Ja coś marudziłam, że w Popowie było długa trasa? Bzdura. Długa trasa to była następnego dnia u Aleksa - ponad pięć kilometrów. Niby mogłam zapisać się na trasę A zamiast B, ale jakoś głupio mi było. W końcu taka początkująca to nie jestem.
Oczywiście znowu było gorąco, więc założenia obowiązywały takie, jak dzień wcześniej - spacerkiem do mety.
I start.
Dwójka też po ścieżkach, bo to nawet logicznie wychodziło, a po co działać wbrew logice? Za dwójką skończyły się ścieżkowe możliwości, ale las był przebieżny, teren w miarę płaski, a lampiony powieszone tak, że widać je było z daleka. Przynajmniej większość. Od samego początku na tej trasie czułam się dużo lepiej niż poprzedniego dnia. Jakoś wszystko wydawało mi się przejrzyste i klarowne. I w sumie tak było, w efekcie leciałam po kreskach, nic mnie nie znosiło i wychodziłam idealnie na punkty. Sielanka trwała do PK 11, czyli całkiem długo. Połowę odcinka między dziesiątką a jedenastką leciałam po kresce (z górki nawet było), a potem nagle zachciało mi się w lewo. Po co? Nie mam pojęcia. Oczywiście rozminęłam się z punktem, doszłam do drogi, której nie powinnam przekraczać i musiałam wracać. Na szczęście cały czas byłam blisko punktu i tylko należało go wyczesać. Namierzyłam się ze skrzyżowania i poszło ok.
Z dwunastką zrobiłam podobny manewr, tyle, że minęłam ją z prawej, a nie lewej, no i w bliższej odległości. I też sobie od razu poradziłam, więc spoko.
Kolejne dwa punkty weszły już bezproblemowo, a na mecie czekał Tomek i dopingował mnie, żebym nie dała wyprzedzić się Januszowi. Tak się sprężyłam, że aż biegłam ile fabryka dała.
Mimo, że trasa była dłuższa niż poprzedniego dnia, to jakoś lepiej się na niej czułam - i biegowo (tak, tak - chwilami biegałam) i nawigacyjnie.
A tak wygląda mój cały przebieg:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz