sobota, 2 stycznia 2021

GPS-O w Wesołej na dobry początek roku.

Zanosiło się na to, że pierwszy dzień roku spędzimy w domu zamiast w lesie, bo zwycięzca ubiegłorocznej Noworoczno-Bąbelkowej InO nie przejawiał żadnej działalności związanej z organizacją zawodów. Ponieważ jednak świat nie znosi pustki, tuż przed Nowym Rokiem pojawiły się dwie inicjatywy - Noworoczny GPS-O i Noworoczno-Bąbelkowy Spacer z Mapą. Jak nie ma, to nie ma, a jak zrobią, to nie wiadomo czy się rozdwoić, czy jak. Ponieważ GPS miał być niemal tuż za rogiem, czyli w sąsiedniej wsi, to padło na bieganie, a nie na spacerowanie.
Po odespaniu sylwestrowych szaleństw (he, he) w noworoczny poranek koło południa, we trójkę zjawiliśmy się na starcie. Do wyboru mieliśmy trzy trasy i oczywiście, jak nakazuje rodzinna tradycja, obsadziliśmy wszystkie trzy.

  Rodzinnie w Nowy Rok. (Fot. A. Krochmal)

Ruszyłyśmy ze startu razem z Agatą, bo do szóstego punktu miałyśmy taką samą trasę. Tomek zresztą też, ale on woli indywidualnie, za co go zresztą pokarało, bo miał problemy z dobrym rozpoczęciem biegu.

Pierwsze koty za płoty!

Na jedynkę poszłyśmy niemal po linii. Dowodziłam zespołem i bardzo, bardzo się starałam, żeby nie zrobić sobie obciachu i nie zgubić się już na początku. Niestety, na obciach nie trzeba było długo czekać i już przy dwójce zniosło mnie w prawo i choć mniej więcej wiedziałam gdzie jesteśmy, to potrzebnego dołka nie mogłam wyczesać. Nie chciało mi się schodzić do drogi i namierzać się od skrzyżowania i tak na oko celowałam gdzie by to mogło być. Po chwili przemknął koło nas Krzysiek, a ponieważ mógł biec tylko na dwójkę, więc podążyłyśmy jego śladem. I to było słuszne.
Trójka weszła gładko, więc myślałam, że dalej też tak będzie. Agata chciała na czwórkę trochę naokoło, ale bezpiecznie ścieżkami pod sam punkt, ja jednak twardo na azymut. No i pokarało mnie. Źle oszacowałam odległość i kiedy już nie wiedziałam czy jesteśmy przed punktem, czy za punktem, w końcu zarządziłam odwrót na drogę i podjęcie wariantu Agaty.
Na piątkę konsekwentnie chciałam azymutem i tu Agata już nie zdzierżyła i wyłamała się z zespołu. Ona poszła drogami, ja pobiegłam na przełaj. Spotkałyśmy się jeszcze za punktem, a potem już nasze drogi na stałe się rozeszły.
Jak tylko rozstałam się z Agatą, od razu przestałam się gubić. Czyżby przynosiła mi pecha? :-) Co prawda na ósemce nie zauważyłam słupka stojąc koło niego i zatoczyłam niewielkie kółeczko zanim go wreszcie wyłuskałam wzrokiem, ale to na pewno wina Tomka, bo był w pobliżu (spotkaliśmy się przy słupku) i wysyłał fluidy maskujące punkt.


PK 8

Ponownie z Tomkiem spotkaliśmy się przy dziewiątce, na którą on pobiegł łukiem, a ja po prostej, a potem jeszcze przez chwilę w drodze na dziesiątkę oglądałam z daleka jego plecy.
Drobny problem miałam z dwunastką, bo dość mocno ściągnęło mnie w prawo, ale udało się skorygować błąd. Dalsza część trasy poszła już znacznie lepiej - najwyraźniej nabrałam wprawy:-) Nawet na metę udało mi się trafić, chociaż chwilę trwało zanim zajarzyłam, że słupek z PK 17 jest moją metą, Nie wiem dlaczego byłam przekonana, że zastanę tam napis - meta.
Trasę pokonywałam sobie powolutku, bo najpierw z Agatą, a ona biega jak już naprawdę musi, a potem byłam po prostu zmęczona. Zresztą od samego początku zakładałam raczej rekreację niż wyścig.
A tak wyglądała trasa:

Ślad zielony - Agaty, czerwony - mój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz