środa, 5 lipca 2017

Relacja alternatywna - czyli "Mokry dzień pierwszy"

Grillowane Kosmatych InOków to impreza kultowa. No bo gdzie robi się 100 km na MnO?
Zaczyna się niepozornie – od dojazdówki (niestety wszystkie TRInO w okolicy mamy już zaliczone) – na której tradycyjnie już próbujemy rozjechać Przemka.
Potem pewne novum, czyli brak prądu (do tej pory Grilloki miały stanowczo wyższy stopień zasilania), ale co tam, prąd do chodzenia po lesie nie jest specjalnie potrzebny. Zatem po zrzuceniu dóbr wszelakich przywiezionych do bazy pobraliśmy mapy i poszliśmy zbierać zdeformowane puszki po piwie. Ogólnie to na Grillokach mieliśmy zbierać puszki niezdeformowane i półlitrowe, więc ten etap z puszkami (o jakiejś biegunkowej nazwie) okazał się mało przydatny.
Idziemy zbierać puszki z biegunką

Ale cóż, poszliśmy i zmierzyliśmy się ze zdeformowaną mapą. Deformacja obejmowała nie tylko zniekształcenie czasoprzestrzenią, ale także zaniknięcie  w terenie wielu elementów drożni, które były na mapie. 
Jakoś tak w Puszczy Bolimowskiej te drogi zanikają hurtowo, bo w połowie etapu, gdy zostawiwszy Moją Drugą Połowę biegłem podbić punkt na drodze jednej z tych, co się ukryła, dogonił mnie znajomy Chrumkający Samochód, który także szukał jakiejś zaginionej drogi dojazdowej do bazy. Po ustaleniu, że to nie ta droga na której jesteśmy, rozdzieliliśmy się każdy w swoją stronę. Ja pognałem w mokre krzaki szukać lampionu, a potem Mojej Drugiej Połowy.

Po powrocie do bazy już zaczynał gęstnieć tłum uczestników. Dobrze, że zegar startowy jest na baterie, bo prądu ciągle nie oddali. Jakieś plotki krążyły o leżącym słupie i przewodach moczących się na okolicznych łąkach. Na dworze ciemniało, a prądu ciągle nie było. Na szczęście latarki mieliśmy naładowane w domu.  Naładowane, ale sprawne w 50%. Ta Renaty świeciła tylko tylnym czerwonym światełkiem. Chyba nie o takie świecenie chodzi na etapach nocnych, ale w naszej kupie bagaży znalazło się kilka niezawodnych latarek zapasowych (tych niezniszczalnych z Biedronki).
Na etapy nocne szliśmy już oddzielnie – ja na TZ, Renata na TO. Na pierwszy ogień (znaczy pierwszą noc) wybrałem etap „podwójny”.  Etap zapowiadał się „mokro” - wprawdzie przy starcie z nieba nie padało, ale wszystko było mokre po deszczu, który zakończył się przed chwilą. Pierwsze wyzwanie – walka z UFOlotami. Bez długiego tłumaczenia na starcie przez autora nie wpadłbym jak te UFOloty się łączą - czy podleciami , nadleciami czy kopułciami;-). Okazało się , że „dziubkami”. Dobrze, że na startowym fragmencie były 2 PK.  Kopułka do tego  UFOlotu wyszła mi pusta, bo co za sens ma odbijać pół kilometra w bok? No cóż, jednak UFOmapotwórcy inaczej rozumują i na koniec wyszło, że jednak należało iść „w bok”. Okazało się to na drugim UFOlocie, gdy szukałem czegoś na górnej kopułce, a nie było tam niczego, co by odpowiadało mapom. Tu spotkałem Chrumkające TO i ogląd ich mapy utwierdził mnie w przekonaniu, że pierwszą kopułkę ominąłem. Ale i tak tamtędy będę wracał po 2 etapie więc jakoś da radę. Trzeci pojazd. Szukam górnej kopułki. Jakaś przecinka, ale zarośnięta po pas. Przedzieram się przez trawy, pokrzywy i jeżyny. Woda chlupie wesoło w  butach. Nic tu nie ma! Coś mi się nie zgadza. Na wszelki wypadek szukam pod spodem UFOlotu i znajduję teren pasujący do jednej z kopułek. Nie wiem do tej pory, skąd on się tam znalazł – bo miał być na innym UFOlocie ( z opisu nic nie wynikało o oderwanych kopułkach, ale widać OBCY mają inną logikę niż nasza!) Ogólnie przeczesałem co się dało w górę i w dół od każdego pojazdu, coś tam dopasowałem, ale z mapy, opisu nie dawało się ustalić co do czego chyba, że przez przypadek lub konsultację z mapą TO. Dotarłem na śródmecie po czasie, zmęczony i przemoczony bez 4 PK (lokalizację 2 z nich znałem, a 2 podejrzewałem, bo w jednym miejscu była skarpa, choć nie pasowała w żaden sposób do reszty pojazdu).
Drugi etap nocny wydawał się sensowniejszy. Tzn. jakieś absurdalnie długie przeloty „na azymut” rzędu 500 m po ciemnym, podmokłym i zakrzalonym lesie (bo dróg na większości mapy zabrakło).  Ale jest schemat i wiadomo jak wrócić, a nawet jak łączą się poszczególne elementy. Spotkałem zaraz przy drugim PK Krzysztofa i zerknąwszy na mapę TO widziałem, że jest sporo równoległych dróg prowadzących w kierunku trzeciego PK, więc wybrałem jedną z nich zamiast iść na azymut. Oczywiście trafiłem na taką z wodą „po kostki” miejscami. Dotarłem do poszukiwanego rowu, ale nie wiedziałem czy mój PK jest w lewo, czy w prawo. Znowu czesanie. Wreszcie znalazłem. Zaraz potem spotkałem Przemka, który robił etapy w odwrotnym kierunku. I oczywiście poszedłem dalej… ale w złym kierunku. Tak ze 400 m.  Wrrr. Musiałem wrócić i lecieć już na właściwy PK spotykając przy okazji Renatę i DM. Mając pełniejszą mapę, podpowiedzieli mi, że tą drogą , którą wcześniej przez pomyłkę szedłem dojdę prawie na następny mój PK. Duże ułatwienie, bo element w kształcie litery Y po którym chodziłem, nie zawierał drożni ani żadnych elementów charakterystycznych na dystansie pół kilometra. Po drodze spotkałem Andrzeja ze Sławkiem. Jako, że kierunek przejścia był ten sam ruszyliśmy dalej razem. Przy PK 183 trochę odurzył nas zapach padłego jelonka i w efekcie zakręciło nas poszukiwanie PK 191 i okolicznych „podwójnych” punktów. Dalej punkty były już gęsto, więc to właściwie formalność. Na koniec okazało się, że spryciarze Andrzej ze Sławkiem „końcowe” punkty drugiego etapu zaliczyli zaraz po starcie. Ja miałem jeszcze do potwierdzenia brakujące punkty z etapu pierwszego. Andrzej i Sławek utwierdzili mnie z podejrzeniu, gdzie szukać tych brakujących punktów, więc pod koniec odłączyłem się i pobiegłem po raz kolejny na pierwszy etap. Powoli zaczynało świtać. Znalazłem skarpę, na której już wcześniej byłem i jakiś lampion. Ustawiłem wycinek (do tej pory nie wiem, jak on się łączył z UFOlotem, bo ani na styk ani na zakładkę nie pasuje) i na azymut pobiegłem w kierunku górki. Górka była, ale bez lampionu! Wróciłem i raz jeszcze. Ciągle trafiałem w to samo miejsce. Obszedłem je kilka razy tracąc cenny czas, ale lampionu nie znalazłem. A podobno inni znaleźli, więc coś nie tak. Na zewnątrz coraz jaśniej, a to etap nocny, więc najwyższa pora wracać. Po drodze jeszcze jeden oczywisty punkt mi został z etapu 2 – na górce więc „dla kompletu” wbijam go jako „świadomego stowarzysza” do tego z etapu 1, bo jak najbardziej jest na wycinku z tego etapu! Wracam na metę chyba jakoś tak na pograniczu ciężkich minut. W bazie „ciemno”, nie ma wody i senna Ania na posterunku przy zegarze. Na chwilę wskoczyłem do Rawki i spać. Z rana, czyli za chwilę czas kolejne etapy!

c.d.n.

3 komentarze:

  1. Niestety latarki z Biedronki nie tylko nie są niezniszczalne, ale wręcz ulegają dziwnego typu autodestrukcji samodzielnie włączając się w plecaku (oczywiście bez dotykania wyłącznika). Na starcie ma się wtedy latarkę pięknie rozładowaną :-(
    Leśny D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jestem pozytywnie zaskoczony latarkami z Decathlonu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Potwierdzam - latarki z Decathlonu są całkiem w porządku.
    Leśny D.

    OdpowiedzUsuń