środa, 15 grudnia 2021

W Nieporęcie dała ciała

W sobotę mieliśmy klęskę urodzaju, bo można było pobiegać aż na trzech imprezach. Tomek zapisał nas na ZZK, bo... tak. Mi w sumie było wszystko jedno gdzie będę biegać, bo co za różnica?
Tym razem organizatorzy postarali się i nie musiałam szukać mapy w mapie, a nawet wręcz, bo dostałam wydruk w skali 1:7500. Pełen luksus. Jednak mimo tego luksusu, jakoś nie poczułam więzi z mapą. 
 
 Tuż przed startem

 
I w drogę.

Jeszcze przed startem usiłowałam określić, gdzie jest PK 1 i mimo, że był łatwy, długo nie mogłam ogarnąć która droga to która i przy której z nich stoi lampion. W końcu postanowiłam pobiec na azymut:-) Jak zawsze to rozwiązanie sprawdziło się dobrze i tą samą metodą zdobyłam dwójkę. 
 
Którędy na trójkę?
 
W drodze na trójkę sprytnie ominęłam ciemnozielone na mapie, po czym zapas sprytu musiał mi się chyba wyczerpać, bo zamiast już dobiec do drogi i z niej wypatrywać lampionu, to ja oczywiście poleciałam przez las, gdzie wcale nie było wygodnie się poruszać. 
Czwórka weszła gładko, a piątki zaczęłam szukać jakoś tak z boku. Do drogi biegłam po kresce, a od drogi nagle zrobiłam skręt w prawo. Punkt znalazłam głównie dzięki innym zawodnikom, wśród których był i Tomek, więc załapałam się na fotę.
 
PK 5

Szóstkę znalazłam tą samą metodą - gdzie wszyscy się schylają, tam stoi lampion. Niestety, podczas przedzierania się do siódemki straciłam kontakt z przedbiegcami i musiałam radzić sobie sama. No to na wszelki wypadek poszłam po kresce, a górkę to z zasady nietrudno namierzyć. 
Ósemka na szczęście była łatwa, a może wcale nie na szczęście, bo uroiło mi się, że taka genialna jestem i końcówkę trasy do dziewiątki postanowiłam przebyć zamiast na azymut, to na oko. U mnie na oko to jednak trochę nie bardzo, bo wzrok mam nie teges, więc zanim znalazłam punkt, to zatoczyłam sobie kółeczko po krzakach. Ale w sumie i tak, jak na tę metodę, to szybko poszło.
Do dziesiątki to już postanowiłam pobiec drogą. Tak mi się dobrze biegło, że opanowałam się dopiero na zakręcie, czyli dużo za daleko. A taka chciałam być sprytna. 
 
Zbyt wygodna droga.
 
Z jedenastką było jeszcze gorzej. Szłam dosyć bezmyślnie, zakładając, że charakterystyczne drzewo wypatrzę z daleka, szczególnie, że przede mną rozciągał się wyręb i kilka drzew samotnych widziałam przed sobą. Tak sobie szłam i szłam (pod górkę było), ludzi widziałam gdzieś z boku (bardzo z boku) ale jakoś nic mi to nie dało do myślenia. Minęłam jedną drogę, drugą, niemal doszłam do trzeciej i w końcu coś mi zaczęło świtać - tych dróg to nie miało być tyle, a punkt miał stać na płaskim, a nie na zboczu. Rozejrzałam się, ustaliłam jak bardzo za daleko jestem i zaczęłam wracać. Gdyby lampion stał we właściwym miejscu, to pewnie nawet doszłabym z miejsca opamiętania się na azymut, ale widząc ludzi bardziej po lewo zeszłam tam i ja i punkt był. Nie wiem, czy mapa była źle narysowana, czy było też inne charakterystyczne drzewo w okolicy.
 
Lampion wisiał w miejscu dorysowanego (czarnego) kółka.
 
Do dwunastki zapobiegawczo wybrałam wariant drogowy, żeby znowu czegoś nie odwalić, a poza tym po drodze był teren mało przebieżny, to po co się tam pchać. Trzynastki szukałam wszędzie, tylko nie tam, gdzie była. Bezmyślnie poszłam za jakimiś ludźmi (nawet nie wiem czy nie przypadkowymi spacerowiczami) i coraz bardziej oddalałam się od właściwego miejsca. Za zakrętem wydmy wreszcie zauważyłam, że coś się nie zgadza. Oczywiście oprócz tego, że nie ma lampionu. Tjaaa, punt był na przeciwległym zboczu, a ja tak nie lubię łazić pod górę.
 
W poszukiwaniu pechowej trzynastki.
 
Czternastka i piętnastka litościwie były łatwe, na górkach, widoczne z daleka. A szesnastka była w piorun daleko. Już tak trochę dość miałam tego lasu, więc ruszyłam drogami, które wiodły co prawda zakosami, ale za to wygodnie. Przy siedemnastce nie błądziłam jakoś bardzo długo, ot - kilka minut. W porównaniu do poprzednich punktów, to prawie wcale:-) Ostatnie dwa punkty nawet weszły w miarę dobrze i wreszcie meta.
 

 
Po swoich wyczynach zajęłam najostatniejsze miejsce, ale w sumie dobre, bo piąte. Na trasie byłam dwa razy dłużej niż zwycięzca, co i nie dziwne, bo wyjątkowo jakoś nie mogłam tym razem dogadać się z mapą. Dodatkowo 3,7 km przebyłam w 7,5 km, czyli podwoiłam sobie trasę.
A tak wyglądała cała trasa:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz