czwartek, 11 maja 2017

Z mapą na spacer po raz drugi

Wczoraj odkryłam (w przymierzalni), że potrzebuję duuużo ruchu i dużo ćwiczeń. No to już nie miałam żadnej wymówki przed "spacerem z mapą". Nawet pomimo tego, że padał deszcz. I było zimno. I nieprzyjemnie. Poza tym trzeba budować kondycję na Dymno. No dobra - wiem, że dwie przebieżki (ZPK i spacer) nic nie pomogą, ale przynajmniej nikt mi nie powie, że nie próbowałam.
Tak jak poprzednio ja byłam zapisana na trasę normalną, a Tomek nienormalną. Ponieważ nie było minut startowych tylko tradycyjna kolejka do startu, sprytnie stanęłam na czele stawki i wystartowałam jako pierwsza w swojej kategorii. Tym sposobem miałam nadzieję graniczącą z pewnością, że nie przybiegnę ostatnia i nikt mi nie zbierze lampionów zanim skończę, jak mi to robią na Warszawa Nocą.
Nawigacyjnie poszło dobrze poza jedną drobną wpadką. Z PK 12 wbiegłam (czytaj: ledwo wlazłam) po schodach i zamiast w prawo, pobiegłam w to drugie prawo. No tak czasem mam, że mi się strony mylą. Od razu przestało mi się podobać, bo co innego widziałam na mapie, a co innego w terenie. Tak mnie ta rozbieżność zdezorientowała, że chwilę trwało zanim ogarnęłam co jest grane.
Drugim newralgicznym momentem był przebieg przez stację metra. Przed zawodami Tomek ciągle mi powtarzał:
- Nie przechodź za bramki!
Tego się trzymałam, szczególnie, że nie miałam biletu. Udało się i spod ziemi wynurzyłam się we właściwym i przewidywanym miejscu. Ufff.
W całych zawodach najgorsze jednak było to, że ciągle biegliśmy pod górę. Niby nachylenie niewielkie, ale mój organizm od razu ogłosił alarm i szykował się do strajku. Swoją drogą to zastanawiające jak organizatorom udało się zbudować tak trasę, że ciągle pod górkę, a jak dobiegliśmy do mety niewiele oddalonej od startu, to wcale nie byliśmy wyżej. Cuda jakieś.
A tak w ogóle to myślę sobie, że oprócz kategorii wiekowej, w obrębie każdej z nich powinny być jeszcze podkategorie wagowe, jak w boksie. Bo jednak jest różnica czy człowiek na metę dotaszczy 50 kg, 70, czy 80. Co o tym myślicie?
Ostatni odcinek, od PK 16 do mety, oczywiście biegnący pod górę (wiem, mogłam wybrać inny wariant powrotu) ledwo już człapałam. Kiedy wreszcie dotarłam do lampionu i puszki miałam ochotę je ucałować ze szczęścia, że to już koniec.  Ale muszę przyznać, że widziałam osoby w gorszym stanie - na przykład Paweł, Ania, Adam. Niewiele brakowało, a dosłownie daliby z siebie wszystko. Ja do aż takich poświęceń chyba nie jestem zdolna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz