czwartek, 14 stycznia 2021

ZPK, czyli zemsta na Parku Młocińskim.

Park Młociński sponiewierał mnie niedawno nocą, więc nie mogłam przepuścić okazji, żeby się na nim nie zemścić za dnia. W niedzielę całą trójką wybraliśmy się na BPK, co to go w ostatniej chwili Barbara zorganizowała, kiedy okazało się, że niedziela zieje pustką.
 
 Idziemy po mapy.
 
 
Najważniejsze - włączyć zegarek przed startem!

Pierwszy punkt był daleeeko od startu, ale w zamian mogliśmy dobiec do niego alejką niemal na samo miejsce. Dwójka już po lesie, na azymut, z rowem w połowie drogi, który bardzo ostrożnie przekroczyłam, bo grzybobranie na rowie jeszcze trochę czuję i przed rowami nabrałam dużego respektu. Ten rów zresztą przekraczaliśmy jeszcze kilkukrotnie, tak dla urozmaicenia trasy:-) 
W okolicach trójki spotkałam wszystkich startujących przede mną oraz tych, którzy mnie wyprzedzili. Bo trójki nigdzie nie było. Słupek ZPK miał stać na polance, ale w związku z wycinką polanki były co kawałek, a dla odmiany słupka nie było widać nigdzie. W końcu znalazł się - przywalony gałęziami i ledwo widoczny. Ci, którzy biegli z opcją BPK mieli łatwiej, bo nawet jeśli przypadkiem trafili w odpowiednie miejsce, ale nie zauważyli punktu, to telefon zapipał im, że to tu.

PK 3
Z potwierdzaniem punktów to w ogóle były nierówne szanse - jedni biegli na pipanie i nawet nie musieli za bardzo zbliżać się do słupków, inni na zegarek, więc wystarczyło dobiec i nawet nie zatrzymywać się, a najgorzej mieli ci, którzy pracowicie podbijali dziurkaczem karty startowe. Nie żeby ktoś narzekał (a przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo), bo raczej większość biegnie dla fajnego spędzenia czasu, a nie po laury pierwszego miejsca, więc tak tylko jako ciekawostkę podaję.
Od trójki zaczęło robić się coraz trudniej - mało przebieżny, zakrzaczony las z różnymi zdradliwymi przeszkodami pod nogami oraz wzniesienia i obniżenia dawały trochę popalić. Ja akurat miałam do wybiegania pewien smutny problem, więc im było gorzej, tym dla mnie lepiej, bo skupiałam się na biegu i przez chwilę nie myślałam o tym, co mnie gnębiło.
Do szóstki nawigacyjnie szło bezproblemowo, chociaż z tym nawigowaniem to tak było trochę naciągane - biegła nas cała gromada i mapy pilnowali chyba tylko liderzy. Co jakiś czas odpadałam od grupy, jeśli pobiegli szybciej, a ja nie mogłam nadążyć, ale kiedy tylko zacięli się na czymś - doganiałam ich. W drodze na siódemkę zaliczyłam trzynastkę, ale przede mną ktoś zrobił dokładnie to samo. Widocznie sama się narzucała.
Z dziesiątki na jedenastkę, a potem dwunastkę była chwila oddechu, bo niemal pod same punkty można było dobiec główną alejką, więc wygodnie i w miarę szybko.
Z czternastki na piętnastkę był długi przelot, ale za to ścieżką, a przed siedemnastką czekał już Tomek i poganiał mobilizował mnie aż do samej mety, żebym nie zostawała w tyle. Nie było to łatwe, bo byłam już wykończona, ale tradycyjnie na ostatnich metrach dałam z siebie wszystko. 
 
Kto pierwszy podbije?

 
 Takie tam przepychanki na mecie.
 
Potem czekaliśmy na Agatę, która co prawda miała krótszą trasę, bo wybrała opcję scorelauf, a nie klasyk jak my, ale ona pokonuje dystans rekreacyjnie i statecznie. I jeszcze ostatnie pięć punktów odpuściła.! Zbulwersowało nas to, ale co zrobić. Najważniejsze, że byliśmy i miło spędziliśmy czas.
 
Meta nie zając - nie ucieknie.
 

Pobiegane!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz