piątek, 27 października 2017

Jubileusz

We środę dopadła nas klęska urodzaju, czyli kumulacja. Nie, nie wygraliśmy w lotto, chociaż bardzo by mi to pasowało... Jednocześnie miało się odbyć pięćdziesiąte OrtInO oraz przesunięty o tydzień Spacer z mapą. Teoretycznie dawało się najpierw pobiec, a potem pójść, bo organizatorzy OrtInO byli skłonni czekać na biegaczy, ale... Ale co zajrzałam do prognozy pogody i za okno gdzie naprzemiennie mżyło, siąpiło i padało, tym większe miałam wątpliwości co do sensu wychodzenia z domu w ogóle, nie mówiąc już o udziale w dwóch imprezach. Jeszcze godzinę przed ewentualnym wyjściem nie byliśmy zdecydowani gdzie jechać. Ja, prawdę mówiąc, już siedząc w samochodzie nie wiedziałam przy której imprezie zaparkujemy, aczkolwiek sugerowałam odpuszczenie "Spaceru". Uff, pojechaliśmy do centrum. Jak się potem okazało nasza decyzja była bardzo dobra, bo ci, którzy zdecydowali się na biegi, najpierw pół godziny czekali w deszczu aż spóźnieni organizatorzy rozstawią trasę, potem lecieli w deszczu, a na koniec gruntownie przemoczeni musieli jeszcze maszerować na ortinowskiej trasie. My przynajmniej zmokliśmy tylko raz.
Tezetowska mapa okazała się łatwa, prosta i przyjemna - takie bardziej TU, więc wiedziałam co się dzieje i nawet brałam czynny udział. I to nie tylko w składaniu mapy (bo to w ogóle moja działka), ale i podczas marszu. Co prawda Tomek na tyle znał okolicę, że w niektóre miejsca prowadził na pamięć, a nie według mapy, ale i tak dwa razy pomyliły mu się kierunki i tylko moja czujność uratowała nas od pójścia na manowce. Chociaż, z drugiej strony, w kontekście tracenia zbędnych kalorii i kilogramów, to chyba jednak byłam zbyt czujna i być może drastycznie skróciłam trasę? Bo na metę przyszliśmy pół godziny przed limitem. Te pół godziny Tomek poświęcił na kalkowanie wycinków, żeby całość poskładać do kupy i wyznaczyć azymut, a na koniec i tak zrobił według mojej propozycji, czyli nanieść potrzebne PK na schemat i azymut wyznaczyć pi razy oko. Jak na pi razy oko to całkiem dobrze mu wyszło, bo dostaliśmy tylko 3 punkty karne za zadanie, które to 3 punkty zepchnęły nas na piąte miejsce, ale za to znaleźliśmy się tam w doborowym towarzystwie Marcina K.

Na mecie ciastem i "szampanem" uczciliśmy jubileusz imprezy, bo jednak pięćdziesiąta edycja to jest coś. Szkoda tylko, że ta pięćdziesiątka nie wypadła przy jakiejś bardziej sprzyjającej pogodzie, bo wtedy można by poświętować z rozmachem. Za to na sam koniec Barbara zaprosiła wszystkich współpracujących przy ortinach (autorów tras, ciast, rozstawiaczy i zbieraczy lampionów) do pubu na piwo, a tam było przyjemnie sucho i ciepło. Udało mi się narąbać jednym piwem (robię się coraz bardziej ekonomiczna jak widać) i mimo, że po powrocie do domu zrobiłam kolację, zjadłam ją, wykąpałam się i położyłam do łóżka, to jakoś nic z tych czynności za bardzo nie pamiętam. Za to mogę teraz mówić, że 50 OrtInO było tak huczne, że mi się film urwał:-)

4 komentarze:

  1. To był dobry wybór zdecydowanie. "Spacer" żal było odpuścić, bo wpisowe opłacone, ale post factum OrtInO było lepszym wyborem! A jak dotarliśmy na start przemoczeni solidnie po 20, to już nawet nie poszliśmy na trasę tylko zostawiliśmy termos z herbatą i pojechaliśmy suszyć się przy kominku...

    OdpowiedzUsuń
  2. OrtInO było super, nawet mimo deszczu! Mam też niejakie wrażenie, że tym razem TZ było łatwiejsze niż TU...
    Leśny D.

    OdpowiedzUsuń