czwartek, 5 września 2024

Upalna Dąbkowizna


Dawno już nie biegałem BnO. Jakoś nie pasowało jechać daleko na zawody, a lokalnie posucha. Koniec wakacji i coś się ruszyło. Najpierw zapisałem się na zawody w RJnO, ale w wersji pieszej. Potem nagle pojawiło się „Pożegnanie Wakacji z BKS WTAHA”. Obie imprezy tuż obok siebie, ale piechotą obu nie obskoczę. Wygrało Pożegnanie Wakacji. 

Aby się „dobić”, przed BnO pojechałem na Parkrun Jabłonna. Jak już szaleć, to na całego!
Parkrun jak to parkrun, zaczyna się o dziewiątej, dwadzieścia kilka minut biegu i gotowe. W efekcie pod Beniaminów dotarłem chwilę po dziesiątej, choć oficjalnie starty zaczynały się od godziny jedenastej. Co dziwne, nie byłem pierwszy. Oprócz organizatora, który przygotowywał się do wyjścia do lasu z lampionami, wokoło kłębił się dwuosobowy tłum żadnych odnajdowania lampionów orientalistów. Nie pozostało nic innego jak niż grzecznie w kolejce czekać na powrót organizatora z lasu. 

Czekając na organizatora - clear/check/start już są!

Gdy organizator wrócił, pobrałem mapę i wystartowałem. Chyba jako pierwszy wbiegłem do lasu. Jurek stwierdził, że nie chce biec pierwszy, bo będzie zbierał wszystkie pajęczyny w lesie;-) Cienias;-) 

Początek szedł ciężko. Trafiłem na jakieś doły, których nie było na mapie i przez chwilę skonsternowany błąkałem się w kółko. Dawno nie biegałem i zawiodła ocena odległości w terenie. 

Dalej poszło lepiej. Niczym Renata dojrzałem ”Kreskę” w terenie i pobiegłem na PK 2. 

Żarło całkiem znośnie, choć przeszkadzał upał. Według prognozy miało coś tam popadać, ale gdzie tam, upał sięgnął co najmniej 29 stopni w cieniu. Las suchy i ja coraz bardzie suchy. Zatem nie osiągałem jakiś zawrotnych prędkości przelotowych pomiędzy punktami. 

Najbardziej dobijający był przelot pomiędzy PK 5 i PK 6. 1250 m w linii prostej! Jak na jakimś ultralongu! 

Tuż za połową trasy PK14 o kodzie 44

Praktycznie wszystkie punkty wchodziły dobrze. Może nie idealnie czysto, ale dobrze – gdy podnosiłem wzrok szacując, że dobiegam do punktu, to widziałem lampion. Nieraz 15 metrów w prawo, a nieraz bliżej. Może z malutkimi wyjątkami: PK 13 – minimalnie inaczej wyglądało zielone w terenie, więc wbiłem się w gęstwinę dobre 20 m w lewo (a w gęstwinie 20 m to sporo). Także PK 15 – pamiętam, że w poprzednich zawodach na tej mapie miałem w okolicy podobny problem – przebiegłem obok dołku z lampionem, który był w sporym owalnym obniżeniu niezaznaczonym na mapie. Lampionu nie dojrzałem i wracałem się 30 m od charakterystycznej karpy. I ostatni „problemik” tuż przed metą - wcześniej przy drodze były dwie karpy o identycznym ułożeniu jak te na mapie. 

Na metę dobiegłem ledwo żywy z powodu gorąca, ale szczęśliwy, że udało się ukończyć bieg w całości. Bez picia bieganie ponad godzinę w takich warunkach nie jest łatwe. Ale trzeba się przyzwyczajać do takich sytuacji, bądź co bądź mamy globalne ocieplenie i 32 stopnie ciepła we wrześniu nikogo nie dziwią! 


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz