poniedziałek, 12 lipca 2021

Michałów-Reginów zamiast Lidzbarka Welskiego

W tym roku po raz pierwszy nie pojechaliśmy na Grillowanie Kosmatych InOków. Powstrzymała nas abstrakcyjna cena za nocleg w bazie (a nocleg poza bazą to już nie to) i zbyt duża odległość, żeby pojechać tylko na jeden dzień. Poza tym wizja grillokowych map nieco nas przerażała, bo ostatnio głównie biegamy i przywykliśmy, że na mapie jest wszystko i bez udziwnień Trudno, musimy z tym jakoś żyć. Na szczęście od weekendowej nudy wyratowały nas PUKS Młode Orły i BKS Wataha.
W sobotę świtkiem koło dziesiątej  zjawiliśmy się w okolicach strzelnicy w Michalowie-Reginowie na Puksowym treningu. Moja trasa miała mieć aż 5 km, a Tomka była jeszcze dłuższa.Trochę mnie to przerażało, bo ostatnio to ja ruszam się jak mucha w smole. 
Start spod linii energetycznej i.. prosto w krzaki. 



Dynamiczny start.

Punkt pierwszy wyglądał na łatwy, bo był w bardzo charakterystycznym miejscu, ale mi i tak udało się przejść obok wielkiego drzewa, na którym wisiał lampion, bo wisiał od drugiej strony drzewa i nie rzucał się w oczy. Poza tym bardziej zajęta byłam osobą Włodka wyglądającego Beatki niż śledzeniem, gdzie jestem. Dopiero podpowiedź, żebym się odwróciła naprowadziła mnie na trop:-)
Trochę się ogarnęłam i do piątki szło dobrze. Z piątki na szóstkę był nieco dłuższy przebieg i zniosło mnie w prawo do ścieżki, ale na szczęście z daleka zobaczyłam ogrodzenie, które było zaznaczone na mapie, więc miałam się od czego namierzyć na punkt. Tak po prawdzie to ta szóstka nie stała tam, gdzie była zaznaczona na mapie, ale nawet gdyby stała, to i tak by nic nie zmieniło:-)
Na siódemkę szłam idealnie i musiałam minąć rowek dosłownie o metry, ale bujna roślinność zasłaniała wszystko. Doszłam niemal do ogrodzenia strzelnicy, więc wiedziałam, że muszę zawrócić. No to zawróciłam, ale tak na oko, bez namierzania się od czegokolwiek, na zasadzie - a może się uda. No niestety, nie udało się. Wróciłam więc ponownie do ogrodzenia, tym razem na drogę wchodzącą na teren strzelnicy, ustawiłam kompas i powoli, uważnie śledząc strzałkę i licząc dwukroki ruszyłam przed siebie. Wcale nie wyszłam tak idealnie na punkt, ale na szczęście dojrzałam lampion w oddali. Jak to dobrze, że lampiony są tak ślicznie wściekle pomarańczowe:-) Zabawa w chowanego z siódemką zajęła mi aż 16 cennych minut.
 
Trochę sobie połaziłam.
 
Kolejne punkty wchodziły już bezproblemowo. Gdzieś koło jedenastki, może dwunastki spotkałam Hannę, a ponieważ miałyśmy tę samą trasę, byłyśmy już niemal do końca skazane na siebie. Żadna z nas nie była tym faktem zachwycona, ale co zrobić skoro poruszałyśmy się w zbliżonym tempie - raz jedna była z przodu, raz druga. Do mety dobiegłam pierwsza, ale w ogólnym rozliczeniu Hania była lepsza. Ta kobitka to ma kondycję...
W sumie to myślałam, że będę najostatniejsza, ale kilku osób nie doceniłam. Moja siódemka pokonała jeszcze Janusza i Annę i Andrzeja. Coś w niej jednak było.

 
Po biegu trzeba się nawodnić.

A tak wygląda cała trasa:



1 komentarz:

  1. A jednak szkoda, że Was nie było. Mapy - są już od dawna dostępne i można ich "przerażającość" (lub inne słowo) ocenić... A a(bs)trakcyjność ceny? Cóż - warunki były, jak sądzę, bardzo zadowalające w stosunku do ceny, a poza tym... warto (było) skorzystać z opcji kontaktu z organizatorem w tej sprawie :) Polecam (się) na przyszłość :)

    OdpowiedzUsuń