Barbarina to taka "konkurencja" do mojego UrodzInO. No, prawie konkurencja, bo to impreza imieninowa, a nie urodzinowa;-) Wiadomo - imieniny, czy urodziny - na imprezie wypada się zjawić, choćby nie pasowało. Tak więc zamiast bawić się w Mikołaja, 6 grudnia poszedłem na Barbarinę.
Sam dojazd to dla mnie nie lada wyzwanie - po prostu od dłuższego już czasu nie bywam w Wielkim Mieście. A wydostanie się z parkingu Galerii Mokotów…. Zupełnie inny świat niż u mnie "na wsi", gdzie za centrum handlowe robi Lidl lub Biedronka;-)
Baza zawodów - pod chmurką |
Grunt, że dotarłem na start. Wręczyłem małe co nieco z pewną zawartością %, pobrałem mapę i ruszyłem w świat. Nie chciało mi się dopasowywać lasek (wycinków), więc postanowiłem przejść mapę główną i przy punktach patrzyć, czy coś nie jest podobne do wycinków. No dobrze, na wycinkach i mapie głównej było jedno rondo, więc jedną laskę dopasowałem. A jeszcze jeziorko - taki sam kształt, więc mam kolejne dopasowanie. Szybkie przeliczenie wag punktów z mapy i wychodzi, że coś mi brakuje, ale może znajdę coś na trasie? Ruszyłem żwawym krokiem do najbliższego PK 3B, ale zastopowało mnie, że ludzie kręcą się przy starcie i wyraźnie szukają lampionów. Obejrzałem jeszcze raz mapę i dostrzegłem zdjęcie, które mi umknęło. Więc tego wszyscy szukają! Skoro inni szukają, to ja także! Problemem okazał się PK 4H. Był to typowy punkt "dwuosobowy" - jedna osoba stoi w miejscu zrobienia zdjęcia i patrzy o który słupek chodzi (tam stoi jako znacznik druga osoba). W pojedynkę problem skomplikowany, ale widziałem gdzie stoi Zuza (jako znacznik) i Paweł (jako obserwator) i jakoś zlokalizowałem właściwy (mam nadzieję, że właściwy) lampion. Mając 8 PP na koncie ruszyłem do pierwszego PK z mapy głównej.
Co tu dużo pisać - zapowiadał się przyjemny wieczorno-zimowy spacer. Szybki marsz rozgrzewał i wkrótce przestałem marznąć. W okolicach PK 2E dopasowałem kolejny wycinek z punktem 2B. W ten sposób miałem już dopasowane 3 wycinki z pięciu! Gdzieś od tego miejsca znowu zacząłem spotykać się z Zuzą, Anią i Pawłem. Oni wybierali ciut inną marszrutę, ale spotykaliśmy się na kolejnym punkcie. Ja im przypomniałem o punkcie 4G, który ominęli, oni poratowali mnie długopisem, gdy mój zamarzł w ten zimowy wieczór. Gdzieś tam ogarnąłem, że PK 4D to PK podwójny - tak dopasowałem czwarty wycinek!
Od PK 5A szliśmy już razem z bliźniaczkami i Pawłem. Nakierowali mnie na dopasowanie ostatniego wycinka z PK 2H niedaleko od 2F. Tak na marginesie - pytanie w nocy o kolor samochodzika (niebieski chyba) jest dość podchwytliwe, bo w świetle lamp sodowych, czy latarek kolor niebieski i zielony stają dziwnie podobne!
Przy punkcie 2C wywiązała się dyskusja co mamy jeszcze podbić. Imprezy okazjonalne często mają specjalne zasady, tu chodziło o uzyskanie dokładnie 67 punktów przeliczeniowych, a wagi punktów bazowały na zasadach znanych z rogainingu. Wyszło zarówno mnie jak i pozostałym, że zostało nam jeszcze 7 PP, choć braliśmy do tej pory różne punkty. 2C, 3G i 2A dawały dokładnie brakujące nam 7 PP. Aż żal było pominąć wysoko punktowane 4F i 4A.
Do ostatniego PK 2A poszliśmy "na skróty". Skróty to elegancki chodniczek, potem schodki (lub do wyboru rampa dla niepełnosprawnych i nagle zatrzymał nas murek, na którym to dogodne przejście się kończyło. Wyraźnie ktoś postanowił się "wyizolować" i zagrodził normalny ciąg komunikacyjny metalowym murkiem. Kilka razy patrzyliśmy z niedowierzaniem na to rozwiązanie. Długonogie dziewczyny niczym łanie pokonały zastaną przeszkodę. Ja trochę dostojniej także ją pokonałem. Paweł zaś, jako że nie dopchał się w kolejce, która przydzielała wysoki wzrost i długie nogi odmówił forsowania przeszkody "z marszu" i znalazł bardziej dostojny sposób jej pokonania:-)
Dziewczyny biorą przeszkodę " z marszu" |
Paweł rozważnie i powoli także daje radę;-) |
W efekcie dotarliśmy do jeziorka i mieliśmy komplet punktów. Zostało dotarcie do mety - najlepiej w czasie który powoli się kończył. Na hasło rzucone przez Zuzę ruszyliśmy lekkim truchtem, pokonując różne przygodne przeszkody w postaci górek i ulic i szczęśliwie dotarliśmy na metę (w moim przypadku to chyba już w lekkich minutach), gdzie zastaliśmy co nieco skostniałą organizatorkę.
META! |
Pewno gdyby chciało mi się myśleć na starcie, albo trochę podbiegać na trasie byłoby znacznie lepiej, ale liczy się udział, a nie zwycięstwo w imprezie imieninowej;-)
A tak na marginesie- gdyby tak zmienić nazwę z Barabriny na Barbarellę? Nie była by bardziej chwytliwa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz