W sobotę zaczęliśmy budować formę na Nocne Manewry. Najwyższy czas, bo to już w najbliższą sobotę!
Ja budowałam formę na trasie 2,7 km, a Tomek to już całkiem zaszalał, bo na trasie 6,9 km. Zasadniczo był to trening ZAZU Tour na Górkach Radzymińskich.
Rany, jak ja strasznie dawno w niczym nie startowałam. Nawet trening był dla mnie atrakcją.
Kierownik imprezy?
Udało się nam nie zapomnieć kompasów i czipów, znaleźliśmy start i mieliśmy nadzieję, że jeszcze pamiętamy jak poruszać się w lesie. A las był wyjątkowo piękny - przyprószony świeżym śniegiem, niemal bajkowy. Co prawda trochę przerażała mnie wizja biegu na azymut pod tymi gałązeczkami, co to tylko tknąć, a już spada na głowę masa śniegu, ale mapa mówiła, że drogami to się nie nabiegamy za bardzo.
Przed startem.
I poszła...
Do jedynki prawie trafiłam, tylko ciut mnie zniosło w prawo. Na szczęście spotkałam Tomka i nakierował mnie te parę metrów w bok. Gdybym od razu wiedziała, że mamy wspólny punkt, to w ogóle poczekałabym na niego:-)
Szukaj!
Po jedynce już odnalazłam kreskę łączącą punkty i twardo się jej trzymałam. No dobra, trochę pomagały wydeptane ścieżki oraz kilka osób przede mną, które ewidentnie robiły tę samą trasę. Ale oczywiście i tak pilnie śledziłam mapę i wskazania kompasu. Taka sielanka trwała aż do punktu piątego. Tak po prawdzie to niemal do samej szóstki szło dobrze i nagle kawałeczek przed punktem ciut odbiłam w lewo (no bo jak zawsze znosi w prawo, to trzeba skorygować, nie?) i rozminęłam się z lampionem. A jak się już rozminęłam to tak sobie szłam, szłam (bo biegać to już nie miałam siły) aż doszłam do drogi i skrzyżowania. Dopiero stamtąd namierzyłam się na nowo i już poszło dobrze.
Z szóstką rozminęłam się o mały kawałeczek.
Po szóstce znowu odnalazłam zagubioną wcześniej kreskę (oraz wydeptaną ścieżkę) i ruszyłam dalej. Problem pojawił się przy piętnastce. Byłam już blisko punktu, kiedy przebiegający inny zawodnik poinformował mnie, że mam na azymucie punkt z kodem 101. W pierwszej chwili się ucieszyłam, że dobrze idę, ale po spojrzeniu na mapę przeszło mi - jak wół miałam 111. Kolega też szukał 111, więc jak to cielątko ruszyłam za nim. Po chwili spotkałam kolejne osoby szukające i jeszcze kolejne. Miałam nadzieję, że jak ktoś w końcu znajdzie, to da znać. W międzyczasie natknęłam się na kolejny punkt - szesnastkę, więc cóż prostszego jak namierzyć się od niego? A kiedy byłam już przy piętnastce ktoś rozkminił, że kod 101, to jest właśnie 111 (dopisane drobnym druczkiem) i zupełnie niepotrzebnie tyle czasu łaziliśmy po okolicy.
Trzeba czytać drobne druczki:-)
Z piętnastki po własnych śladach do szesnastki, a potem to już zostały tylko dwa punkty i meta. Łatwizna.
No i jaką formę zbudowałam w międzyczasie. Fakt, głównie psychiczną, ale podobno wszystko siedzi w głowie.
Cała trasa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz