Kiedy w końcu poprawione mapy się wydrukowały, mogliśmy ruszyć do Pustelnika. Zamiast koło 14-tej, 15-tej dotarliśmy na 18-tą, a w bazie czekał już pierwszy uczestnik. W tej sytuacji ja musiałam zostać w szkole, założyć sekretariat, obanerować teren i wykonać wszelkie czynności gospodarcze. No i czekać na kolejnych zawodników. Tomek spakował te kilkaset lampionów przewidzianych do rozwieszenia i ruszył w teren.Wiadomo było, że nie zdążymy już do sklepu po nagrody i ostatnie zakupy, ale mieliśmy w odwodzie jeszcze Darka W., który oferował swoją pomoc. Wykonałam więc przysłowiowy telefon do przyjaciela, a nawet kilka telefonów, w miarę przypominania sobie co nam jest jeszcze potrzebne. Darek ze stoickim spokojem spełniał każdą moją zachciankę i obiecał dowieźć zamówiony towar w sobotę bladym świtem.

- Przyjedź po mnie, bo mi się zszywacz zepsuł i nie mam jak rozwieszać.
Wyczekiwana była co prawda tylko pierwsza część wypowiedzi, ale najważniejsze było, że wraca. Udało mi się nie zasnąć za kierownicą i objechać tam i z powrotem. Grupa wsparcia twardo trwała na posterunku.
Łudziłam się, że po powrocie od razu pójdziemy spać, ale gdzie tam. Okazało się, że kolejne fragmenty tras utopiły się i w mapach znowu trzeba zrobić korekty i wydrukować erraty. Poprawiliśmy jeszcze komunikat techniczny, przygotowali zalążki wzorcówek, wydrukowali bloczki obiadowe, a potem zastanowiliśmy się czy w ogóle warto się kłaść. Zwłaszcza, że część trasy wciąż nie była rozwieszona. Mnie zmęczenie jednak pokonało i padłam w trybie natychmiastowym, Tomek do rana martwił się trasami. Ale przynajmniej leżał w suchym i ciepłym miejscu.
I tak minął dzień pierwszy Niepoślipki.
c. d. n.
Piątek... to naprawdę daliście radę. Wyrazy podziwu i szacun! Takiego lania organizacyjnego daaaawno nie pamiętam! Podziwiam!
OdpowiedzUsuńJeszcze wychodzimy z traumy.
OdpowiedzUsuń