czwartek, 18 maja 2017

Jestem wielka!

I żeby coś z tym zrobić, postanowiłam się więcej ruszać. Więcej i szybciej. Dlatego na stowarzyszony trening zapisałam się na bieganie, a nie jak dotąd, na maszerowanie. Darek nie zapisał się wcale, więc przy marszach nic mnie nie trzymało.
Poprosiłam o normalną wszystkomającą mapę, bo Barbara przygotowywała takie bez drożni. Ale ostatecznie skoro pierwszy raz miałam brać udział jako biegacz, to chciałam zacząć na takich samych warunkach jak cała reszta, kiedy zaczynali w styczniu. Poza tym głównie chodziło mi o wybieganie się (utrata wałeczków tłuszczu i podniesienie kondycji), o przełamanie oporów przed samotnym pobytem w dużym, ciemnym, niebezpiecznym, pełnym drapieżników lesie, o wzmocnienie hartu ducha, czyli nie zejście z trasy przy pierwszym niepowodzeniu i dopiero na samym końcu szło mi o ćwiczenie nawigacji.
Ruszyłam jako pierwsza, żeby całą, a w najgorszym przypadku większą część trasy, zrobić za dnia. Pierwsze trzy PK - 90, 93, 94 wzięłam bez większych problemów. Pamiętałam, że mapa jest przekoszona i trzeba sobie parę stopni dodawać w odpowiednią stronę. Raz dodawałam sobie w prawo, raz w lewo - w zależności jak mi się przypomniało (eh, ta skleroza), ale jakoś poszło. W drodze na PK 95 trafiłam na jakiś rozbebeszony barakowóz, jakieś zdemolowane miejsce piknikowe i  zupełnie mnie to rozkojarzyło. Dwa razy musiałam namierzać się na 95. Poszło.
Na 86 za nic nie mogłam trafić. Kręciłam się jak pies za własnym ogonem i w pewnej chwili zorientowałam się, że na kompasie strzałkę północy z maniackim uporem ustawiam na południe. Tym sposobem zamiast przybliżać się do punktu, oddalałam się od niego.  W końcu miałam dość. I wtedy postanowiłam popracować nad tym hartem ducha. Normalnie piżgnęłabym mapą i wróciła na start, ewentualnie pobiegała wcześniej chwilę po prostym kawałku ścieżki dla rozładowania emocji, a tymczasem zawzięłam się, wróciłam na zakręt linii energetycznej i opracowałam strategię postępowania. Ponieważ z kompasem przestałam się dogadywać, postanowiłam lecieć naokoło - drogami. Przy okazji miałam możliwość potrenowania sprintu na krótkim odcinku. W okolice punktu trafiłam, ale dołka nie mogłam zlokalizować.  Napotkana Chrumkająca Ciemność, która właśnie szła z 86 machnęła ręką w bliżej niedoprecyzowaną stronę, że to tam i oddaliła się w swoim kierunku. Jak ja kocham ten gest - "gdzieś tam". Gdziesia czesałam jeszcze przez chwilę, w końcu wyczaiłam drania.
PK 85 i 84 - łatwizna. 101 nawigacyjnie też łatwizna, ale pod górę i aż mnie zatchnęło, bo usiłowałam wbiec. Po 103 miałam dylemat - lecieć na 104 czy na 105? Jakoś 105 bardziej do mnie przemawiało, a 104 byłam gotowa w razie czego w ogóle odpuścić. W znalezieniu 105 pomogły mi zaznaczone na mapie wykroty, bo wydawało mi się, że doły już powinny być, a nie widziałam ich. A one dopiero za wykrotami. Przy 106 chwilę pospacerowałam, ale udało się. W planach miałam 99 z pominięciem 104, ale kiedy wyszłam na drogę i zobaczyłam, że do 104 prosto jak w pysk strzelił, to pomyślałam - a co mi zależy? Najwyżej opuszczę jakiś inny, jeśli się za szybko ściemni. Na drodze znowu spotkałam Chrumkających i dla fasonu przemknęłam obok nich niczym rącza łania. A przynajmniej chciałam żeby to tak wyglądało.
Na 99 spotkałam Tomka z Barbarą. I od razu pomyślałam sobie, że jestem lepsza od nich, bo ja radzę sobie sama, a oni muszą we dwójkę, bo inaczej by się pewnie pogubili:-) Z 99 na 100, znowu pod górę, a kiedy dobiegałam, zobaczyłam oddalające się plecy Tomka. Na 97 grzbietem, po równym (mniej więcej) więc znowu dodałam gazu, prawdę mówiąc w nadziei ujrzenia znowu w oddali znajomej białej koszulki. Chyba jednak biegłam za wolno.  92 usiłowało się ukryć przede mną. Dość skutecznie. Wiedziałam, że jestem mniej więcej w dobrym miejscu, tylko właściwego dołka nie mogłam wyhaczyć. Do tego zaczęło zmierzchać i coraz mniej widziałam. W końcu napotkany Mariusz S. pokazał mi "gdziesia" i po chwili czesania miałam go.
91 i 104 to już tylko formalność, a potem miałam strasznie trudną decyzję do podjęcia - czy na metę biec po północnej, czy po południowej stronie zabudowań. Najpierw zdecydowałam się na południową, ale skusiła mnie ścieżka tuż przy ogrodzeniu i zmieniłam wariant. Trochę nadłożyłam, ale za to mogłam mieć potem  efektowny finisz. Finiszowałam przy dźwiękach telefonu, za pomocą którego Tomek i Barbara sprawdzali, czy jeszcze żyję. W sumie zaczęło się robić ciemno i słuszne było ich zaniepokojenie.

Do mety dotarłam dumna i blada, ponieważ:
a) wszędzie gdzie podłoże pozwalało - biegłam,
b) odważyłam się taką masę czasu spędzić w lesie samotnie i nie dałam się pożreć niedźwiedziom, rozszarpać dzikom, a jedną sarnę to sama przyprawiłam wręcz o zawał,
c) zebrałam wszystkie PK i mimo kilkukrotnych trudności nie poddałam się - szczególnie jestem dumna z odnalezienia PK 86,
d) nie zgubiłam się na tyle, żeby niezbędna była szeroko zakrojona akcja poszukiwawcza i własnym przemysłem dotarłam na metę.

JESTEM WIELKA!

Nadal. Potwierdziła to waga po moim powrocie i było to jedyne niepowodzenie w dniu wczorajszym.

9 komentarzy:

  1. Chyba musimy popracować nad umiejętnościami komunikacyjnymi :(
    Na swoje usprawiedliwienie, wszystkie punkty dla nas były "gdzieś tam", jako że kompas świetnie pokazywał północ w szufladzie biurka, gdzie sobie komfortowo spoczywał. Ja zaś nigdy nie podejrzewałem, jak wiele różnych północy zna mój telefon. Naprawdę, dużo jest bardziej światowy niż ja. I jaki tolerancyjny dla różnorodnych orientacji!

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam świetne i sprawdzone metody wyznaczania północy bez pomocy kompasu:
    http://kinio1001.blogspot.com/2014/09/idziemy-na-wschod-tam-musi-byc-jakas.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Szacunek. Ja do samotnego przebywania w lesie pełny dzików zniechęcilam się czasowo po ZPKach opisanych jako trzynastka. Z pewnością niepotrzebnie się naczytałam wcześniej, że kwiecień to okres rozrodczy i jak dziki uznają, że się za blisko podeszło to stratują. I że słabo widzą, więc mogą podbiec sprawdzić co zacz. No i tak: najpierw przed nosem wyskoczyła mi z krzaków para łosi, potem po podbiciu pierwszego PK wylazło do połowy z krzaków stado dzików, z czego jeden cały czas się gapił w moją stronę a ja się tylko zastanawiałam czy mają małe czy nie. Przyznaję. Speniałam nieźle. Potem w związku z wtopą na 360o kontrolowałam kompas i nieco zdziwiona poszłam zgodnie ze wskazaniami, żeby się okazało, że zwariował z powodu pobliskiej linii energetycznej. Potem to już była całkowita ciemność a ja nadal w strachu przed dzikami, tylko wskakiwałam w las. Jest PK - zbieram, nie ma - zmykam. A potem to już tylko szła burza (w sumie to tylko straszyła)a na drodze z lampami jakoś dziwnie akurat pod którą przechodziłam to ta gasła. Nawet stanęłam żeby sprawdzić czy to nie taki może cykl oszczędnościowy ale nie. Ostatecznie stwierdziłam, że chyba coś ze mną jest nie halo i że pi..lę, może się nie nadaję ale do dzików więcej nie pójdę. Najbliższa nocka w lesie za tydzień ale tam się dzików nie spodziewam ;)
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  4. Nocą to ja jeszcze nie włażę sama. Może kiedyś razem się przelecimy na jakąś imprezkę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odmówię. Razem raźniej. Uprzedzam tylko, że ja to raczej level Wkońcówcestawki niż Miszcz ;)
      K.

      Usuń
    2. To będziemy miały wyrównany poziom:-)

      Usuń
  5. @R: Pamiętaj, że mięśnie ważą więcej niż tłuszczyk, ale miejsca mniej zajmują :)

    @K.&R.: Lećta dziewczyny!

    A metoda na "gdzieśtam" jest rewelacyjna, bo nigdy nie zawodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Darek się nie zapisał, bo też ciężko pracuje nad kondycją, tym razem rowerową. We wtorek zacząłem od lekkich 40 km, w środę odważnie zrezygnowałem z 80-tki i przejechałem 60, po czym umarłem, a w zasadzie moje mięśnie stanęły mi dęba i w drodze powrotnej, jedną nogą (która w danym momencie nie strajkowała) obsługiwałem sprzęgło, gaz i hamulec. Dlatego w czwartek dałem sobie na luz i zrobiłem tylko 30. A za to dzisiaj (piątek) bez problemu 60, z czego połowa pod wiatr. Jak na razie jest spoko, więc jutro śpiewająco i z przytupem wygrywamy WiMnO - huraaaaaaa!
    Daro Zagubiony

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może weź rower na wimno, weźmiesz mnie na ramę albo bagażnik.

      Usuń