niedziela, 2 lipca 2023

Wawel Cup - Kopiec Krakusa i zmarnowany wysiłek.

Dzień drugi - wciąż trzymamy się Krakowa, chociaż organizator do terenów zabudowanych dorzucił teren parkowy, leśny i wisienkę na torcie - Kopiec Krakusa. Dobry organizator - dawkuje nam trudność, powoli przygotowując nas na dalsze etapy.
Na start przyjechaliśmy na tyle wcześnie, że mogliśmy spokojnym, spacerowym krokiem wejść na Kopiec, popodziwiać widoki, znaleźć kilka lampionów dookoła Kopca, po czym spacerkiem udać się na start oddalony ciut ponad pół kilometra od bazy zawodów.
 
Na Kopcu.
 
Start umiejscowiony był za torami, tuż przy starym, zabytkowym cmentarzu i oczywiście nie omieszkaliśmy go zwiedzić, przynajmniej część.

Za bramą wejściową.

Przed startem okazało się, że są jakieś zmiany na mapie związane ze stadionem. Zapamiętałam tylko, żeby nie pchać się tam od północnej strony, zresztą nawet nie wiedziałam, czy moja trasa ma tam punkty.
 
Studiujemy zmiany.
 
W końcu nadeszła chwila mojego startu i ruszyłam.

Najpierw trzeba znaleźć start na mapie.

Zaczęło się łatwo - dobieg do lampionu alejką, potem dalej prosto, lampion przy ścieżce. Do dwójki trzeba było przejść przez łąkę, a potem zejść w duże, długie, zakrzaczone i dość głębokie obniżenie. Dokładnie tak zrobiłam, tylko zapomniałam popatrzyć, że z dziury nie powinnam wychodzić, tylko w niej szukać. Dopiero kiedy doszłam do kolejnej alejki, zorientowałam się co jest grane. A taka miałam być czujna przy czytaniu mapy:-(

Nie jest dobrze - błąd na początku trasy...
 
Tak mnie ta dwójka zirytowała, że znowu nie pomyślałam logicznie i na trójkę pobiegłam dłuższym wariantem. Niby tak dużo nie nadłożyłam, ale ziarnko do ziarnka... Ale za to trafiłam bez niespodzianek. Czwórka, piątka, szóstka poszły dobrze, a potem miał być punkt przy stadionie. Te północne zakazy w sumie mnie nie dotyczyły. Chyba... Pobiegłam za ludźmi (tak na wszelki wypadek), bo jakoś tak raźniej popełniać przestępstwo grupowo niż indywidualnie. Ale chyba jednak biegliśmy legalnie. 
Ósemka była blisko i łatwa, a dziewiątkę to trafiłam tak trochę psim swędem, bo poszłam "na oko" zamiast na azymut. Chociaż może lepiej powiedzieć, że mam tak rozwinięty zmysł orientacji, że kompas mi wcale niepotrzebny?
Do dziesiątki pobiegłam za tłumem, ale potem już nie nadążałam. Zresztą nie miałam po co, bo przebieg był łatwy, koło miejsca gdzie parkowaliśmy. Jedenastka była ostatnim punktem po tej stronie torów, a kolejne były już w okolicy Kopca. Dwunastka jeszcze stała przy ścieżce, a cała reszta w trawach porastających wzgórze z Kopcem. W sumie dobrze się odnajdywałam w tych trawach, tylko do siedemnastki bezmyślnie pobiegłam za kimś, zamiast według zaleceń kompasu i elementarnej logiki.

To błąd z kategorii niewybaczalnych.

Potem jeszcze tylko łatwa osiemnastka i finisz. Finisz był pod górę i na metę dotarłam ledwo żywa. Zresztą ja zawsze docieram ledwo żywa, więc w sumie żadna nowina.

Nawet załapałam się na oficjalną fotkę.

Jak już złapałam oddech, poszłam uwieczniać powrót Tomka i taką ładną fotkę mu cyknęłam.

Ostatni punkt przed metą.

W tym biegu zajęłam całkiem przyzwoite szóste miejsce na dwanaście zawodniczek w kategorii, a na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że przez ten nieszczęsny stadion wyniki nie będą liczone do ogólnej klasyfikacji. A tyle wysiłku włożyłam w ten etap, buuuu....
O, tak ładnie biegałam:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz