżyć estetycznych:-)
Wszystko szło jak po maśle aż do PK 25, gdy droga do niego skończyła się niespodziewanie łanem zboża. Obeszliśmy je dookoła zatracając przy okazji miarę odległości i wydawało nam się, że punkt już powinien być. Przeczesaliśmy las tam i z powrotem parę razy, zanim dotarło do nas, że to jeszcze kawałek dalej. Kolejny lampion wisiał dla odmiany zdecydowanie za blisko drogi i po długich rozterkach uznaliśmy za słuszne wpisać BPK-a. Kolejne punkty były już dziecinnie proste i w mig się z nimi uwinęliśmy. Wyjątkowo udało nam się zmieścić w limicie czasu bez podbiegania, pominąwszy samą końcówkę, ale to tylko tak dla widowiskowego efektu.
Ponieważ dobrze nam się szło z Dziadami, umówiliśmy się od razu na wspólny nocny etap. Dołączyli do nas także D. M., A. M. i Ł. L. Tym sposobem stanowiliśmy jednostkę o potężnej sile tysięcy lumenów. Przy takiej ilości światła i pełnej mapie, wieloryb ze swoim uśmiechem nie miał nic do gadania.
Postanowiliśmy połączyć przyjemne z pożytecznym i każdemu przeprowadzić egzamin z prowadzenia grupy. Zaliczyłam bezbłędnie jako pierwsza prowadząca i przekazałam pałeczkę A. M. i Ł. L. Na skrzyżowaniu gdzie należało skręcić, cała grupa stanęła, a prowadzący poszli prosto. Nastąpiła lekka konsternacja, a ciut większa kiedy okazało się, że Ł. mierzy odległość czasem przejścia, a A. na oko. Każdy ochoczo zaczął dawać im dobre rady jak mierzyć odległość, aż powstało totalne zamieszanie, w którym wbiliśmy stowarzysza zamiast właściwy punkt. Na szczęście od razu się zorientowaliśmy, ale przebitka została.
Dalej prowadziły Dziady. Kierunek i zwrot obrali dobry, ale jakaś wewnętrzna niecierpliwość kazała im szukać górki ciut za wcześnie. Wspólnym wysiłkiem znaleźliśmy właściwą, a kompas przekonał Dziada, w którą stronę iść dalej.
PK 166 teoretycznie był prosty, ale rozstawiacz PK powiesił lampion na górce, a z mapy wynikało, że powinien być w dołku. Namierzaliśmy go z każdej strony, wielokrotnie i z użyciem wszystkich członków zespołu. Ponieważ w okolicy i tak nie wisiało nic innego, wzięliśmy co było, plując sobie w brodę, że tyle czasu zmarnowaliśmy na jeden punkt.
Do kolejnych punktów T. ambitnie namierzał się na azymut, D. i Dziad chyba podążali za nim, a żeński odłam statecznie szedł drogami. Z ostatniego punktu już na przełaj przedarliśmy się do asfaltu i pozostały dłuuuugi odcinek pokonaliśmy mocno szybkim marszem. Długość trasy budowniczy chyba znowu podał w milach, bo nominalnie powinno być 4,8 km, a my przeszliśmy 5,2 mili.
Ponieważ godzina wydawała nam się wciąż młoda i nie bardzo chciało nam się spać, postanowiliśmy się jeszcze trochę pointegrować z Dziadami przy napitku i przekąskach. Dołączył do nas P. W.i na moment przystanął K. M. Wreszcie kiedy przegadaliśmy wszystkie tematy i atmosfera zaczęła robić się senna, poddaliśmy się i wzięliśmy azymut na łóżka.

c. d. n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz