niedziela, 24 sierpnia 2025

Środa na Bródnie

Środa to Bieganie z Bankówką. Takie dość szybkie 5 km z dobiegiem i rozbiegiem. Ostatnio to powinno nazywać się Stowarzyszone Bieganie z Bankówką, bo Stowarzysze mają coraz większy udział procentowy w stanie uczestników;-) 

Akurat na ostatnią środę Aleks ogłosił kolejny trening BnO i to  niebankówkowy – tym razem nocny sprint w Parku Bródnowski. Niby niedaleko od Zielonki, ale godziny się nakładają. Po lekkich negocjacjach udało się wynegocjować opcję – „byle byście wystartowali przed 21:00”, co już było całkiem realne. 

Po zaliczeniu bankówkowej piątki, we trójkę zapakowaliśmy się do auta i prowadzeni przez nawigację bardzo turystyczną trasa pojechaliśmy na Bródno. Na starcie resztki wracające z biegania. Jakieś słuchy o płotach i że trasa 3 kilometrowa ma ponad 6 km. To jakaś taka normalka u Aleksa ostatnimi czasy;-) 

Ja z Barbarą ruszyliśmy na trasę długą, Anna na średnią. Jakoś nie czuliśmy żyłki rywalizacji i wesoło plotkując pobiegliśmy ramię w ramię. Sprinty w parkach są zawsze bardziej zdradliwe niż w terenach bardziej zurbanizowanych. Zwłaszcza nocą, gdzie łatwo zboczyć z azymutu, kierując się na jakiś inny podobny i oświetlony obiekt. Biegnąc w tempie konwersacyjnym zaliczyliśmy PK 1 i pobiegliśmy na PK 2. I pojawił się problem. Krzaki niby są, a lampionu nie widać. Chwila czesania i dołącza do nas Ania z trasy średniej. Nadbiega z innej strony i znajduje odbłyśnik stacji bazowej tam, gdzie nie szukaliśmy. Późniejsza analiza liveloxa wskazuje, że lampion rzeczywiście źle wisiał. 

Poszukiwania PK2
Lecimy dalej. Na drodze do PK 7 jeziorko. Dwa tygodnie temu, czy jakoś tak, jak Barbara z Anią biegały tu ParkRun jeziorko było suche – bez wody. Sprawdzamy, ale niestety, woda jest. Zresztą na mapie woda nie do przejścia… obiegamy. 

PK 13 przebiegamy. Niezbyt dużo, ale w sprincie liczy się każda sekunda, każdy błąd. 

Fajne są PK 14/15/17/19 w takich wąskich przesmykach pomiędzy ogrodzeniami bloków. Dla mnie takie budownictwo to taka patodeveloperka. Blok to blok - powinien być przynajmniej pieszo dostępny, a nie ogrodzony ze wszystkich stron. A zostawianie pomiędzy sąsiednimi, ogrodzonymi blokami przejścia o szerokości 1,5 - 2 m… 

W każdym razie trzeba uważnie liczyć bloki, przejścia by wbić się w to właściwe. Przy PK 14 spotykamy niesłyszącego Mariusza, który z daleka do nas krzyczy „nie ma”. Lampion jednak jest tam, gdzie miał być – o kilka metrów od Mariusza… 

Aleks załatwił nas na PK 16. Linia jak wół prowadząca na punkt, tyle że na końcu, tuż przed lampionem brak przejścia. Siatka. Przebiegliśmy dobre 60% dystansu i widząc ciągłą siatkę przed sobą zaczęliśmy się przyglądać dokładniej mapie… 

Tu nas Aleks podpuścił (ale nie tylko nas;-)

Biegniemy sobie do PK 17, który jest w wydzielonej części parku, dodatkowo ogrodzonej, dobiegamy do furtki którą już biegliśmy i siupryza. Furtka zamknięta na 4 spusty. Niby na furtce jest napis – czynne do 21:00…. 

Dobiegamy wreszcie na metę. Sczytywanie chipa, pożegnalne ciasteczko i czas do domu. Zostawiamy Aleksa z problemem stacji SI za zamkniętą furtką;-) Podpadł nam tym PK 16, to niech się teraz męczy i skacze przez płoty lub czeka do rana;-) 


 

 

czwartek, 7 sierpnia 2025

Trening w Markach, czyli jak mi przegrzało mózg.

Zapowiadała się posucha w BnO, a tu Aleks zrobił kolejny trening w niedzielę i to do tego w sąsiednich Markach, więc prawie w domu. Z powodu małej ilości chętnych (wiadomo - wakacje) trening był w wersji oszczędnościowej - bez stacji bazowych i czipów, bez pomiaru czasu, nawet prawie bez perforatorów, bo tylko gdzieniegdzie były. Grunt, że lampiony wisiały - co prawda bez kodów, ale kody są dla cieniasów.
Tym razem wybraliśmy się we trójkę - ja, Tomek i Agata. Tomek na trasę długą, my na średnią. Z tą średnią to nas Aleks trochę wykiwał, bo w ogłoszeniu było, że będą 4 km, a na mapie było już napisane 4,7. A wiadomo, że realnie wyjdzie jeszcze więcej. Do tego dzień był wściekle gorący, a trening niemal w samo południe.
 
Przed startem.
 
Start w terenie nie był niczym oznaczony, więc na podstawie mapy trzeba była zorientować się gdzie zacząć. Tomek dla ułatwienia życia innym zrobił na ścieżce kreskę podpisaną: start. My z Agatą i tak musiałyśmy dobiec do skrzyżowania, więc dokładny start nie był nam potrzebny.
 
Ruszamy.
 
Tak w sumie to do jedynki mogłyśmy się siłować z azymutem, ale po co? Ścieżka to ścieżka i jak się da to warto skorzystać. Z jedynką nie miałyśmy problemów, za to dwójki trochę się bałam, bo na mapie widniał zielony krzyżyk na zielonym tle, bez żadnych miejsc charakterystycznych. O dziwo, trafiłyśmy bezbłędnie.
Do trójki już musiałyśmy cała drogę nawigować na azymut, ale też wyszłyśmy na lampion. Coś mi się jednak ta trójka nie podobała. Obok lampionu stała budowla - niby szałas, niby ziemianka, a na mapie nic nie było zaznaczone.
 
 Konstrukcja przy PK 3.
 
Ale nic to, namierzyłyśmy się na czwórkę i ruszyłyśmy. Po chwili wyszłyśmy na ścieżkę, a mi się ubzdurało, że ścieżki absolutnie nie powinno tam być, bo ścieżka jest za czwórką. Nie wiem jakim cudem nie dojrzałam ścieżki na mapie. Zarządziłam odwrót i uznawszy, że znaleziony lampion to czwórka, zaczęłam szukać trójki. Agata najpierw delikatnie, potem coraz gwałtowniej protestowała przeciwko moim poczynaniom i w końcu udało się jej przekonać mnie, że jednak jesteśmy w dobrym miejscu. Jak już mnie przekonała, to nawet zaginioną ścieżkę nagle dojrzałam na mapie. Najwyraźniej z tego upału zaczęły mi się przepalać zwoje mózgowe, bo nie wiem czym tłumaczyć takie zaćmienie umysłu.
 
Trójka, czy nie trójka?
 
W tajemnicy Wam powiem, że tak do końca byłam pewna trójki dopiero gdy znalazłyśmy czwórkę i wszystko tam się zgadzało. Jednak kody to duże ułatwienie, szczególnie w takich niejasnych sytuacjach. 
Kolejne punkty już wchodziły bezproblemowo, szczególnie, że wzmogłyśmy czujność - ja w nawigacji, a Agata w kontrolowaniu moich poczynań:-)
Z ósemki do dziewiątki był długaśny przebieg i postanowiłyśmy ile się da korzystać z dróg i ścieżek, nawet jeśli wychodziło nam naokoło. Ale za to miałyśmy plan biec tymi drogami i ścieżkami, bo po lesie poruszałyśmy się statecznym marszem. No dobra, tego biegu wystarczyło nam na jakieś dwieście metrów, ale zawsze coś. Kiedy wreszcie dotarłyśmy do dziewiątki znowu coś przestało mi się podobać. Zaniepokoił mnie rów, który był coś za blisko lampionu, ale pomna kompromitacji przy trójce nic już nie marudziłam, tylko namierzyłam nas na dziesiątkę i ruszyłyśmy. No i tu już napotkana ścieżka na pewno nie powinna się znajdować w tym miejscu. Agata zgodziła się ze mną, że coś nie gra i wróciłyśmy poszukać prawdziwej dziewiątki. Dużym ułatwieniem był rów, który doprowadził nas we właściwe miejsce.
 
 Miedzy PK 9, a PK 10 stał punkt stowarzyszony:-)
 
W lesie rosły taaaakie paprocie!
 
Kilka kolejnych punktów znowu zdobyłyśmy brawurowym marszem po azymucie i dopiero od trzynastki mogłyśmy wrócić na ścieżki. No i tu mnie poniosło. Postanowiłam biec i to tak, że Agata została gdzieś hen w tyle, bo ona nie miała takich absurdalnych postanowień. Tak biegłam i biegłam i planowałam, w którą ścieżkę najlepiej skręcić, żeby znaleźć się na drodze z czternastką. Postanowiłam wycelować w tę koło cyfry 9 na mapie. Oczywiście, że pochrzaniły mi się odległości i weszłam w tę powyżej, ale z pełnym przekonaniem, że wyjdę tuż koło punktu. Znowu z opresji wyratowała mnie Agata, która w międzyczasie mnie dogoniła i pokazała na mapie, gdzie jesteśmy. Normalnie chyba mózg mi odparowało z tego gorąca.
 
Nie to skrzyżowanie.
 
Po czternastce została nam już tylko pętelka 15-16-17-18 w pobliżu mety i na szczęście z tymi punktami nie miałyśmy żadnych kłopotów. Co prawda od osiemnastki mogłyśmy mądrzej odejść, ale pokićkały mi się kółeczka, bo podpisy do punktów były tak daleko od kółek, że ciężko było zgadnąć który jest do którego i jedynkę wzięłam za osiemnastkę. Nie miało to większego znaczenia dla dotarcia do mety, jedynie zrobiłyśmy parę metrów więcej.
 
"Podbijam" metę.

I na koniec znowu wspólna fotka.
 
Nasz przebieg, czy raczej przemarsz.
 

piątek, 1 sierpnia 2025

Trening w Nieporęcie, czyli lekko, łatwo, przyjemnie i powoli.

Wiecie, że od Wawel Cupu aż do ubiegłej niedzieli nie biegałam na orientację? Nie było w okolicy żadnych zawodów, a jak się jedne trafiły, to akurat miałam już inne plany. Ta posucha chyba i innym dała się we znaki, bo Aleks zdecydował się zorganizować trening w Nieporęcie.
Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, punkty jeszcze się wieszały, więc musieliśmy chwilę poczekać. W międzyczasie Aleks opowiadał o wycinkach, których nie ma zaznaczonych na mapie, bo i jego zaskoczyło, co dzieje się w lesie. Trochę spieszyło nam się na trasę, bo zapowiadali deszcze i burze i woleliśmy skończyć przed tymi atrakcjami.
Start podbijaliśmy w bazie na parkingu, ale lampion startowy stał daleko, daleko - chyba z 600 metrów dalej. Takiego dobiegu do lampionu startowego to jako żywo nigdy nie widziałam.

Start z bazy.

Razem z Tomkiem dobiegliśmy do tego realnego startu i tam już nasze drogi się rozeszły, a nawet rozbiegły.
 
Chwila zastanowienia, w którą stronę...

Punkt pierwszy stał w pobliżu ścieżki, ale żeby wiedzieć, kiedy z niej zejść w las, umyśliłam sobie, że będę liczyła dwukroki, żeby wymierzyć odległość. Dwukroki na zawodach biegowych... Ale ostatecznie kto mi zabroni robić głupie rzeczy? Szczególnie, jeśli te głupie rzeczy działają. I to dobrze.
Dwójka była daleko, nic egzotycznego nie udało mi się wymyślić, więc pobiegłam po prostu po kresce. Sprawdziło się równie dobrze jak dwukroki i na punkt wyszłam idealnie. Przy trójce spotkałam Tomka, a potem kawałek biegliśmy razem w stronę czwórki, ale ja wybrałam wariant całkiem drogowy, a Tomek mieszany.
 
Przy PK 3

 
W drodze na PK 4

 
 Mój wariant drogowy.

Przy piątce ponownie spotkałam Tomka, więc krótka sesja zdjęciowa musiała się odbyć. Bo wiadomo, że co się nie dobiega, to można próbować dowyglądać.

Przy piątce  jedna z niespodziewanych wycinek.

Ponieważ teren był taki jak lubię, czyli płasko z niewielkimi odchyłkami w górę lub dół, to łatwo leciało się po kreskach i tak też zaliczałam kolejne punkty. Lampiony na ogół były z daleka widoczne, więc nawet jeśli mnie gdzieś odrobinę zniosło, to mogłam już z odległości reagować. Ponieważ było parno, gorąco i duszno to biegowo raczej się nie wysilałam, ot taki bardziej rekreacyjny spacer. Były też takie fragmenty lasu - przebieżne, czyste, równe, że aż nogi same rwały się do biegu. No to wtedy biegłam. Gdzieś tam jeszcze pod koniec trasy spotkaliśmy się z Tomkiem, ale tak z daleka, więc tylko pomachaliśmy sobie i każde poleciało na swój punkt. Obydwoje zdążyliśmy przed deszczem, a kropić zaczęło, kiedy już wracaliśmy do domu. 
Do następnego biegania pewnie znowu trzeba będzie sobie poczekać, no bo wakacje, to i zawodów lokalnych nie ma. Ale spoko - wytrzymam. 
 
Taka bezproblemowa traska.