poniedziałek, 24 lipca 2017

Nazwa zobowiązuje!

Powoli docieram do okresu, gdy powielam swój start w kolejnej pięćdziesiątce. Powielam oczywiście po roku, w edycji 2017. Cała przygoda z 50-tkami zaczęła się od Orientiady, a tu kolejna edycja już za 2 tygodnie! Druga w kolejności była Jurajska Jatka – niestety w tym roku termin mi koliduje z czymś innym i zostaje „jej siostra” czyli Świętokrzyska Jatka. Nazwa prawie taka sama, organizatorzy właściwie także, ciut przesunięta lokalizacja, ale z mojego punktu zamieszkania odległość i kierunek bardzo zbliżone.
Nasza ekipa
Jak zwykle przedstartowe zbieranie ekipy (ostatnio reprezentacja Stowarzyszy jest liczna na wszelakich długodystansowych imprezach), przesuwanie terminu Wakacyjnego Serca z Lampionem (skoro kierownik imprezy oraz budowniczy części tras jadą na Jatkę w sobotę, Serce przeniesiono na niedzielę) i wyznaczanie jakie TRInO zaliczyć po drodze. I oczywiście liczne przedstartowe „przepychanki” z Hubertem „kto wygra”. Jak się okazało wygrała pogoda.  Przynajmniej z nami – ja jeszcze w upale nie podbiegałem – teraz wiem, że po płaskim nawet się daje, tylko lepiej lżejsze buty założyć, ale Barbara z założenia odmówiła biegania w upale. Na szczęście mieliśmy ukrytego asa w rękawie (a nawet dwa asy), ale o tym później.
Jak zwykle udało wyjechać się z Warszawy przed największymi korkami, ale co z tego, skoro ekspresówka do Radomia z powodu rozbudowy gwałtownie zmniejsza swoją przepustowość? Swoje i tak odstaliśmy. A w planie TRInO – niestety czasu starczyło na tylko jedno – odwiedziny u Sołtysa w Wąchocku. Odwiedziny i tradycyjna pizza.
Oczywiście na dojeździe do bazy zgubiliśmy się, a właściwie przejechaliśmy zjazd do miejscowości i wylądowaliśmy na wzniesieniu na południe od Czarnocina. Dalej już udało się trafić i znaleźć jedno z ostatnich miejsc parkingowych bezpośrednio przy szkole.
Wkrótce poczuliśmy się niczym gwiazdy filmowe – za każdym zakrętem na uczestników czaił się obrotny operator z dłuuugim kierunkowym mikrofonem na aparacie i filmował z ukrycia.
Wkrótce do bazy dotarł główny konkurent – Hubert oraz reszta Stowarzyszonej ekipy. Na niebie gwiazdy i droga mleczna zapowiadały fajną pogodę na sobotę. Wręcz zbyt dobrze zapowiadały tę pogodę.
Sobota – tradycyjnie od rana rozdzwoniły się budziki. Nawet nie trzeba swojego nastawiać, zawsze jakąś godzinę przed świtem zadzwoni komórka jakiemuś rannemu ptaszkowi. Na zewnątrz Pogoda przez duże P. - pewnie ze 20 stopni już jest, a słonko świeci jak szalone. Trasa ma być po odkrytym i lekko pagórkowatym, więc szykuje się gorący dzień.
Odprawa i strat przy stawie w środku miasta. Tu zagaduje nas miejscowy kamerzysta. Bardzo chce coś podpowiedzieć i pomóc, więc wypytujemy go czy  PK 17 jest na terenie podmokłym, jak pokazuje mapa i czy liczne cieki to jakieś głębokie i szerokie rzeki. Okazuje się, że teren podmokły wysechł, a cieki mizerne – dobra nasza.
Na starcie - zdjęcie "pożyczone" z FB organizatora

Odliczanie do startu i ruszyliśmy.  Szybkobiegacze wyrwali od razu na starcie, a my wolno i spokojnie – wariant od północy. Lampion nr 26 ma stać tuż obok miejsca na górce, gdzie wczoraj zawracaliśmy. Zaczynając podejście pod górę w oddali widzimy Huberta, który już biegnie do następnego PK – ten to ma zdrowie! Pod górę wyprzedza nas PKŻ, para biegaczy  z Kielc „na krótko” (a wręcz na bardzo krótko) i dziewczyna w koszulce Biegu Rzeźnika, która się reflektuje, że pobiegła nie w tę stronę co chciała.
Do PK 29 podbiegamy z PKŻ. Para biegaczy nas wyprzedza stanowczo. Punkt opisany bardzo odkrywczo „brzeg strumienia”. Na mapie – punkt „na niczym” – gdzieś na cieku wodnym. Ponoć opisy doprecyzowują to, czego nie widać na mapie – tu „brzeg strumienia” nie wnosi czegoś odkrywczego. Choćby opis typu „kępa krzaków na N od strumienia” byłaby lepszy. Ja tam jestem przeciwny stawiania PK „na niczym”, a na pewno w okolicy kilkuset metrów można by znaleźć obiekt występujący na mapie, lub choćby do określenia w opisie!
Widzimy, że reszta biegnie dalej wzdłuż strumienia. Patrzymy na mapę, do PK 35 pasuje iść dokładnie na południe. Widzimy, że ktoś z tej strony nadchodzi, więc daje się przejść. Szybka decyzja i ruszamy samotnie w innym kierunku niż reszta.
Tu konieczne jest małe wtrącenie – widząc Huberta umykającego w siną dal, zastanawialiśmy się nad „wzięciem zakładnika” w postaci PKŻ i wykonaniem telefonu ze stanowczym żądaniem zwolnienia, ale po PK 29 PKŻ oddaliła się wzdłuż cieku szybkim biegiem  i nie mieliśmy szansy jej dogonić!
Szybko dochodzimy do lokalnego asfaltu, potem kolejne pole i jesteśmy przy przystanku zaznaczonym na mapie. Ktoś tam z lewej nadbiega (zdaje się, że był znacząco  przed nami na PK 26). Teraz pod górę, więc idziemy, ale z górki podbiegamy, pędem wyprzedza nas „Niebieski”. W Zięblicach skręt w lewo i szukamy kolejnego PK opisanego jako „brzeg strumienia”. Coś podejrzanie dużo w opisach tych „brzegów strumienia”. Szukamy lampionu nie na tym strumieniu – bo lampion stoi na rozwidleniu strumieni i taki być powinien opis. I to od strony, której mapa nie sugeruje. Ale co tam, wszystkie okoliczne krzaki przeczesaliśmy pomimo, że lampion wisiał „widokowo” przy głównej drodze.
Pierwotnie do PK 38 zastanawialiśmy się nad przebiegiem asfaltowym – okrążającym wzniesienie, ale zauważyliśmy, że „droga na skróty” wygląda całkiem porządnie.  Idziemy więc „na skróty”. Za nami podąża ten spotkany przed PK 35  „Niebieski” zawodnik (miał on jakieś problemy z mapą na skręcie w  Zięblicach, więc został za nami).
PK 38 to „brzeg stawu”. Idąc przez wieś widzimy grupkę  4 uczestników buszujących w jakimś zagłębieniu z roślinnością wodną po lewej. Ale stanowczo za blisko – staw miał być ze 300 m dalej, za ostatnimi zabudowaniami. Mijając ich dopytujemy się z uśmiecham czy znaleźli lampion:-) Ruszają za nami. I wyraźnie boją się nas wyprzedzić. A staw jest tam, gdzie miał być.
Do PK 37 jedyny kawałek przez las. Organizator coś mówił, że drogi w lesie się nie zgadzają. Na początku jest wyraźna droga, która zaczyna zanikać. Para biegaczy „ na krótko” wyraźnie puszcza nas przodem, a para chłopaków (także na krótko) próbuje lecieć gdzieś na azymut. My spokojnie idziemy/podbiegamy drogami – byle w dobrym kierunku i wkrótce wybiegamy na polanę przy leśniczówce. Wkrótce zza krzaków wypadają ci, co poszli na azymut. Teraz lecimy szukać drogi do PK 37. W założonej odległości jakoś nie widać nic zachęcającego. Ci „ na krótko” nie kwapią się wejść w krzaki. My wreszcie z Barbarą decydujemy się na desperacki krok i wchodzimy w pokrzywy. Musimy cofnąć się ze 200 m, a pokrzywy wyższe od nas. Ale co to za impreza bez pokrzyw? Dostrzegamy wreszcie staw i forsujemy strumyk – tradycyjnie jego brzeg postanawia wciągnąć mi buta – ale się nie daję! W okolicy, gdzie powinien być lampion docieramy razem z „krótkimi biegaczami”, ale w odróżnieniu od nich jesteśmy malowniczo poparzenia pokrzywami i oblepieni różnym zielonym świństwem. Chwilę trwa szukanie lampionu w miejscu opisanym „skraj mokradeł”.
PK 37 wymagał chwili szukania
Dalej prosta droga do punktu żywieniowego. Ciężko zabłądzić na asfalcie. Choć właściwie słonko tak dopieka, że udar słoneczny może się zdarzyć, a wtedy wszystko możliwe. Coś tam podbiegamy, choć idzie nam coraz gorzej.
Gdy dobiegamy do remizy wita nas… kurtyna wodna i basen. Barbara nagle ożywa i wpada w środek mgiełki rozpylanej przez strażaków, nie zważając na telefon, mapę i kartę startową. Ja ją w pełni rozumiem! Choć czemu ominęła basen?
Kurtyna wodna na PK 34

Żurek i woda!

Mokry buff trochę pomaga na upał
Żurek z kiełbaską wciągam ekspresowo,  bo trzeba jeszcze się ochłodzić, dolać wody do bidonu i żołądka. Ale trzeba ruszać dalej. Na liczniku coś koło 20 km, więc zostało jeszcze ze 30. A upał coraz gorszy. Za chwilę spotkamy idącego z naprzeciwka Marcina O. z trasy TP 25. Jakoś rześko nie biegnie wcale!
Przed nami PK 30 – znowu „brzeg strumienia” zamiast „rozwidlenia strumieni” – ech te opisy! Wracamy na PK 28 po drodze spotkamy Piotra K. z TP 50 idącego z naprzeciwka. Jest widać trochę przed nami, ale nie jakoś tak dużo i wcale szybko nie biegnie! Podpowiada nam, że Hubert „trochę nas wyprzedził”. My to wiemy i bez niego;-)
Doganiam Renatę z Krzysztofem
W Kolosach z daleka dostrzegam Moją Druga Połowę z Krzysztofem. Rzucam hasło „biegiem”. Udaje się ich dopaść, choć normalnie maszerują prędzej niż my! Razem idziemy na  PK 28. Okazuje się, że Krzysztof zgubił kartę startową gdzieś koło PK 18 – obiecujemy poszukać.
Krzysztof na PK 28 bez karty startowej

Renata na podejściu do PK 28
Na PK 24 pod górę i na skróty. Oj ciężko idzie! PK 24 to chyba najwyższy punkt na trasie z całkiem fajną panoramą. Przed kurhanem przygarniamy jakiś dwudziestopiątkowców wyraźnie ożywionych po wizycie w sklepie. Na PK 24 miała być woda,  ale  znajdujemy tylko puste butle.  Szkoda, bo izotonik  z plecaka zaczyna już nie smakować.
Widokowy PK 24
PK 27 widać w oddali. Zostaje do niego iść „na skróty” miedzami pomiędzy polami. Tu można zrobić ranking „po jakich polach najlepiej się chodzi”. Stanowczo odradzam ziemniaki (nierówno) i wysokie zboża (bo łapią za stopy).


Za to polecam cebulę (ale to będzie dopiero za chwilę). Wreszcie docieramy do PK 27. Rzut oka za plecy – ciągle widać kurhan z PK 24, ale gdyby iść w przeciwnym kierunku, pofałdowanie terenu skutecznie ukrywa przed wzorkiem granice pól – można łatwo się „wkopać” w jakieś mało przebieżne uprawy – my idąc z góry mieliśmy komfort oceny całej trasy i wyboru najlepszej drogi.
Kolej na PK 32 najbardziej oddalony na wschód. Pustostan. Tu także resztki wody – znaczy puste butelki z dwoma łykami wody. A szkoda, bo tu wyraźnie człowieka suszy. Na wyjściu z PK spotykamy znajomą parkę biegaczy „na krótko”.
Teraz przed nami najgorszy chyba przelot drogami (i pod górę) do PK 17 przy Wiślicy. Zero cienia, upał. Liczyliśmy na jakiś sklep w okolicy z zimną colą… a tu nic. Jakieś dwa zamknięte na głucho. I kolarze z trasy rowerowej przemykający tu i tam. Zastanawiałem się czy jakiegoś nie poprosić, by skoczył do sklepu po zimną colę. Przed PK 17 spotykamy jakąś dwójkę idącą z naprzeciwka, wyraźnie mająca już dość słońca. W takim tempie raczej w limicie się nie wyrobią!
PK 15 Jurków „Mostek nad drogą”. Mostek okazał się bardzo malowniczy i zaskakujący.
PK 15 - nad drogą "mostek" z lampionem


I oczywiście żadnego sklepu! A mi już zagotowały się podeszwy. Po Orientiadzie rok temu, gdzie totalnie odbiłem sobie podeszwy, zwykle tak koło 50 km zaczynam je czuć, a tu temperatura dołożyła, że dopadło mnie wcześniej. Dobra -  na Barbarę spadnie cała  odpowiedzialność za nawigację, a ja muszę chwilę powalczyć ze swoimi podeszwami.
Do PK 18 widzie jakaś droga niezaznaczona na mapie. Tzn. tylko do jakiegoś domu dokładnie na azymucie. W akcie desperacji idziemy do gospodarstwa z prośbą o „wiadro zimnej wody”. Dostajemy końcówkę węża z zimną wodą! Ile takiej wody można w siebie wlać? Hektolitry – aż chlupie w brzuchu! Także można polać głowę i wszystko, co się da!
Odświeżeni, przez pole cebuli (za pozwoleństwem właściciela) prosto do PK 18. Pola cebuli polecamy do szybkiego marszu!
Najwygodniejsza uprawa do przejścia to pole cebuli!


Selfie z cebulą - takiego zdjęcia nie może zabraknąć!
Tu chwilka poszukiwania ukrytego lampionu. Karty Krzysztofa nie znaleźliśmy.
PK 18 - miała być "betonowa przegroda na rzece", a jest metalowa!
Przed nami trzy ostatnie punkty. Niby powinno się ochładzać, a wrażenie takie jakby słońce przygrzewało coraz mocniej. W zasięg wzroku piechurów zero, ale co chwila pojawiają się jacyś rowerzyści. Na PK 19 znaleźliśmy zapasy wody! Szkoda, że nie było takiej ilości butli na PK 32.
Teraz długi przelot i ostatnie dwa PK. Żona sms-uje, że Hubert już na mecie na 2 miejscu. Odpytujemy Chrumkającą Ciemność jak im idzie w tym upale – są cztery PK za nami. Przed nami PK 20. Chwilę wcześniej drogowskaz „Czarnocin 2 km”. Niby tak blisko, a my musimy naokoło i jeszcze na jakąś górę iść. Takie drogowskazy są strasznie demotywujące! Do PK 20 idziemy troszkę naokoło od asfaltu i drogę przegradzają nam płoty i zabudowania. Na szczęście płot udaje się pokonać, ale musimy się cofnąć ze 100 metrów.
PK 21 widać z daleka. Znaczy widać górę, gdzie jest „drzewo pod szczytem”. Idziemy. Bo biegać to już nie idzie. Szczególnie pod górę. Wreszcie zdobywamy lampion. SMS do Żony żeby leciała do sklepu po zimną colę. Niby 2 km do mety, ale większość pod górę i z podbieganiem kiepsko. Gdyby nie było pod górę wyrobilibyśmy się przed 9-cioma godzinami, a tak finiszujemy z czasem 9:16. Oczywiście dopada nas kamera i inne takie. Ale marzymy tylko o chłodnym prysznicu. I obiedzie (jak to można się cieszyć, z niepodgrzanego obiadu!!!).
Medale i "Zasłużone" na mecie
Kobiece podium TP50
Barbara jak zwykle wskakuje na podium – miejsce 2 w K50. Wygrała ta dziewczyna z koszulką „Biegu Rzeźnika”, którą widzieliśmy na początku. PKŻ, z którą się ścigaliśmy na pierwszych PK, zaginęła – zanim wyjechaliśmy do domu dawała znać Hubertowi, że szuka PK18. Już bałem się, że zostaniemy posądzeni o jakieś likwidowanie konkurencji, czy co. Parki biegaczy „na krótko” także nie spotkaliśmy w bazie. Ogólnie 9 miejsce w open zajęliśmy. Jeszcze szybka dekoracja zwycięzców i uciekamy do domu – już za kilka godzin kolejna impreza przed nami! Wprawdzie  z Hubertem nie wygraliśmy, ale zrobił to nasz „as” ukryty w rękawie, czyli Mateusz :-). Miał jeszcze Robert wygrać, ale jemu coś nie poszło i jest niewiele przed nami.
Już w drodze powrotnej dostaliśmy informację, że Chrumkający zmieścili się w limicie bez 2 PK, a i PKŻ dotarła wreszcie na metę.
Jak widać „Jatka” w nazwie zobowiązuje i udało się jej mnie „zamęczyć”, a Barbarę „ugotować”. Liczyliśmy na czas poniżej 8 godzin, a  wyszło jak wyszło coś około 53 km.

Link do tracka:
 http://3drerun.worldofo.com/2d/index.php?idmult%5B%5D=-438725&idmult%5B%5D=-438726

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz