środa, 27 stycznia 2021

WM Tour 1 Malcanów z morsowaniem w tle.

Wbrew pozorom w niedzielę wcale nie odpoczywaliśmy po choszczówkowym bieganiu, tylko pojechaliśmy do Malcanowa na pierwszy trening przed WM Tour. Pogoda co prawda zupełnie nie zachęcała, bo padało, ale jak się już zapisaliśmy, to jechać trzeba. Agata w ten weekend całkowicie odmówiła współpracy, więc dla zachowania tradycji, że raz w weekend przyjeżdżamy we trójkę, po drodze zgarnęliśmy Basię i ekipa była w komplecie.

 Idziemy do bazy zawodów.

W Malcanowie okazało się, że przy jeziorku, gdzie mieliśmy bazę zawodów, jest wielki tłum, bo oprócz nas przyjechała grupa morsów oraz zwykli spacerowicze. Co popatrzyłam na tych wariatów w przerębli, to robiło mi się coraz zimniej i jednocześnie coraz bardziej cieszyłam się, że u mnie szaleństwo poszło w BnO, a nie w morsowanie.

 
Ci co wychodzili z wody, wyglądali patriotycznie - od góry biali, od dołu czerwoni:-)

Sprawnie ogarnęliśmy biuro i pobranie map i czym prędzej ruszyliśmy na start. Wciąż padało, więc trzeba było jak najszybciej pobiec, żeby się rozgrzać.

 Start!
Na jedynkę zachowawczo pobiegłam drogami, żeby przynajmniej buty mieć jeszcze przez chwilę suche. Zresztą wcale dużo nie nadkładałam i myślę, że większość osób wybrała taki wariant. Dwójka była dość daleko. Najpierw ruszyłam na azymut, a potem wstrzeliłam się w jedną z kilkunastu ścieżek biegnących w słusznym kierunku, ale żeby nie było za łatwo, każda z nich przywalona była ściętymi gałęziami. Do dziś bolą mnie nogi od podnoszenia kolan prawie pod brodę. 
Trójka i czwórka były już na wydmie, ale jeszcze dawałam radę biec. W międzyczasie deszcz zelżał, las zrobił się przyjemniejszy, bez gałęzi pod nogami. Przy piątce spotkałam Tomka, a po chwili nadbiegła też Basia.

Na piątce
Z piątki na szóstkę w sumie mogłam pobiec wygodnie ścieżkami, ale nawet mi to nie przyszło do głowy. Mam już wyrobiony odruch, że najpierw ustawiam kompas, potem biegnę, a potem ewentualnie patrzę czy to ma sens. Nawet jak nie ma, to i tak już dalej biegnę. Fakt, że na azymut było krócej, ale czy szybciej? Nie wiem.
Kolejne punkty bezwzględnie były już azymutowe, ale łatwe i nie miałam żadnych trudności z trafieniem. Drobny problem miałam z trzynastką, bo trochę zniosło mnie w prawo, a ślepota nie doczytałam z mapy, że lampion będzie na najwyższym wzniesieniu i łaziłam dookoła. W końcu poszłam do skrzyżowania żeby się prawidłowo namierzyć i to rozwiązało problem.
Między trzynastką a czternastką znowu spotkałam Tomka, ale biegł na inny punkt niż ja.
Przy szesnastce nie zauważyłam karpy i przebiegłam obok, ale bo też tam były takie ilości gałęzi na ziemi, że malutka, niepozorna karpa wcale nie rzucała się w oczy. I lampion jakoś tak był ukryty i nie świecił po oczach z daleka. Pewnie dłużej zabawiłabym na szesnastce, gdyby nie inni zawodnicy, którzy też mieli ten punkt i swoją obecnością wskazali mi miejsce.
Reszta punktów weszła bezproblemowo, szczególnie, że inostrady były już bardzo wyraźne, a i tłum ludzi powoli podążał w stronę mety.

 Tradycyjne metowa fotka:-)

Żeby nie wredna pogoda to byłby całkiem fajny wypad do lasu, ale z drugiej strony co spojrzałam na morsów w przerębli, to od razu miałam pewność, że to BYŁ FAJNY WYPAD DO LASU :-) Jak to punkt widzenia zależy od miejsca marznięcia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz