Startowaliśmy na TZ i okazało się, że była to słuszna decyzja. Mapa składała się z klocków typu tetris, które miały mieć wspólne skrajne elementy. Nam akurat uparcie wychodziło, że klocki przylegają do siebie, a nie że mają jakieś wspólne części, tym niemniej dość łatwo dawało się dopasować jeden do drugiego. Tradycyjnie ja dopasowywałam, a Tomek doprowadzał, czyli każde robiło to, na czym się zna. Dopiero kiedy zaczęły się wycinki zlustrowane zrobiło się troszkę trudniej, ale przecież nie na tyle żebyśmy sobie nie poradzili. W opisie wyczytaliśmy, że punkty należy potwierdzać w dowolnej, ale logicznej kolejności. Zupełnie nie wiedzieliśmy na czym ma polegać ta logiczność, więc robiliśmy jak wyszło. Mam nadzieję, że wyszło logicznie.
Znajomość terenu wykorzystaliśmy w zasadzie tylko raz, kiedy Tomek rozpoznał na mapie ogrodzenie z charakterystycznym wcięciem i poprowadził dalej na pamięć. Nawet i ja przypomniałam sobie, że kiedyś tam biegałam.
Gdzieś w 3/4 trasy dołączył do nas Tomek G., bo nudno mu było samotnie chodzić i tak już we trójkę dotarliśmy do mety. Na mecie obejrzeliśmy sobie mapę TU i wiecie co? Oni chyba mieli trudniej. U nas nawet po zrobieniu błędu dawało się dalej iść dobrze, u nich jeden błąd pociągał za sobą kolejne. I tak to jest z tymi poziomami trudności.
Na głowach mamy firmowe czapeczki Zielonki - tacy lokalni patrioci jesteśmy! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz