Ostatnia runda FalInO byłaby się odbyła bez nas, bo w sobotę ramo musieliśmy pilnie jechać z kotem do weterynarza. Zdążyliśmy jednak dojechać do Falenicy przed zakończeniem startów i mogliśmy ruszyć na trasę.
Tym razem mapa sięgała tylko do autostrady i nie przekraczała jej. Oznaczało to, że w nielicznych dostępnych fragmentach lasu punkty będą jeden na drugim. I faktycznie tak było. We fragmencie, w który celowałam stało aż jedenaście lampionów, podczas gdy ja potrzebowałam tylko dziesięciu.
Ruszyliśmy razem z Tomkiem, ale po ubiegnięciu kilkunastu kroków poczułam silne kłucie w bucie. Nie miałam wyjścia - trzeba było sprawdzić. Zdejmuję buta, a tam wieeelki kolec. Nic bym z nim nie ubiegała. W międzyczasie Tomek pobiegł w nieznanym kierunku, a ponieważ on zbierał wszystkie punkty, więc praktycznie mógł pobiec w dowolną stronę. Spotkaliśmy się chyba gdzieś przed siedemnastką, na którą tak biegłam:
Razem podbijaliśmy PK 17 i razem ruszyliśmy dalej.
Razem polegało na tym, że bardzo usiłowałam nadążyć za Tomkiem i przez dwa kolejne punkty nawet mi się to udawało. Potem gdzieś mi zniknął.
Kiedy podbiłam już dziewięć punktów, stwierdziłam, że nie opłaca mi się brać dziesiątego z lasu, tylko lepiej wrócić w okolice bazy i wziąć trojkę z terenu przykościelnego, tuż przy szkole. I tak zrobiłam.
Ta runda okazała się najkrótsza z całego cyklu, bo przebiegłam raptem 3 km z małym hakiem.
Potem czekaliśmy na oficjalne wręczanie medali za całokształt, bo załapałam się na jeden z nich.
A tak wygląda mój przebieg:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz