środa, 2 lipca 2025

Wawel Cup - Nocny Prolog na pustyni.

Bieg nocny, jak sama nazwa wskazuje, miał się odbyć w porze, kiedy ja już tęsknym okiem spoglądam w stronę łóżka. Dodatkowo, im bliżej wieczora, tym większe miałam wątpliwości, czy to naprawdę był taki fajny pomysł zapisywać się na ten Prolog. Chociaż z drugiej strony może być ciekawie. Mój poprzedni kontakt z Pustynią Błędowską związany był z burzą i gradobiciem, a jakoś sobie poradziłam, to i teraz musi być dobrze.
Na miejscu zastaliśmy ekipę organizatorów pracowicie poprawiającą naturalne ukształtowanie terenu. Czyżby się im coś z mapą nie zgodziło i łatwiej było przekopać niż poprawić mapy?
 
Kto pod kim dołki kopie...

Jak zawsze przyjechaliśmy dużo za wcześnie i czekaliśmy, czekaliśmy, czekaliśmy. Wreszcie nadszedł moment ustawiania się w boksach startowych. Start masowy - weterani starsi, czyli my, na samym końcu, żeby nas młodzi nie zadeptali.
 
 Idziemy ustawiać się w boksach.

W boksach każdy dostał swoją mapę, przygotowaliśmy sprzęt (czołówki, zegarki), na dany znak odliczyliśmy od dziesięciu i pooooszli.

 Tuż przed startem.

Wyglądamy jak świetliki.
 
Mapa była dwustronna, bo biegaliśmy dwie pętelki - taka sztafeta jednoosobowa. Z ostatniego punktu pierwszej mapy biegło się ponownie na start i leciało drugi raz. Najbardziej bałam się, że nie trafię na pierwszy punkt, bo wtedy to się zupełnie wszystkiego odechciewa, ale poszło dobrze. Biegłyśmy trzy-, czy może czteroosobową grupą, ale jednak każda pilnowała swojego azymutu, bo mapy były wariantowe i nigdy nie wiadomo na co osoba obok biegnie, nawet jeśli jesteśmy w tej samej kategorii.
 
 Gdzieś na trasie.

Od licznych świateł latarek (a niektórzy mieli naprawdę solidne reflektory) było całkiem jasno, choć to niczego nie zmieniało, bo poza krzaczkami gdzieniegdzie i piachu pod nogami nic więcej nie było. No dobra, kilka ścieżek, ale wcale nie wyróżniały się w terenie, więc tak, jakby ich nie było. Pilnowałam więc tych swoich azymutów i całkiem nieźle szło. Piątkę kawałek przebiegłam, ale po koleżankach zorientowałam się, że być może i mój punkt jest tam skąd one wybiegają. Rozbicia rozbiciami, ale ogólnie punkty te same, najwyżej w ciut innej kolejności. Do końca pierwszej pętli szło już dobrze i szczęśliwie dotarłam do metostartu. Przebiegając przez bazę zrzuciłam z siebie kamizelkę, bo okazało się, że jest cieplej niż przypuszczałam i pognałam dalej.

Pierwsza strona mapy poszła całkiem dobrze.

Na drugiej pętli czułam już zmęczenie i coraz bardziej zostawałam w tyle, za grupą. Ciut dłuższy przebieg do szesnastki tak mi się ciągnął, że już bałam się, że wybiegłam poza teren zawodów, bo tak jakoś pusto się zrobiło dokoła mnie. Szczęście ze znalezienia punktu tak mnie poniosło, że niespodziewanie znalazłam się na osiemnastce. I tu coś mnie tknęło, bo przecież biegłam i biegłam, a na mapie odcinek od punktu poprzedzającego osiemnastkę jakiś taki króciutki. Noż w mordę! Pominęłam siedemnastkę. Dobrze, że się zorientowałam, bo byłaby nkl-ka.
 
Szybki wypad po siedemnastkę.

Po tej wpadce znowu się skoncentrowałam i reszta trasy poszła dobrze, choć znacznie wolniej niż chciałabym. Na pustyni było już mniej światełek i do tego w oddali, więc tak się czułam trochę osamotniona. Ale na mecie czekał na mnie Tomek i dopingował na ostatnich metrach.
 


Druga pętelka.

No i okazało się, że wcale ta pustynia nie taka straszna. Jak się umie w kompasy, to spokojnie da radę. Zastanawiam się tylko co bym zrobiła, gdybym się jednak gdzieś na trasie zgubiła. No bo od czego się wtedy namierzyć? Ścieżki takie bardziej teoretyczne i choć kilka z nich dość dobrze widocznych, to jednak nie do końca im ufałam. Obniżenia i wzniesienia też takie bardziej umowne. Chyba trzeba by było wracać na start i stamtąd próbować. W dzień to jeszcze jest szersza perspektywa, ale w nocy...
W każdym razie Nocny Prolog okazał się ciekawym i fajnym doświadczeniem.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz